ANDRZEJ OLKIEWICZ: Czas na nikogo nie czeka

Przyjęcie urodzinowe dobiegło końca. Goście wyszli. Usiedliśmy, mama i ja. Mama spojrzała na mnie uważnie i po chwili powiedziała: ”Osiemdziesiąt lat! Pomyśleć sobie synku, osiemdziesiąt lat, a jeszcze nie tak dawno temu, miałam szesnaście…” Obecnie, po wielu latach, odczuwam to samo, co moja matka. Z wiekiem stałem się bardziej świadomy, jak względne jest nasze odczucie czasu.

Czas to pojęcie względne

Nasz czas to jest chwila, w której żyjemy, która zawiera równocześnie przeszłość, którą zostawiliśmy poza sobą i przyszłość, której nie znamy. Żyjemy pomiędzy nimi trzema.

Nie tylko nasze odczucie czasu jest niejednoznaczne – również nasz stosunek do czasu jest różny. Inaczej podchodzi do czasu astronom odmierzający czas w miliardach lat świetlnych, a inaczej naukowiec, który mierzy czas najkrótszą jego jednostką, zeptosekundą. Ale to też nie ma znaczenia! Czas na nikogo nie czeka! I nawet, gdyby wszystkie zegary świata stanęły – to czas nie stanie, a dla nas będzie zawsze pojęciem względnym – inaczej przeżyjemy go w chwilach szczęścia, a inaczej siedząc gołym tyłkiem w mrowisku.

Czas może stać w miejscu

Piętnaście lat po mojej ucieczce na Zachód odwiedziłem po raz pierwszy Polskę. Moi rodzice mieszkali w dalszym ciągu w tym samym domu w Gdyni-Orłowie. Wszystko było niby takie same jak przedtem – a jednak inne. Pewnego dnia wpadłem na pomysł, aby pójść na stację kolejki podmiejskiej w Orłowie i zobaczyć czy nie uda mi się spotkać jakiegoś znajomego z dawnych lat. Stanąłem przy schodach drewnianego pomostu, z którego schodzili pasażerowie. Była to właśnie pora, kiedy ludzie wracali z pracy do domu. Czekałem godzinę, czekałem dwie, pociągi przychodziły i odchodziły, nikt znajomy nie pojawił się na schodach. Byłem rozczarowany i zacząłem wracać do domu. W połowie drogi zdałem sobie nagle sprawę, że … przecież, twarze za którymi się rozglądałem, to były twarze osób młodszych – twarze sprzed piętnastu lat! W mojej pamięci ich wygląd nie zmienił się – obraz i czas zakodowany w mózgu trwał przez piętnaście lat w tym samym miejscu!

Czas w zwolnionym tempie

Był wczesny ranek. Wąska droga z Kalmaru do Oskarshamn wiła się przez barwny, jesienny krajobraz. Byłem umówiony z kolegą w siłowni atomowej w Oskarshamn na godzinę ósmą, więc miałem dużo czasu. Jechałem spokojnie, nie spieszyłem się. Koło Figeholmu wpadłem nagle na oblodzony asfalt. Byłem nieprzygotowany! Puściłem gaz, ale już nic nie mogło kierować samochodem – opony nie chwytały podłoża. Samochód ślizgał się, raz w jedną, raz w drugą stronę, zrobił piruet na drodze, wpadł tylnym kołem na krawędź asfaltu i zaczął koziołkować po stromym zboczu w dół.

Widziałem jak przednia szyba pokrywa się siatką pęknięć. Widziałem, dokładnie, każde pęknięcie, jak powoli, powolutku pęka, gdzieś się zaczyna, leci przez szybę, potem łączy się z następnym pęknięciem i następnym, i następnym. Widziałem jak sufit samochodu powoli wgina się i zbliża się do mnie. Równocześnie przez głowę przechodziły mnie całkiem jasne, uporządkowane myśli: „Erik, mój dwuletni synek nie będzie mnie pamiętał! Dziecko, którego oczekujemy nigdy nie pozna swojego ojca.” Wszystko działo się w zwolnionym tempie; pękająca szyba; wginający się nade mną sufit; moje myśli … W rzeczywistości trwało to wszystko jedynie kilka sekund.

Czas może się nie liczyć

Na początku lat 1970-tych pracowałem jako geolog w Arabii Saudyjskiej. Jedna z naszych ekspedycji skierowana została w pustynne okolice Al Amar. Z przyczyn praktycznych założyliśmy dwa oddzielne obozy. Były one oddalone od siebie około 35 km. Potrzeba koordynacji naszych prac wymagała, abyśmy my, którzy kierowaliśmy wyprawą, wzajemnie się odwiedzali. Robiliśmy to raz albo dwa razy w tygodniu. Jazda Land Roverem wiodła poprzez pustynne wertepy, pomiędzy skałami i piaskowymi wydmami. „Drogę” stanowiły ślady opon naszych samochodów.

Pewnego razu, wczesnym rankiem, gdzieś pośrodku między jednym a drugim obozem, w dolince pomiędzy wydmami, spotkałem siedzącego w kucki Beduina. Zatrzymałem się, wymieniliśmy pozdrowienia i moim kulawym arabskim, zapytałem czy mogę mu w czymś pomóc – może chciałby, abym go gdzieś podwiózł? Podziękował mi, że nie, że czeka na przyjaciół z którymi się tu umówił. „Dziwne miejsce na spotkanie. Jak oni go znajdą?”, pomyślałem. „I skąd on się tu wziął?” Dzika, bezdrożna okolica. Najbliższe koczowisko beduińskiej rodziny, o którym mi było wiadomo, było oddalone o jakieś 50 kilometrów. Nigdy go tam przedtem nie widziałem.
Wracając wieczorem, spotkałem go ponownie. Siedział tak samo w kucki jak podczas pierwszego spotkania. Zdziwiony zapytałem, co się stało. Czy przyjaciele go zapomnieli, albo może nie mogli go znaleźć? Czy może jednak mam go gdzieś podwieźć? Może chciałby przenocować u nas w obozie? Odpowiedział mi spokojnie, żebym się nie martwił. Był przekonany, że na pewno przyjadą. „A jeżeli nie przyjadą, to co zrobisz”, zapytałem. „Przyjadą, Inszaallah – jak Bóg da”, odpowiedział spokojnie. „Inszaallah”, odpowiedziałem mu na pożegnanie i wznowiłem swą podróż.

I nagle ogarnęło mnie silne pragnienie, aby móc mieć taki sam stosunek do życia, jak i on, to samo niezbite przekonanie, że wszystko się ułoży.

Żyć w czasie

Optymizm Beduina czekającego na swoich przyjaciół na pustynnych manowcach, jego pewność siebie, ufność, nie zamartwianie się co przyniesie jutro, a przede wszystkim spokój, który uzewnętrzniał, wywarły na mnie duże wrażenie. Może jest tak, że reprezentuje on właśnie to, czego my, ludzie żyjący w ciągłym natłoku informacji i obowiązków, w głębi serca pragniemy?! Mówimy, czasami desperacko, że chcielibyśmy pochwycić dzień. Marzymy o “carpe diem”, chcielibyśmy żyć tu i teraz.

„Carpe diem” brzmi atrakcyjnie i nęcąco! Niejeden chciałby żyć tak, ale ilu z nas zastanawiało się, co oznacza ta dewiza w praktyce?

Jeżeli skusimy się żyć według niej, odkryjemy bardzo szybko, jak trudno jest wcielić ją w codzienne życie. Bo tak naprawdę jest utopią, pobożnym życzeniem, niemożliwym do wprowadzenia w naszą rzeczywistość. Bo przecież, mamy obowiązki, mamy odpowiedzialność za innych, a oprócz tego, na wiele rzeczy nie mamy po prostu wpływu.

Ale, jeżeli zmienimy brzmienie dewizy „chwytaj dzień”, na „chwytaj chwilę” albo jeszcze lepiej „ciesz się chwilą”, to zawołanie to staje się od razu możliwe do zrealizowania. Bo przecież, tak naprawdę, chwile, kiedy potrafimy żyć w pełni, tu i teraz, są nieliczne.

Czasami zastanawiam się, czy aby podstawą „carpe diem” nie jest po prostu nasza zdolność odczuwania poczucia wdzięczności. Wdzięczności za wszystko to, co jest pozytywne w naszym życiu, w naszym otoczeniu, za to, co mamy, co nam się udaje. Może to jest po prostu to.

Andrzej Olkiewicz

Lämna ett svar