Nie tak dawno emigracja kojarzyła się nam z wygnaniem z powodów ekonomicznych i politycznych, z ucieczką przed czymś i z wyjazdem bez perspektyw po-wrotu. Oczywiście nie w każdym przypadku, ale i struktura emigracji była kiedyś bardziej złożona.
Ideowy trzon emigracji w swoim pobycie za granicą widział misję do spełnienia, a czołowi publicyści i intelektualiści emigracyjni stawiali sobie i innym bardzo wysoką poprzeczkę: do Polski nie jeździło się w celach turystycznych. Ale i te twarde zasady nie wszyscy chcieli przestrzegać, bo życie było bardziej skomplikowane, a tęsknota ogromna.
Dzisiaj emigracja ma inną strukturę. Do Polski jeździmy turystycznie, ba… nie tylko można, ale nawet wypada. Mieszkający za granicami Kraju coraz rzadziej mówią o sobie emigranci, a dominować zaczyna pojęcie Polaka mieszkającego za granicą. Ukuło się zresztą nowe określenie: ludzie na huśtawce.
Na łamach polskiego tygodnika „Cooltura” ukazującego się w Londynie, Michał P. Garapisch pisał:
“W dzisiejszych czasach w coraz większym stopniu pytanie o powrót staje się anachroniczne i fikcyjne. Brytyjskie władze i media, które pytają: „czy oni wrócą?” zapominają, że w świecie gdzie granice straciły na ostrości, zmianie znaczenia uległ też sam fakt bycia za granicą. W czasach tanich linii, lotnisk w Szczecinie, Bydgoszczy, Katowicach, Rzeszowie i Wrocławiu, gadu-gadu, komórek i otwartych granic jedną z dominujących strategii Polaków staje się migracja wahadłowa. Kilka miesięcy tu, kilka miesięcy tam – sezon tu, sezon tam. W ten sposób praca za gra-nicą niewiele różni się od wyjazdu sezonowego na budowę w Warszawie. Ludzie, którzy studiują w Polsce i potrafią w ciągu miesiąca być w swoim mieście dwa, trzy razy – też nie należą do wyjątków.
Ludzi na huśtawce – tak nazywają ich socjologowie. Pytanie o powrót ich nie dotyczy bo oni w rzeczywistości nigdy nie wyjechali w sensie opuszczenia domu. Raczej dojeżdżają do pracy. Pytanie oczywiście o to, jak długo tak mogą i jakie są tego koszta? Niektórzy badacze migracji o ludziach prowadzących taki tryb życia mówią, że ulegają „podwójnej alienacji”. Po kilku latach podobnego kursowania osoby takie ani tu, ani tam nie są u siebie. W kraju, gdzie ciułają, myślą tylko o sposobie wydania pieniędzy w domu, nie mając zamiaru inwestować w siebie, czy awansować. Powrót to chwila szczęścia, po czym dość szybko przychodzi moralny kac. W końcu status takiej osoby wiąże się tylko z jej wyjazdami zarobkowymi, musi więc stale pamiętać o tym, że kiedyś wróci z powrotem zarabiać. Po kilku latach okazuje się, że cykl wyjazdów i powrotów to jedyne, co taki „ziemny” marynarz jest w stanie robić, od tego bowiem zależy jego pozycja społeczna, a powrót na stałe wiązać się będzie z jego utratą. Z kolei w kraju zarobkowania, ze względu na długie okresy nieobecności też ma raczej małe szanse awansu. W ten sposób, w sensie społecznym, taki wahadłowiec stoi w miejscu.
Z drugiej strony ci, którzy mówią o „podwójnej alienacji” imigrantów zapominają, że we współczesnym hipermobilnym świecie tradycyjne formy zakorzenienia i „bycia u siebie” przestały mieć sens i znaczenie. Nie jesteśmy już mieszkańcami miasteczka czy wsi X i koniec kropka, a to, gdzie się urodziliśmy, nie wyznacza już całości naszych horyzontów. Jesteśmy jednocześnie pracownikami, mężczyznami, kobietami, Polakami, Europejczykami, rodzicami itd. Czy ludzie, którzy zostają w gminach, gdzie bezrobocie sięga 50% i powoli staczają się w alkoholizm, nie skazują się na o wiele bardziej niebezpieczny rodzaj alienacji? W końcu nikt nie załamuje rąk nad rozłąką i alienacją ludzi pracujących na platformach wiertniczych, nad marynarzami, czy komiwojażerami. Tym bardziej, iż historia nas uczy, że podobny wzór przemieszczania się ludzi był dość powszechny i dawniej. Dla młodego człowieka z Moniek czy Podhala, wyjazd zarobkowy za granicę był wręcz rytuałem, rodzajem „studiów” i przedłużeniem edukacji zarówno sto lat temu, jak i dzisiaj. Dla zubożałego ziemianina w XIX wieku takim rytuałem była wycieczka po Europie (jak opowiada badacz pielgrzymek i turystyki, Antoni Mączak, szlachta europejska łączyła wówczas zwiedzanie miejsc pielgrzymkowych z wizytacją miejscowych domów publicznych). Patrząc na historię ludzkości pytanie o to, dlaczego ludzie wyjeżdżają – w ogóle jest źle postawione: czymś wyjątkowym jest raczej fakt, że istnieją ludzie, którzy całe życie potrafią przesiedzieć na miejscu – a nie ci, którzy decydują się na opuszczenie własnego zakątka.”
Najnowsze badania socjologiczne pokazują, że aż połowa Polaków, który wyjechali w ostatnich latach z Polski „za chlebem” nie zamierza w najbliższej przyszłości wracać do Polski. Mimo iż pracują zazwyczaj fizycznie i ciężko. Często skarżą się na dyskryminację i gorsze traktowanie, ale warunki finansowe i standard życia jest nadal elementem decydującym.
Odchodzące pokolenia Polaków na emigracji pozostawiły dobrze funkcjonujące instytucje i środowiska. To nic, że często skłócone, często żyjące przeszłością i nie zawsze otwarte na „nowych”. Bo jak pokazuje życie, ci nowi muszą przejść tę samą drogę co ci starzy: poprzez zakładanie własnych pism, klubów i organizacji. I też się kłócą i dzielą. Gdy patrzy się na te mechanizmy z pewnego dystansu i z poczuciem doświadczenia, to wówczas to nie dziwi. Bo jest to wynik naszego poszukiwania, naszej pokoleniowej potrzeby budowania własnej identyfikacji: trudno bowiem oczekiwać, by młodzi Polacy (i nowi stażem na obczyźnie) zachcieli się zapisywać do organizacji kombatanckich bądź firmujących swoją działalność hasłami patriotycznymi. I nie chodzi o to, że jest to środowisko mniej patriotyczne – po prostu nie ma takiej potrzeby historycznej.
Mówiąc o emigracji często powołujemy się na najlepsze wzory, jak chociażby Wielką Emigrację (czyli emigrację o podłożu patriotyczno-politycznym po upadku powstania listopadowego). Emigracja była nie tylko ośrodkiem polskiej myśli politycznej, ale stała się również żywym ośrodkiem polskiej kultury, nauki i sztuki. Miała ona ogromny wpływ na duchowe i umysłowe życie polskiego narodu oraz na jego kondycję. W warunkach niemal nieskrępowanej swobody twórcy emigracyjni mogli pisać o ojczyźnie. Nie było to możliwe pod zaborami, gdzie nawet publiczne używanie tego słowa było zakazane. Powołujemy się więc na Mickiewicza, Słowackiego i Towiańskiego. I nic tego nie zmieni.
My, starsi, jesteśmy ţą „flower power generation” – pisze na swoim bloggu Dana Platter opisując reakcje na jej krytyczny zapis odnoszący się do wystroju nowych pomieszczeń biurowych Instytutu Polskiego w Sztokholmie. – Chociaż życie w PRL-u było trudne i często biedne, to o ile bogatsi jesteśmy w życie uczuciowe, w znajomość języka ojczystego i kultury, w poczucie piękna i harmonii. Wcale mnie to nie cieszy, że wielu młodym (nie wszystkim, mam nadzieję) podoba się brzydota, że preferują brudny, brutalny język, że często nie znają ani gramatyki, ani ortografii, że szpecą swoje ciała tatuażem.
Ostre słowa. A przecież to „flower power generation” ćpała trawkę, nie stroniła od tatuażu, a z gramatyką też potrafił być na bakier. Dostępność do kultury jest dzisiaj dużo większa iż kiedyś, ilość młodych twórców polskiego pochodzenia aktywnych m.in. w Szwecji jest tak samo widoczna jak lata świetlne temu. Tylko dzisiaj trudno to objąć: kiedyś polskie życie kulturalno-społeczne na emigracji związane było z paroma ośrodkami i środowiskami. Dzisiaj „wyalienowana” Polonia nie zamyka się w gettach i polonijnych strukturach. Jest obecna wszędzie. I całe szczęście.
Wizerunek emigracji się zmienił. Emigracji? Garapich używa pojęcia migracja.
– Migracja kojarzona jest raczej z awansem, mobilnością społeczną, wyrwaniem się z dusznego grajdołka polskiego, zarabianiem pieniędzy i poznawaniem szerszego świata – stare symbole odchodzą do lamusa – w końcu ani Norwid, ani tym bardziej Mickiewicz z sukcesem raczej nam się nie kojarzą. A to znaczy, że zmienia się jednocześnie znaczenie powrotu. „Ja wcale nie czuję się emigrantem” – to bardzo częste słowa Polaków za granicą, którzy nie zgadzają się na zapakowanie ich w ciasne ramki narodowej narracji spod znaku Olszynki Grochowskiej, grochówki wojskowej i bogoojczyźnianego grochu z kapustą. A skoro nie jest się emigrantem, no to nie ma skąd wracać.
Tadeusz Nowakowski