Glosa do artykułu Andrzeja B. Lewkowicza

Do ważnego, i jak zwykle słusznego, artykułu Andrzeja Lewkowicza (Quo vadis modersmål – NGP nr 7/2020) postanowiłem dołożyć swoje trzy grosze. Chodzi o artykuł na temat nauczania języka ojczystego, przepraszam, macierzyńskiego. Autor artykułu przypomina 50. rocznice wprowadzenia w Szwecji prawa dzieci, o obcym pochodzeniu, do nauki ich języka rodzinnego.

Gdy pod koniec września roku 1971 przybyłem do Szwecji i poznałem mieszkających tu Polaków, to oni byli zachwyceni tą inicjatywą władz szwedzkich. Ale… nie do końca. Bo już wtedy nastąpił konflikt narodowy. Władze szwedzkie w pierwszym okresie nie wtrącały w to, co lektorzy lub lektorki przekazują uczniom. Więc nauczyciele języka macierzyńskiego przekazywali uczniom także informacje odnośnie historii i geografii krajów ich pochodzenia. Ale tak się pechowo złożyło, że nieświadomi następstw Szwedzi ulokowali emigrantów z Grecji i Turcji obok siebie w podsztokholmskich osiedlach Rinkeby i Tensta. Dzieci tych emigrantów chodziły do tych samych szkół, gdzie miały nauki ze swojego języka oraz z historii i geografii rodzimej. Pan lektor grecki konflikt historyczny między Grecją i Turcją przedstawiał ze swojego punktu widzenia. Lektor turecki postępował dokładnie tak samo, gdy miał zajęcia ze swoimi uczniami i opowiadał im tę samą historię odwrotnie. Na przerwach uczniowie greccy i tureccy bili się ze sobą, pewni swoich narodowych racji. Gdy Szwedzi zorientowali się o co chodzi – zabronili lektorem wychodzenia po za ortografię i gramatykę. Miało to różne skutki.

Ale były też inne zawirowania. Opowiadała mi jedna polska nauczycielka, która miała skończoną polonistykę w Łodzi i która zgodnie ze swoimi kwalifikacjami uczyła, pechowo, w dzielnicy, gdzie mieszkali polscy dyplomaci i ich dzieci, m.in. państwa Ambasadorstwa. Dzieci te chodziły do szkoły, w której uczyła. Problem w tym, że ona była emigrantką „pomarcową” ergo Żydówką. I przedstawiciel ambasady zażądał zmiany lektorki, bo twierdził, że Żydzi źle znają i wymawiają słowa polskie. Nie lubiące konfliktów władze szwedzkiej wymieniły lektora. Zastosowały roszadę.
Jeśli chodzi o polskie dzieci – by nie były pozbawione historii – to państwo Teresa i Kazimierz Matuszakowie zorganizowali polską szkółkę sobotnią w katolickiej szkole niemieckiej. I nauczali tam dzieci historii, literatury i geografii polskiej, takiej jaką znali i lubili. W odróżnieniu od przymusowej nauki w szkołach publicznych, nauka w polskiej szkółce sobotniej była dobrowolna i płatna, ale bardzo popularna.

I tu zgrzyt. Ja przez lata jeździłem tramwajem na trasie Alvik-Liljeholmen. Wtedy w tej kolejce byli konduktorzy sprawdzający bilety. Siedziałem sobie spokojnie i czytałem jakiś polski periodyk, gdy podszedł do mnie czarnoskóry konduktor i spojrzawszy na pismo, które czytałem, powiedział po polsku: „Bardzo pana proszę o okazanie biletu”. Zdziwiłem się trochę. Bilet okazałem. Pan konduktor poszedł dalej, ale później do mnie wrócił i spytał, czy mógłbym mu pożyczyć dla jego żony pismo, które czytałem. Odpowiedziałem, że mnie to już niepotrzebne i bardzo proszę, by to sobie zabrał. To było nasze pierwsze spotkanie. Ale nie ostatnie. Na wszelki wypadek zawsze, gdy jechałem tą kolejką, miałem ze sobą, jakieś polskie pisma.

Raz się zdarzyło, że trafiłem, gdy ten konduktor miał zmianę i wysiedliśmy razem na mojej stacji i wtedy zadałem mu parę pytań. Zaczynając, jak idiota, od pytania: – Skąd pan Afroamerykanin tak dobrze zna język polski?

Na to mi odpowiedział: – Niech pan się nie wygłupia. Ja nie jestem Afroamerykaninem tylko murzynem z Ghany, w Ameryce nigdy nie byłem i tam się nie wybieram. A polski znam, bo studiowałem polonistykę na uniwersytecie w Krakowie. Miałem stypendium z UNESCO. Na studiach poznałem doskonałą dziewczynę i myśmy się pobrali. Jej rodzina mnie akceptowała. Ja byłem dewizowcem, dostawałem stypendium w dolarach kupowałem w Pewexie wszystko co im było potrzebne, ale myślę, że nie tylko dla tego mnie lubili. Gorzej było z koleżankami mojej żony. Obrażały ją, uważały, że postąpiła niegodnie. To był czas, że jakaś znana Majbritt w Szwecji wyszła za czarnoskórego i nikomu to nie przeszkadzało. Mój paszport upoważniał mnie do mieszkanie, gdzie chcę. Dotyczyło to także mojej żony. Więc wyjechaliśmy do Szwecji. Przyjęli nas tu bardzo dobrze, rozumieli naszą decyzję. Dostaliśmy pomoc socjalną i skierowanie na kursy szwedzkiego. Potem było gorzej. Oboje byliśmy absolwentami polonistyki UJ, więc chcieliśmy pracować jako lektorzy języka polskiego. Pani Szwedka powiedziała, że rzeczywiście są potrzebni lektorzy polskiego z wyższym wykształceniem i moja żona może zacząć pracę nawet jutro, ale spojrzała na mnie i powiedziała, że to nie jest dobry pomysł, bym i ja mógł uczyć polskie dzieci. Radziła mi pójść na jakieś przeszkolenie i tak zostałem konduktorem. Na początku jeździłem między Alvikiem a dzielnicą willową. Mieszkającym tam rasistom to się nie podobało i nawet, jak mi mówili w dyrekcji, były jakieś listy protestacyjne. Dyrekcja to „struntała”, Ale, jak parokrotnie obrzucono tramwaj kamieniami, to na wszelki wypadek przeniesiono mnie na inną linię, gdzie mniej byłem niewygodny.
Żonę przyjęły koleżanki bardzo dobrze. Nawet zapisały ją do stowarzyszenia polskich nauczycielek i było bardzo dobrze, aż do czasu, gdy ich stowarzyszenie zorganizowało z okazji Świąt spotkanie wigilijne, takie rodzinne z mężami lub żonami nauczycieli. Gdy żona przedstawiła mnie jako męża, to od razu wyczułem, coś nie tak, powtórzyła się historia z Krakowa. Żona dostała depresji i ma ją do dziś. Nie pracuje, jest na rencie. Czuje się wyobcowana i dlatego bardzo panu dziękuję za te pisma polskie, które żonę podtrzymują na duchu”.

Woziłem zawsze ze sobą pisma i książki polskie, które mu przekazywałem. Żony jego nie poznałem nigdy. Po pewnym czasie przestałem go spotykać. Gdy jechałem kiedyś tą linią i zorientowałem się że konduktor, który mnie sprawdzał jest Polakiem, spytałem się go, czy nie wie co się stało z moim znajomym. Odpowiedział mi tak: „Chodzi o tego Czarnucha? Żona mu padła i on wyjechał do Ghany. Za szwedzką emeryturę będzie tam żył jak król w raju. Na nasz koszt”.

No i tyle mojej glosy.

Ludomir Garczyński Gąssowski

Lämna ett svar