ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Zapiski

Spacer i smutne reminiscencje na temat czasu obecnego. Mam wrażenie i chciałbym się mylić, że ludzie podprogowo tracą wiarę w naukę i postęp, po prostu w cywilizację. Tracą, ponieważ będąc tacy sami, czasem trochę lepsi a czasem gorsi, przestają wierzyć, że postęp dla ich dobra, a szczególnie postęp moralny, jest możliwy.

dobno uzdrawiające duchowo religie, ale natura ludzka zmieniała się minimalne. Poczęliśmy wierzyć w naukę i tak popychaliśmy do przodu (?) nasze cywilizacje, aż dopchnęliśmy tę ostatnią do dnia dzisiejszego. To znaczy do czasów, kiedy dotarło do naszej świadomości i kiedy zorientowaliśmy się, że nie potrafimy ratować siebie i przyrody, która na naszych oczach umiera, a nad naszymi głowami szybują czarne nietoperze utraconych nadziei.

Pozytywiści podobno odpowiadają za racjonalny praktycyzm, romantycy zaś za (gorąco popierane, lecz nie zawsze stosowane) wartości moralne. Emocjonalnie skłaniam się ku romantykom, rozum każe opowiedzieć się za racjonalizmem, a w międzyczasie rosną hałdy śmieci, przybywa składowisk beczek z niebezpiecznymi chemikaliami i umiera rzeka Odra.

Trzeba robić co się da, ochraniać co się da, i tak ratować, a najbardziej to, co się nie rzuca w oczy, co oznacza walkę o rzeczy mało efektowne, a których brak prowadzi prostą drogą do zagłady biologicznej. Instynktownie czuję niebezpieczeństwa, które otaczają nas zewsząd coraz ciaśniejszymi pierścieniami.

Nocą folguję sobie i filozofuję na temat prawd życia oraz nieuniknionej śmierci, bo nie mogę zasnąć. Nie boję się śmierci – naprawdę się jej nie boję, ale lękam się tego wszystkiego, co śmierć poprzedza. Upokorzenia chorobą i niedołęstwem w jej i Boga obliczu. Czy wszystko, w ogóle wszystko co wokół, może oznaczać, że Bóg przegrał i odpuścił? Ale chciałbym wiedzieć, czy został pokonany przez siły zła, czy może tylko wypuścił im nasz świat w dzierżawę? Podział dobro – zło miałby nam wystarczyć na wszystko? A gdzie miłość? Marzyłbym żeby miłość, po trzech wymiarach przestrzennych i czasie, była piątym i najistotniejszym wymiarem naszego świata.
Mówi się, że zawsze dobrze jest poczekać. Kiedy masz wszystkiego dość i pochylasz się przy jakimś rowie albo gdziekolwiek, żeby się wyrzygać. To rzygaj, pomoże ci! Tylko potem trzeba poczekać aż minie szum w głowie, aż się wszystko uspokoi a myśli ustoją. Mówi się, że to własne grzechy nas napadają, żadne tam złe siły, i że trzeba się nauczyć z nimi rozmawiać. Więc posłusznie chcesz rozmawiać, ale okazuje się, że nie ma z kim.
Mówi się coraz głośniej, że w ogóle nie ma grzechu i nigdy nie było. Że grzech to wymysł chłodnych watykańskich głów, i że jest sprytnym mykiem wykombinowanym jako instrument ułatwiający sprawowanie władzy. Innymi słowy mówiąc, grzech jest pałą służącą do okładania owieczek!

Tak mi dziś przyszło, że snuję gorzkie egzystencjalne myśli. Świat spopielały i poszarzał, życie jakże krótkie i mało ważne jest, a tu pycha wokół śmieszy zarozumialstwem i pewnością siebie. Wychodzi na to, że życie przypuszczalnie jest metaforą tylko i niczym innym. Jakby przystankiem na drodze wszechświata ku… Jesteśmy drobnymi ułameczkami czegoś nieznanego, a się mozolimy z myślami, że jeszcze tylko trochę (czasu?), a do gigantów należeć będziemy!

Życie byłoby o wiele znośniejsze, gdybyśmy nie podlegali bezustannym próbom charakteru i woli. Urodziłem się z bliźniaczej ciąży, co oznacza, że odniosłem zwycięstwo nad tym drugim. Zwycięstwo opłacone jego życiem, a jednocześnie będące gwarancją mojego. Moje dzieciństwo, moje całe życie, mogło upłynąć razem z tym kimś, ale tak się nie stało. Czyja w tym ręka, bo pomimo podejrzeń chyba nie moja?

*

Na amerykańskich uniwersytetach (i nie tylko tam) od lat istnieją popularne kursy creative writing, co mylnie moim zdaniem sugeruje, że pisarstwa można się nauczyć, że pisanie jest zawodem jak każdy inny. Uważam, że jeśli nawet spore grono ludzi na świecie żyje z pisania książek, tego nie można się nauczyć. W każdym razie nie słyszałem dotychczas o światowej karierze poprzedzonej kursem nauki pisarstwa dla początkujących.

Można się nauczyć poprawnej składni, zasad konstrukcji powieści czy noweli, dyscypliny formy, ale nic z tego nie będzie, jeśli nie ma czego w te formy włożyć. A jeśli nie ma, pomimo starań, forma będzie pusta jak gipsowy odlew. To „coś” nazywane jest silną osobowością, a dla mnie to po prostu dar boży – talent.

Piszę te słowa w oczekiwaniu na „Fragment większej całości”, moją, jak przeczuwam ostatnią książkę, która lada moment ukaże się w sztokholmskim Wydawnictwie Polonica Tadeusza Nowakowskiego.

*

W Polsce się przedwyborczo kotłuje i wszystko co się rusza nabrało politycznych kolorów. Jedni są za „tymi”, drudzy za „tamtymi” i tak tworzą się – na wzór ukraińskiego zboża – grupy „techniczne”, które prócz pospolitego wrzasku nie przynoszą żadnych wymiernych konkretów. Ujawniają się tylko postawy, tendencje, emocje, a to oznacza „kto się z kim, na krótko i dla wiadomych efektów brata”, załatwiając przy okazji swoje egzystencjalne (w gruncie rzeczy to dla wielu najważniejsze) sprawy. W praktyce idzie oczywiście o windowanie jednych, a skreślanie drugich. Napięcie w Kraju ogromne i sympatycy opozycji boją się jakichś prowokacji ze strony bloku rządowego, działającego pod biskupimi błogosławieństwami i słabnącą capo di tutti capi Jarosława Kaczyńskiego.

Strasznie dużo się dzieje. Tak dużo, że nie nadążam, bowiem przekracza moją zeszwedziałą wyobraźnię. Od bez mała ośmiu lat stale jakieś prowokacje i nieustanne szczucie jednych na drugich. Pisze mi przyjaciel z lat młodzieńczych Jurek K., że u nich w Vancouver konsul powiedzieć głośno, że nie lubi Rydzyka (jaki to ojciec?) i wyleciał z roboty! Nigdy by mi nie przyszło o głowy, że Polacy mogą być tak niepojęcie cierpliwi, że zamiast rypnięcia tym wszystkim porządnie o ziemię, tak szybko się przyzwyczaili.

Na półce książka o Korczaku. Otwieram na chybił trafił i czytam. Powiedziałem kiedyś opuszczającym internat: – Nie dajemy wam Boga, bo go sami odszukać musicie we własnej duszy, w samotnym wysiłku. Nie dajemy wam Ojczyzny, bo ją odnaleźć musicie w samotnym wysiłku własną pracą serca i myśli. /…/ Dajemy wam jedno – tęsknotę za lepszym życiem, które kiedyś będzie za życiem prawdy i sprawiedliwości.
Człowiek stale za czymś tęskni i to jest jego wielki skarb oraz wielka siła. Ci, co nie znają uczucia tęsknoty, nie oznacza, że złe mają życie – ale na pewno uboższe je mają.

*

Przeszłość kusi mnie i odstręcza. Daje wiele, choćby siły, żeby znieść dzisiaj – a może i jutro. Brnę w przeszłość niechętnie, bo jakoś nie potrafię porządnie i sprawiedliwie dla mnie samego, z nią się rozliczyć. Chciałoby się ją (przeszłość) kochać, ale to prawie niemożliwe, zaś przyszłości nie da się kochać, bo za co? Pozostaje teraźniejszość, a z nią kłopoty tylko, więc siedzę, tłukę w komputerowe klawisze i tyle z tego mam. Pewnie na pocieszenie, przypomniało się mi niedawno czytane wspomnienia o Marcelu Prouście. Dusiła go astma, poniewierał powiew przeciągu rozrzucający mu stale kartki papieru. A on nic – tylko ścigał swój miniony czas. Może tak właśnie los ma się spełniać? Rzeka nie wie, że płynie, a płynie przecież?

*
Pogoda świetna. Akurat taka, jaka powinna być w sierpniu. Dziś grałem z Per’em przeciw Anders’owi i Bosse. Wpieprzyliśmy im, ale było ciężko, 7 – 5 w trzecim secie. Tenis to dziwna gra we wszystkich wymiarach. Pewności co do tego nie mam, ale wygląda na to, że władze tenisa zmieniły w ostatnimi laty dotychczasowe wymiary kortu – jest coraz większy! Lato z wolna, z namysłem i powoli, dobiega końca.

Moje osiemdziesiąte szóste lato i znowu przyszło mi czekać! Mam tego powyżej uszu, ale to już oczywiście nie o tenisie. Mam dość kłamliwej polskiej rzeczywistości, która przelewa się jak skisła zupa i plami wszystko wokół. Czekam kiedy Polska powróci w tory zwykłego, normalnego, a niechby i nudnawego europejskiego państwa, ale okazuje się, że nawet o to minimum niełatwo.

Kiedyś był imperializm i czyhał wróg – dziś czyha Niemiec, Rusek i ryży facet. Śmieszne to i głupawe tak, że można by ze śmiechu pęc, gdyby to nie była, cytując klasyka, brutalna oczywista oczywistość rzeczywistości. Walkę partii z ludźmi o innych poglądach, uważam za lżącą. Nie cierpię presji i piętnowania, bo to forma uzurpatorstwa, ale ciągle mnie zastanawia zadziwiający brak wyczucia. Im – to znaczy PiSowi, wydaje się, że tylko działanie par fors jest jedynym skutecznym sposobem.

Nie znam się na tym wszystkim, ale wydaje mi się, że z oślim uporem, kurczowo i celowo, rozdmuchują nawet najdrobniejsze sprawy. Nie rozumiem jakie czerpią z tego korzyści, prócz merkantylnych oczywiście, czyli jak zawsze walka o dostęp do koryta. Piszę te słowa bez żółci, ale z silną niechęcią. To nawet nie jest rzeczywistość i prawa dżungli. Dżungla to jednak majestat, a jesteśmy świadkami gorączkowego podgryzania, w panicznej perspektywie utraty kontaktu z cyckiem.

Boże zaopiekuj się tym krajem 15 października 2023 roku! A jeszcze bardziej opiekuj się nim po wyborach. Mam nadzieję, że wygrają partię opozycyjne, ale boję się chaosu pierwszych stu dni.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar