Warszawskie kino Moskwa leżało przy ul. Puławskiej u wylotu Rakowieckiej. Żartownisie twierdzili, że Rakowiecka jest najdłuższą ulicą, bo prowadzi aż do Moskwy.
Kino oddano do użytku w 1950 roku. Dwukondygnacjowy budynek miał ciekawą sylwetkę, zaokrąglony front, a brunatną fasadę zdobiły rzędy wystających cegiełek. Takiej architektury nie powstydziło by się żadne nowoczesne miasto. Stał oddzielnie na lekkim wzniesieniu, a wejścia strzegły dwa kamienne lwy. Po jego prawej stronie wybudowano smutny budynek mieszkaniowy z wielkiej płyty, po lewej przetrwała przedwojenna zajezdnia tramwajowa, którą potem rozebrano, a na tyłach kina rysował się imponujący gmach Państwowego Instytutu Higieny. Przed kinem założono skwerek z podjazdem i postojem taksówek. Jadąc tramwajem Rakowiecką – a tramwaje kursowały wtedy jeszcze wzdłuż całej ulicy – widać było fasadę kina z fotosami i tytułem aktualnego filmu.
Do wnętrza prowadziło kilka stopni. Hal graniczący z widownią zdobiły typowe dla tego okresu płaskorzeźby z mamuru, a może tylko z gipsu, przedstawiające sceny z życia klasy robotniczo-chłopskiej. Muskularni mężczyźni dzierżyli w dłoniach sierpy i młoty, a dorodne kobiety z dziećmi na ręku asystowały im w walce o świetlaną przyszłość. Poza tym (oraz nazwą kina) nic nie przypominało o reżimie, w jakim żyliśmy.
Elegancka sala projekcyjna z wyściełanymi fotelami mieszcząca ponad 1000 widzów miała właściwy spadek zapewniający wszystkim dobrą widoczność. Mimo to pierwsze rzędy balkonu cieszyły się największą popularnością. Duży ekran przesłaniała ozdobna kurtyna rozsuwana tuż przed seansem, poniżej mieściła się estrada, gdzie od czasu do czasu odbywały się występy. W wieczory sylwestrowe zapraszano na nocne maratony filmowe i program artystyczny. Spędziłam tak dwa Sylwestry.
Popołudniowe seanse miały stałe godziny: 14, 16, 18 i 20:ta. Poprzedzała je kronika filmowa, rejestr bierzących wydarzeń, głównie krajowych, aktualizowany dwa razy w tygodniu. Lektorami byli popularni aktorzy, m.in Kmicik i Łapicki, a sygnał kroniki skomponował znany z filmu Polańskiego „Pianista”, Władysław Szpilman. Podawano wyłącznie pozytywne wiadomości: budujemy nowe domy, otwieramy nowe zakłady pracy i fabryki, przodownicy pracy dostają odznaczenia, a wydajność produktów rolnych z hektara stale rośnie. Kronika stanowiła instrument propagandowy i nie przez przypadek nie informowała o złym zaopatrzeniu, kolejkach po podstawowe produkty, brakoróbstwie, papierze toaletowym, który można było zakupić tylko po oddaniu makulatury, wodzie z kranu nie nadającej się do picia, a w szczególności o tym co działo się za ceglanym murem więzienia na Rakowieckiej. Po kronice filmowej następowała projekcja krótkiego filmu dokumentalnego, czasem kreskówki, jeśli film był dozwolony dla dzieci.
W kinie Moskwa przeżyłam wiele pięknych chwil oglądając m.in „Przeminęło z wiatrem”, „Greka Zorbę” czy „Pożegnanie z bronią”. Wbrew temu, czego można się było po reżimie spodziewać, nie żyliśmy w kulturowej izolacji. Subwencjonowana przez państwo kultura była tania. Kina, teatry, koncerty, muzea i książki dostępne były dla wszystkich. Niestety, dobre książki, wydawane w niewystarczających nakładach, stanowiły często rarytas nie do zdobycia. Brakowało papieru potrzebnego na druk reżimowych pozycji, np kompletu dzieł Lenina. Do kina potrafiłam chadzać kilka razy w tygodniu bez uszczerbku dla skromnego rodzinnego budżetu.
Byliśmy wychowani na filmach francuskich i włoskich. Później zaczęły się pojawiać filmy angielskie i amerykańskie. Z łezką w oku wspominam damy francuskiej kinematografii, Michele Morgan czy Daniel Darieux i męskich aktorów Jean Gabin’a, Jean Marais’a, przedwcześnie zmarłego Gerarga Philipe czy uroczego brzydala Fernandela. Potem pojawiła się Brigitte Bardot, ideał wszystkich nastolatek. Włoszki, Gina Lollobrigida i Sophia Loren, dojrzalsze nawet za młodu, walczyły o palmę pierwszeństwa w urodzie. Ja i moje przyjaciółki wolałyśmy Lollobrigidę, mimo jej bardziej pospolitej urody, ale jak się okazało, sława i uroda Giny przygasła po małżeństwie z południowoafrykańskim chirurgiem Christianem Barnard, podczas gdy Loren pozostała pięknością do późnej starości. Kultowy francuski film „Czarownica” oglądałam nie w Moskwie, tylko w ówczesnej Polonii, po stoczeniu bitwy o bilety. Byłam w towarzystwie mamy, zadowolona, że nie dostałyśmy miejsc obok siebie. Oglądałam kiedyś z mamą szwedzki film ”Ona tańczyła jedno lato” i przy miłosnej scenie w plenerze, która stała się symbolem szwedzkiej rozpusty, mama półgłosem wyraziła swe zgorszenie, co zirytowało sąsiadów, a mnie wprawiło w zakłopotanie. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że akcja filmu toczy się w Szwecji, w Smolandskich lasach. Odtwórczyni tytułowej roli, Marina Vlady, dała wśród dziewcząt początek modzie na fryzurę. Naturalne i tlenione blondynki powiewały prostymi włosami do ramion.
Stan wojenny zastał nas w Szwecji, więc rolę jaką odegrało wtedy kino Moskwa, znam tylko z opowiadań i Internetu. 14 grudnia 1981 roku zrobiono znane zdjęcie, opublikowane nieco później w Newsweeku, które stało się symbolem stanu wojennego. Plansza reklamowa na kinie anonsuje film „Czas apokalipsy”, a pod kinem stoi czołg otoczony przez uzbrojonych żołnierzy.
W roku 1996 wydano wyrok na kino Moskwa przeznaczając je do rozbiórki. Cenny zabytek, dziedzictwo polskiej architektury, przestał istnieć. Podobny los spotkał leżący opodal Supersam, o ciekawej i odważnej konstrukcji, projektu wybitnego ówczesnego architekta, Jerzego Hryniewieckiego. Na miejsce kina wyrósł, moloch, gigantyczny kompleks biurowy, kłócący się z tradycyjną śródmiejską zabudową. Początkowo mieściło się tam kino Silver Screen, zespół niewielkich sal z małymi ekranami. Czesto zawodziła w nich technika. Wadliwie ustawiona klimatyzacja wyziębiała salę i widzowie zaczynali szczękać z zębami. Gdy aparat projekcyjny bez manualnej obsługi przestawał działać, widzowie najpierw kręcili się niespokojnie w fotelach, potem zaczynali buczeć, aż w końcu ktoś zdeterminowany opuszczał salę aby przywołać pomoc. Kino to posiadało Salę Platynową z fotelami na wzór lotniczych, gdzie można było zamawiać napoje i proste posiłki podczas seansu. Widzowie szeptem składali zamówienia, a personel przyświecał sobie dyskretnymi latarkami. Obejrzałam tam z ciekawości jeden film popijając piwo. Obecnie zlikwidowano i to kino. Po Moskwie pozostały tylko lwy przemalowane z niewiadomego powodu na różowo. Stoją na chodniku przed biurowcem.
Wiele dawnych warszawskich kin przestało istnieć. Zastąpiły je tzw Multikina. W centrum Warszawy można je znaleźć w Pałacu Kultury i kompeksie handlowym Złote Tarasy. Plagą kin jest teraz wszechobecny zapach prażonej kukurydzy, a raczej starego tłuszczu. Młodzież nie potrafi obejrzeć filmu bez gigantycznych kubków popcornu i Coca Coli. Mimo drogich biletów kina zarabiają głównie na dodatkowych usługach i tak jest w większości krajów. Zbyt mocne nagłośnienie przy projekcji i niekończące się reklamy też psują przyjemność. Jedynie warszawskie kino Luna nie sprzedaje popcornu pokazuje filmy bez reklam. Chadzamy tam chętnie.
Na Mokotowie zachowało się dawne kino Stolica. Budowano je w czasie mego dzieciństwa. W drodze do szkoły wdychałam pył kremowego piaskowca, którym okładano fasadę. Po renowacji zmieniono nazwę Stolica na Iluzjon, przeniesiono frontowe wejście z okrągłej przybudówki na ścianę boczną, a stoisko z książkami w halu zastąpił barek i kawiarnia. Obecnie pokazuje się tam klasyki światowej kinematografii.
Kino Moskwa, część naszej młodości, w dalszym ciągu istnieje jako pojęcie. Współczesna mam generacja wie, co znaczy spotkać się przy kinie Moskwa, podobnie taksówkarze rozumieją, gdy prosi się o zatrzymanie lub skręt przy kinie. Prócz nas o kinie Moskwa pamietają jeszcze kamienne lwy.
Teresa Urban