ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Na brzegu (1)

Picasso, zapytany przez dziennikarza skąd czerpie natchnienie i co je budzi, odpowiedział: Pyta pan o natchnienie? Tak, owszem, istnieje, jest potrzebne i czasem się pojawia. Ale najlepiej kiedy zastaje artystę przy pracy.

Jack London pracował w parowej pralni. Kilkanaście godzin dziennie w zaduchu pary, unoszącej się nad tonami brudnej bielizny. Wracał do domu, coś przypichcił i siadał do pisania. Do pisania, bo do pracy to miał pranie brudnych koszul i gaci! Otwierał brulion, lizał ołówek i wykonywał swoje codzienne zadanie – dwa tysiące słów. Jack London pisał, choćby się paliło, każdego dnia dwa tysiące słów. Skąd brał tematy? Zewsząd. Za oknem rozłożysty klon? Dwa tysiące słów o opadającym listku.

Na kursie dla młodych literatów w New Yorku jednym z punktów ośmiomiesięcznego kursu nauki pisania, jest obowiązek codziennego napisania sześciu stron na dowolny temat. Każdego dnia! Ktoś, kto tego nie przeszedł, nie zdaje sobie sprawy jaka to mordęga, sześć stron dziennie o „czymś”!

Prawda jest taka, że inaczej się nie da. Prawo dziesięciu tysięcy godzin. Kropka. Osiągnięcie poziomu mistrzowskiego wymaga minimum dziesięciu tysięcy godzin treningu, wszystko jedno w jakiej dyscyplinie: grze na skrzypcach, na tenisowym korcie, przy fortepianie czy w biegach przełajowych, pływaniu albo grze na kontrabasie, inżynierii kotłów wysokociśnieniowych, mechanice samochodowej, kucharstwie, cukiernictwie, siatkówce męskiej, sopranistyce koloraturowej, malarstwie pokojowym (Tu pierdolniemy szlaczek i będzie dobrze!), po prostu we wszystkim. Aby zbliżyć się do poziomu zawodowego mistrzostwa, potrzeba dziesięć tysięcy godzin treningu. Punkt.

Pisz, pisz, pisz!  Wołają Pasje. Posłusznie piszę. Mam za sobą z górą pięćdziesiąt lat pisania i ciągle sprawia mi to przyjemność, ja chyba nienormalny jestem! Lub szczęściarz. Nie trudno sobie wyobrazić ponury los człowieka wykonującego całe życie zawód, którego nienawidzi. Wiem coś o tym. W PRL-u byłem przez paręnaście lat urzędnikiem zarękawkowym. Nie rozumiecie słowa? Już wyjaśniam. W czasach dwudziestolecia międzywojennego (Jak to naturalnie w ustach Polaka, brzmi – W czasach dwudziestolecia międzywojennego, a kryje prowizorkę rujnowanego co parędziesiąt lat kraju), ale i wcześniej urzędnik – najczęściej zubożały inteligent – miał jeden garnitur w którym biegał do biura. Aby nie wyświechtać rękawów marynarki, zakładał zarękawki, to znaczy rurki z podlejszego materiału, sięgające od nadgarstków do łokci i zakończone po obu stronach gumką.

20 lipca 2020 godzina 13:13

Mam za sobą pięćdziesiąt lat pisania. No prawie. Każdy powie, kawał życia, a zawodowo rzecz biorąc całe. Zaczynasz około dwudziestki, kończysz w siedemdziesiątkę. Koszmar! Różnie bywa, dla mnie rozkosz.

Mężczyzna, jak i kobieta, ma swoje okresy, swój czas. Jest czas namiętności, czas pożądania, czas wspominania. Moja córka Ania, będąc w liceum, uczestniczyła w zakrojonych na cały Sztokholm badaniach młodzieży, między innymi na temat seksu. I wyszło, że przeciętny sztokholmski szesnastolatek myśli o seksie, co piętnaście sekund. Co piętnaście sekund! Istny terror.

Jest czas erotycznych spełnień i czas wspominania chwil namiętności. Jestem entuzjastycznym konsumentem drugiego etapu i płonąć nie mam najmniejszego zamiaru, jestem na to za stary i za mądry! Żądze już nie, ale Pasje owszem tak, jeszcze trochę popiszę.

Parę minut później

Pull up! Pull up! Przez siedem sekund spokojny i beznamiętny głos powtarzał w języku angielskim polecenie do natychmiastowego wykonania – Pull up! Co działo się w głowie pilota przez te straszliwie długie siedem sekund? Nie wiem. Nikt nie wie i się nigdy nie dowie. Może bezduszny, bezosobowy spokój głosu i obcy język nie obudził natychmiastowej reakcji pilota? Był skołowany ponad miarę. Generał nad głową, samolot pełen dygnitarzy, dwóch prezydentów Rzeczpospolitej!

Mózg mu stanął? Zawiódł instynkt samozachowawczy? Może gdyby usłyszał krzyk po polsku – Idź w górę!!! Zareagował by natychmiast? Czego zabrakło?

Pull up! nie obudziło instynktu, a w powietrzu ciągle brzmiały uspokajające słowa generała – Zmieścisz się!

Pull up! Zmieścisz się! Pull up! Zmieścisz się! Pull up! Rany bosk….

30 lipca 2020, godzina 7:30

 

Uzależnienie. Uzależnienia prowadzą na manowce. Do zagubienia, do zatraty. Kiedy dziś, w osiemdziesiątym trzecim roku życia, myślę wstecz, to po pierwsze widzę swój nieustanny pęd ku niezależności. Skąd się to brało? Cecha charakteru, warunki życiowe? To i to? Zapewne, ale głównie stąd, że dzieciństwo, młodość i kawałek dojrzałości, spędziłem w ustroju, który robił wszystko aby zabić indywidualność. Abym się wtopił w tłum źle ubranych, jednakowo myślących i równo biednych ludzi, w beznadziejną szarą masę, już nawet nie wyczekującej „na coś”, co zmieni życie na lepsze.

Pamiętam, jak dziś pamiętam radość ze śpiewania. Żeby stanąć przed szeregiem! I śpiewałem, początkowo w szkolnym chórze, potem solo na scenie. Paryską „Kulturę” – wyrywaliśmy z rąk szczęśliwcom, którzy wyjechali na Zachód i przeszmuglowali do kraju, z błaganiem – Tylko na jedną noc! I gombrowiczowskie: „Poniedziałek. Ja. Wtorek. Ja. Środa. Ja. Czwartek”.

Przypadek rządzi życiem i wyborami? Zapewne. Uciekłem z siermiężnego życia i atmosfery nędznego niepokoju, bo wszystko było nędzne. Z dwuznaczności roli, na jaką skazywał mnie w tamtych czasach nieubłaganie służebny system zależności od Sowietów. Moja Gdynia i moja Warszawa były ponure, jak ponury był los polskiego inteligenta.

Mieć poglądy nie wystarczy. Powtarzam to sobie z przyzwyczajenia, bowiem życie było dla mnie łaskawe. Nie muszę się konfrontować z niczym i nikim. Poglądy? Oczywiście mam, ale fluktuują swobodnie, najważniejsze żeby były zgodne z miarą duszy. Biorę odpowiedzialność za to co robię, myślę, mówię i nie potrzebuję żadnego – Pull up!

3 sierpnia 2020, godzina 8:26

Andrzej Szmilichowski

 

Lämna ett svar