Z Januszem poznaliśmy się w 1968 roku w Täby Centrum pod nieistniejącym już sklepem EPA. Rozmawialiśmy po polsku, a Janusz w towarzystwie ojca stał w pobliżu. „Januszku, ta para mówi po polsku, podejdź i zapoznaj się” – poradził mu ojciec. „Ależ tato, to nie powód, żeby się zapoznawać” – usłyszał w odpowiedzi. Wtedy ojciec z własnej inicjatywy przedstawił nam siebie i syna. Tak zaczęła się nasza znajomość, która przerodziła się w przyjaźń trwającą przez ponad pół wieku.
Janusz przyjechał do Szwecji wcześniej niż my i, jako bardziej doświadczony, służył nam radą w różnych życiowych sytuacjach, na przykład przy kupnie naszego pierwszego samochodu. Był wtedy żonaty z Eri, Holenderką. Niestety małżeństwo nie było udane. Rozwód nastąpił po dwóch latach. Eri miała syna z poprzedniego związku i opiekę nad Tomkiem, owocem związku Janusza i Eri, przyznano ojcu.
Na podobieństwo Aladyna z magiczną lampą, Janusz musiał posiadać magiczny klucz do serc pań. Podczas odwiedzin naszej cioci zaprosiliśmy Janusza i wspólnie zasiedliśmy w dużym pokoju przy herbacie i słodkościach. Janusz, rutynowany bawidamek, natychmiast oczarował ciocię tak dalece, że sprowokował ją do romantycznej opowieści o dawnej, być może pierwszej miłości. Jeszcze przed wojną ciocia poznała w teatrze przystojnego mężczyznę i znajomość przekształciła się wkrótce w płomienne uczucie. Niestety, wojna rozdzieliła młodych nie dając szansy aby romans mógł zakończyć się szczęśliwie. Sama historia była wzruszająca, wręcz tragiczna, ale najbardziej zafascynował mnie widok wspominającej cioci. Policzki nabrały koloru, oczy błyszczały z podniecenia i w siwowłosej starszej pani ujrzałam nagle młodą, zakochaną dziewczynę.
Jechaliśmy kiedyś z Januszem pociągiem z Warszawy do Gdańska, aby tam przesiąść się na prom do Szwecji. Podróż okropnie nam się dłużyła. Mieliśmy ze sobą trochę koniaku, dobrego na poprawę nastroju, ale brakowało kieliszków. Picie z butelki nie wchodziło w rachubę. Janusz wyciągnął wtedy z plecaka opakowanie ze szklanymi bańkami kształtem przypominającymi kieliszki do koniaku, tylko bez nóżek. Bańki można stawiać, ale wyłącznie na ciele pacjenta. Nie dają się postawić inaczej. Pociągaliśmy więc po łyczku trzymając bańki w ręku, prawdopodobnie szybciej, niż gdyby można było je odstawić. Humory nam się znacznie poprawiły.
Poza mieszkaniem w bloku Janusz posiadał letni domek na zalesionej działce graniczącej z jeziorem. Zwykliśmy tam przez kilka dekad spędzać Midsommar na świeżym powietrzu. Domek traktowaliśmy jako schronienie w razie deszczu. Teren był ogromny i mógł pomieścić praktycznie nieograniczoną liczbę gości. Janusz był wyjątkowo towarzyski. Już od południa nadciągały grupy przyjaciół i znajomych, często w towarzystwie przyjezdnych gości i, według niepisanej reguły, z własnym prowiantem. Dominowały śledzie i kurczaki z grilla, ale kulinarnie uzdolnione panie uzupełniały ucztę zapiekankami, sałatkami i ciastem. Jedna z koleżanek przyrządziła na miejscu nawet kopytka w minimalnej kuchence. Wkład Janusza polegał na rozstawieniu ogrodowych mebli, nakryciu stołów obrusami, skompletowaniu fotelików i krzesełek i mocowaniu parasoli na wypadek mocnego słońca lub deszczu. Na kuchence perkotał sagan młodych ziemniaków, które gospodarz skrobał mozolnie pod kranem w ogródku przez cały ranek. Zapraszał także na wino własnej roboty, które smakowało całkiem nieźle.
Około godziny drugiej rozpoczynaliśmy biesiadę. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek padało, wbrew ogólnemu przekonaniu, że typowa pogoda na Midsommar to zachmurzenie zmienne i przelotne opady. Tylko raz mieliśmy deszczowy Midsommar. Przyjechali wtedy najbardziej zatwardziali miłośnicy tradycji i pomieściliśmy się pod dachem. Honorowymi gośćmi były dwie zawodowe pieśniarki operowe, znajome jednego z przyjaciół. Jedna z nich przyniosła w prezencie butelkę Tequillii. Gospodarz napalił w kominku, bufet był w zasięgu ręki, popijaliśmy Tequillę słuchając arii z Carmen. Był to pamiętny Midsommar.
Po uczcie przychodził czas na kąpiel w jeziorze, czasem dla ochłody, ale najczęściej aby zademonstrować tężyznę ciała i ducha. Jezioro było płytkie, szybko się nagrzewało, a żelazista woda, mimo brązowawej barwy, bardzo czysta.
Pod wieczór, który w Midsommar jest jasny jak dzień, towarzystwo przenosiło się na polanę, gdzie Janusz rozpalał ognisko. Rozsiadaliśmy się na umieszczonych w tym celu pniach, grillowaliśmy mięso na amatorskim ruszcie zmyślnie wmontowanym przez gospodarza w skałę, smażyliśmy nad ogniem kiełbaski, w żarze piekły się kartofle. Dym z ogniska odstraszał komary, a płomienie dawały ciepło w chłodne wieczory. Potem rozpoczynaliśmy tradycyjne śpiewy, piosenki harcerskie, żołnierskie, patriotyczne. Śpiewaliśmy o ognisku w lesie, o sercu w plecaku, o żołnierzach co szli w bój, o krzaku białych róż. Nie potrzebowaliśmy śpiewnika, wszyscy znali słowa. Przy śpiewach ogarniała nas nostalgiczna zaduma, a w miarę upływu lat młodzieńcze piosenki w wykonaniu podstarzałych entuzjastów brzmiały coraz bardziej patetycznie. Kiedy nadchodził czas pożegnania porządkowaliśmy teren wokół ogniska, a gospodarz sprawdzał, czy jest dokładnie wygaszone. Po czym zostawialiśmy go ze stertą brudnych naczyń, bowiem użyczał nam swej zastawy stołowej, jako że niechętnie jedliśmy na papierowych talerzykach. Zdarzało się, że pojedynczy goście zostawali na noc biwakując w namiotach.
Letnie spotkania na działce Janusza ustały, kiedy zaczęło mu się psuć zdrowie. Brakowało mu sił, miał trudności z chodzeniem. Stan się pogarszał, Janusz coraz częściej wymagał opieki szpitalnej. Ale konsekwentnie odmawiał jakiejkolwiek pomocy w domu. Cenił sobie niezależność. Mentalnie nie akceptował choroby, miał ogromny apetyt na życie. Los chciał inaczej. Janusz odszedł od nas 4-go maja w swe 85-te urodziny. Syn, Tomek, stracił matkę i ojca w przeciągu paru miesięcy.
Żegnaj Przyjacielu!
Teresa Urban
Z wielkim wzruszeniem przeczytałam pani piękne wspomnienie o Januszu.Nie wiedziałam,że nie żyje choć miałam takie przeczucie bo nasz telefonicznykontakt(mieszkam w Hiszpanii w Torrevieja.Janusz przyjeżdżał tu do mojej,niezyjacej już,przyjaciółki,Ireny Vilneus.Byli w bliskim zwiazku)nagle się urwał.Lubilam to bardzo,Tak przyjemnie się z nim rozmawiało! Był dowcipny i bardzointeligentny..I kulturalny.