Rozmawa ze Stefanem Ingvarssonem, laureatem Nagrody POLONIKI – Polak Roku w Szwecji 2014
Urodzony jesteś w Julita…
To mała miejscowość w Sörmland, gdzie mieszkali moi szwedzcy dziadkowie i gdzie moi rodzice znaleźli się przejściowo między Lundem a Uppsalą. Zanim jednak zacząłem mówić, trafiłem do Sztokholmu i w zasadzie czuję się sztokholmianinem. Tutaj kończyłem szkoły, później studia w Uppsali i Krakowie. W Krakowie studiowałem na polonistyce, na teatrologii, polską literaturę dwudziestolecia międzywojennego. Skupiłem się na Gombrowiczu. Po powrocie Anders Bodegard przekonał mnie do seminarium dla tłumaczy literatury. Moją przygodę z tłumaczeniami zacząłem od “Kosmosu”, więc od – być może – najtrudniejszej do przetłumaczenia powieści Gombrowicza. On bowiem nie pisze “w języku polskim”, ale pisze w swoim własnym języku – nagina język do swoich pomysłów estetycznych i filozoficznych, więc ja muszę nagiąć język szwedzki, tak żeby się podporządkował Gombrowiczowi. Po pięciu latach pracy na “Kosmosem” mogę powiedzieć, że wszystko inne było już z górki. Później tłumaczyłem trochę prozy i dużo poezji.
Tłumaczyłeś również Michała Witkowskiego…
Witkowski jest jednym z tych niewielu pisarzy polskich, obok Olgi Tokarczuk, którzy mieli powodzenie wśród krytyków i czytelników. Nad “Lubiewem” musiałem dużo pracować, dlatego, że tam również trzeba było wymyśleć język szwedzki, który by oddawał język, którym mówią bohaterowie książki. To było duże wyzwanie. “Lubiewo” jest dla mnie jedną z najważniejszych książek od czasów transformacji. Ale jest kilka takich tematów, które polska literatura nie jest w stanie dobrze opisać. Nie mamy żadnej dobrej powieści o przeżyciach związanych z przenoszeniem po wojnie całych miast i ludności. Jest co prawda “Hanemann” Stefana Chwina, w którym są sceny jak opuszczają Gdańsk jego starzy mieszkańcy, jak przyjeżdżają uciekinierzy z powstania warszawskiego. O tym, że przenoszono cały Lwów do Wrocławia, że ludzie wprowadzający się do nowych mieszkań, w których było napisane “warm/kalt”, “licht”, że tam zaczynali życie od podstaw – w zasadzie w tych samych relacjach z tymi samymi sąsiadami i znajomymi, tymi którzy oczywiście przeżyli wojnę – takich powieści nie ma. Podobnie, poza “Lubiewem”, nie ma żadnej ważnej powieści o transformacji. Co to oznaczało, że z jednego dnia na drugi runął system komunistyczny i zaczęła się, wolna, skrajnie wolna, “amerykanka”, taki polski kapitalizm, który wyrósł z budek, szczęk i straganów. Takie są korzenie dzisiejszej Polski. Są to wydarzenia, które są częścią europejskiej historii. I to polskie doświadczenie coś wnosi do tej wspólnej książki, którą jest Europa.
Może rzeczywiście nie ma tego w jednej powieści, ale wyrywkowo znajdziemy i u Pilcha, i u Pawła Huelle i u Masłowskiej…
Tak, oczywiście, ale nie ma takiej, którą można by dać szwedzkiemu czytelnikowi i powiedzieć, by przed wyjazdem do Warszawy przeczytał tę powieść i zrozumiał, czym jest to miasto. Że miasto zostało odbudowane, że całe pokolenie zostało stracone, że u podłoża tego miasta leży olbrzymia tragedia, która dla Polaków cały czas jest otwartą raną. Te wszystkie rzeczy są jakby niedostępne dla Szwedów. A dobra powieść mogłaby to dobrze przedstawić.
Pracowałeś wcześniej m.in w wydawnictwie Nordstedts, teraz jako własna firma…
Jest nas troje, wszyscy pracowaliśmy wcześniej w dużych wydawnictwach. Teraz mamy własną firmę doradczą, która zajmuje się doradzaniem wydawcom i autorom. Robimy w zasadzie to samo co przedtem, tylko na własny rachunek. Ponadto w zeszłym roku zainicjowałem festiwal literacki w Moderna Museet w Sztokholmie. Teraz przygotowujemy się do drugiej edycji, wraz z Malin Nasiell i Yukiko Duke. To duży międzynarodowy festiwal literacki, do którego zapraszamy autorów z całego świata. Zamiast wywiadów aranżujemy spotkania między autorami, albo między autorami, a artystami plastykami. Chodzi nam o to, by pytania kierowane do uczestników festiwalu, pochodziły nie od dziennikarzy, ale od innych twórców. W tym roku jednym z gości będzie Michail Szyszkin, uznaliśmy, że będzie bardzo ciekawe zaprosić rosyjskojęzycznego pisarza, zwłaszcza gdy dyskutować będziemy historiografię, która w Rosji jest tak bardzo fałszowna.
Zapowiada się to bardzo ciekawie…
W tej mojej nowej roli dość dużo jeżdżę. Byłem ostatnio na festiwalu literackim w Edinburghu, który odbywał się w cieniu niedawnego referendum dotyczącego przyszłości Szkocji. Także na Ukrainie na dużych targach książki, i na festiwalu literackim we Lwowie, gdzie robiłem wywiady z tamtejszymi pisarzami. Bardzo mnie interesuje, jak literatura na bieżąco wkracza w opisywanie historii i tworzenia dyskursu politycznego, dzisiaj stało się to dużo ważniejsze niż może kilka lat temu. Opowieść o tym kim jesteśmy i jak kształtuje się wokół nas rzeczywistość, stała się bardzo polityczna i to wpływa także na literaturę.
Czy w tegorocznym festiwalu będzie jakiś gość z Polski?
Nie. Po części jest to związane z sytuacją polskiej prozy, a po części z tym, że osoby, która można by zaprosić, bardzo często już tutaj były. To zasługa Instytutu Polskiego. My staramy się szukać nowych autorów, zresztą wśród tegorocznych pisarzy tłumaczonych na język szwedzki, żyjących, jest tylko Anna Bikont…
Mówisz o jej książce “My, z Jedwabnego”, która ukazała się w tłumaczeniu Ireny Grönberg…
Tak, ale ona jest zbyt “dziennikarska” jak na format organizowanego przez nas festiwalu.
Kiedyś w Polsce literatura odgrywała bardzo opiniotwórczą rolę, kształtowała świadomość społeczną, jak to wygląda dzisiaj?
W dalszym ciągu literatura ma znamiona polityczne. Wystarczy wymienić wielu publicystów prawicowych, którzy wydają nawet kryminały, które są kontynuacją ich wizji systemu politycznego. Również po stronie zielono-feministycznej lewicy tak samo powstają powieści, opowiadania, które próbują krytycznie oceniać różne aspekty życia w Polsce. Ale takie prawdziwe przesilenie zaangażowania literatury w próbę opisu stanu politycznego, następuje tylko w odpowiednich momentach historii, na przykład dzieje się tak teraz na Ukrainie. Szczególnie młodzi ludzie szukają “głosu”, który nazwie to co się dzieje, więc różni poeci odgrywają tam dzisiaj podobną rolę, jak intelektualiści w Polsce w latach osiemdziesiątych. To są takie momenty zrywu, Polska – na szczęście – stała się normalnym krajem…
To znaczy, że pisarze w Polsce przestali dzierżyć nasze dusze?
Tak, ale… Przede wszystkim jest dramat z czytelnictwem. To ciekawe zjawisko, bo Polska jest po części społeczeństwem klasowym, ale nie w takim kontekście jak się mówi np. w Wielkiej Brytanii – jest społeczeństwem klasowym w wymiarze wykształcenia. Na Zachodzie mówi się o różnicach ekonomicznych, Polska natomiast jest tak przetasowana przez historię, że główne podziały są w poziomie wykształcenia. Jesteśmy na szarym końcu, gdy chodzi o czytelnictwo powszechne, bardzo mało osób czyta. Ci, którzy czytają, czytają dużo, a pozostali nic. Nie mamy takiej sytuacji jak w Szwecji, gdzie nawet osoby pracujące w niewykształconych zawodach, mimo wszystko coś czytają, książki non fiction bądź kryminały. W Polsce ten próg czytania nie jest nawet przekroczony. To jest rodzaj problemu cywilizacyjnego. Szkolnictwo nie potrafiło sobie w nowych czasach z tym poradzić. Jeżeli więc rozmawiamy o współczesnej prozie polskiej, to nie ma tam takich nazwisk jak P.O. Enquist czy Kerstin Ekman, którzy są pisarzami wysokiej jakości, a mają masową publiczność. Takich zjawisk dzisiaj w Polsce nie ma. Może tylko Olga Tokarczuk, która ma ambitny język i porusza ciekawe tematy.
Wspomniałeś o szkolnictwie. Przed wyborami w Szwecji był to jeden z najważniejszych tematów dyskusji. Zatem dramat czytelnictwa w Polsce to też po części oznaka zapaści w szkolnictwie.
Polskie szkolnictwo w różnych porównaniach dobrze się trzyma… gdy chodzi o nauki ścisłe. Ale nie, gdy porównujemy nauki humanistyczne. W Szwecji jest kryzys po jednej i drugiej stronie, więc sytuacja w Polsce wygląda nieco lepiej. Wydaje mi się, że ważne jest, by kultura w Polsce była silna, bo ludzie potrzebują silnej kultury. Nie chodzi tylko o literaturę. To równie dobrze mogą być filmy, przedstawienia teatralne – ludzie potrzebują artystycznego przetworzenia swoich doświadczeń, jakiegoś lustra, w którym mogą pogłębić swoje własne refleksje. To jest bardzo ważne dla rozwoju społeczeństwa. Chciałbym doczekać, że Polska, która kiedyś postawiła na autostrady, stadiony i lotniska, postawi też na inne zaplecze.
A może minęły już czasy, gdy oczekiwano od nas, że będziemy mieć szeroką wiedzę na otaczający nas świat? Dzisiaj dominuje dyskusja światopoglądowa, pełna symbolicznych kontrowersji, by wymienić tylko sprawę stosunku do aborcji.
Niestety. Tutaj nie różnimy się tak bardzo od Szwedów. To widać po ostatnich wyborach w Szwecji. I Polska i Szwecja były krajami, które stosunkowo bezboleśnie przeszły przez kryzys ekonomiczny, ale zajmują się zastępczymi tematami – różnymi skrajnościami. Ani tu, ani tam, dyskusja nie skupia się na sprawach ważnych: służbie zdrowia, na szkolnictwie, na podstawowych aspektach ekonomii. Dotyczy tylko kwestii symbolicznych.
Co się stało w Szwecji? “Znormalniała”? Zeuropeizowała się?
Nie chciałbym określić tego jako normalizację. To chyba jakiś kryzys na linii centrum – peryferia. Z pewnością wiele osób czuje się poza głównym nurtem myśli politycznej. I tutaj znowu widzę podobieństwa z Polską. W Polsce też wytworzył się taki nurt odporny na statystyki, na wiedzę naukową, na argumenty. To widać wokół dyskusji na temat katastrofy smoleńskiej. Mamy do czynienia z jakąś wiarą, z sektą. Wierzysz w jakieś rzeczy i czujesz emocjonalą więź z jakąś grupą lub sprawą. Żadne argumenty cię wtedy nie interesują. To samo jest ze szwedzkimi demokratami. To też działa jak sekta – coś dzieje się na przekór, żadne argumenty ich nie przekonują. To, że Szwecja stoi przed potrzebą zwiększonej imigracji, byśmy za około 10 lat utrzymali rynek pracy – to do nich nie dociera. A ksenofobia jest projektem samobójczym dla Szwecji, która się starzeje. Smutne jest to, że w większości społeczeństw europejskich widzimy taki rosnący irracjonalizm, utratę wiary w naukę, w ścisłość, argumenty. I to jest na pewno w jakimś stopniu wina szkolnictwa.
Może trudno się dziwić, skoro nie uczy się historii…
Historii i logiki.
Dominuje konsumpcjonizm?
Wobec kosumpcji widać opór po prawej i lewej stronie. Zresztą mam wrażenie, że te skrajne ruchy to w zasadzie raczej opór wobec konsumpcjonizmu. To reakcja na społeczeństwo oparte na wartościach materialnych. Po wojnie budowaliśmy Europę opartą na kupiectwie, nasza myśl opierała się o zasadę, że skoro będziemy ze sobą handlować, to będziemy sobie potrzebni i będziemy żyli w pokoju.
W zasadzie już od dzieciństwa żyłeś w dwóch kulturach…
Już w dzieciństwie zastanawiałem się, czy nie zmyślać, że urodziłem się na promie, bo wtedy bym miał najlepsze wytłumaczenie, w jaki sposób się czuję. Od dziecka dostaję takie pytania: czy czujesz się Szwedem, czy Polakiem? Rodzina mojej matki ma pochodzenie litewskie, dzisiaj mój szwedzki ojciec ma litewską żonę i mieszka na Litwie, wcześniej mieszkał w Niemczech. Życie moich rodziców i moje porządkuje się wokół Morza Bałtyckiego. Więc jeśli istnieje coś takiego jak tożsamość bałtycka, to jest to moja tożsamość.
Czy w ogóle zastanawiasz się nad swoją tożsamością?
To jest ważne. Dzisiaj myślę, że znowu jesteśmy w takich czasach, że fakt iż mam perspektywę polskę na wydarzenia światowe, różni mnie od Szwedów. To, że zostałem wychowany w kościele katolickim, mimo że mój kontakt z religią nie jest mocny, to też rodzi inne doświadczenie. Zresztą mój katolicyzm nie jest “polski”, ja wychowywałem się w parafii katolickiej niemieckiej. Widzę w sobie różne strzępy perspektyw, które trudno jest zlepić. Z pewnością najbardziej czułem taką misję związaną z Polską, gdy miałem 17-18 lat i byłem na szkoleniach w Anglii i Kanadzie działając w związku harcerstwa polskiego. W tym ruchu była wówczas taka myśl, by w nas, najmłodsze pokolenie, przeszczepić te tradycje patriotyczne. Byłem w Kanadzie na szkoleniu, razem z Michałem Dzieciaszkiem i Robertem Kińskim, i tam próbowano nas obarczyć taką misją. Spotykaliśmy się ze starą emigracją londyńską, weteranami i im bardzo zależało, by wychować taką grupę, która by dawała ich emigracji jakiś sens.
Czujesz jeszcze w sobie tę misję?
….. Stawiam sobie takie pytanie: czy nie zostałem w jakiś sposób… “wytrenowany”… Moja analiza tego, co ważne jest dla Polski, jest na pewno w jakieś kontrze do tego, co nam przekazywano w harcerstwie. Podobnie jak Gombrowicz jestem przeciwny tej dumie narodowej opartej wyłącznie na Szopenie, Skłodowskiej… Bo jak przyjrzymy się tym najwybitniejszym, to wszyscy stali się wielcy nie dzięki polskości, ale krzyżowaniu z czymś innym. Kopernik z nauką niemiecką, Skłodowska z laboratoriami w Paryżu, Szopen z możliwościami muzyki francuskiej… I jeszcze ci najwięksi – według nas – poeci, którzy w momencie, gdy polski romantyzm nie miał dostępu do słowiańskich mitologii, musiał czerpać z białoruskich i litewskich. Na tym jest oparty cały romantyzm polski. Wszędzie, gdzie polskość stawała się wybitna, krzyżowała się z czymś. To może jest wyznacznikiem czym jest Polska: Polska jest skrzyżowanie.
Czy to w konsekwencji daje też szersze pojęcie patriotyzmu?
Dla mnie to skrzyżowanie, jest powodem do dumy. Zwłaszcza, że jest to skrzyżowanie, które w zasadzie nie miało prawo istnieć, a istnieje, gdzie wolność była zawsze bardzo ważnym elementem. Polska musi być wyjątkowym miejscem, skoro od dwustu lat, niemal w każdym pokoleniu, najlepsi ludzie emigrowali, albo ginęli. A mimo wszystko, za każdym razem, to się odradza. To jest zagadka: jak może istnieć kultura, myśl, w miejscu gdzie każde pokolenie musiało oddać swoją ofiarę? To cud. Bo to, że w Szwecji są ciekawe rzeczy, ale w miejscu, które miało 200 lat pokoju, to nie jest cud. A to że w Polsce – to cud.
Wywiad przeprowadzony w 2014 roku.
INGVARSSON Stefan. Urodził się 3 października 1973 roku w Julita, Södermanland. Tłumacz, dziennikarz, promotor kultury. Obecnie attaché kulturalny ambasady szwedzkiej w Moskwie. Syn Elżbiety Gieysztor i Larsa-Görana Ingvarsson. Ukończył studia na Uniwersytecie Sztokholmskim m.in. z mediów społecznych, nauk politycznych i literatury polskiej oraz seminarium dla tłumaczy literatury przy Södertörns Högskolan. W 1997/98 przebywał na rocznym stypendium na UJ w Krakowie (Polonistyka). W latach 1999-2001 był zaangażowany w Bałtycką Wymianę Młodzieżową gdzie prowadził warsztaty o stereotypach narodowych, tożsamości i historii regionu bałtyckiego. Przez pięć lat nauczał teorii mediów i semiotyki na Uniwersytecie Sztokholmskim. Od powstania w 1986 r. w Sztokholmie ZHP był jego członkiem, współprowadził trzy drużyny harcerskie i szereg obozów w Szwecji i zagranicą. Ukończył szkolenie instruktorskie w Belgii i Kanadzie ze stopniem podharcmistrza. W latach 90-tych był aktorem i członkiem Polskiego Towarzystwa Teatralnego. Sztokholmie. Kierownik ds. PR w wydawnictwie Norstedts. Wcześniej zatrudniony w wydawnictwach Modernista i Atlas. Stały współpracownik działu kultury Aftonbladet. Jako tłumacz literatury polskiej, przełożył na język szwedzki m. in. „Kosmos” Witolda Gombowicza i organizował wiele spotkań poświęconych temu pisarzowi. Współredaktor pierwszej w jęz. szwedzkim antologii polskiej poezji pisanej przez kobiety.We współpracy z Instytutem Polskim w Sztokholmie promuje kulturę i literaturę polską. Zajmuje się również tłumaczeniami ustnymi. Mieszka w Sztokholmie.