Czy Michał Siermiński jest komunistą? socjalistą? socjaldemokratą? (niepotrzebne skreślić). Te określenia są niestety równie nieaktualne i nieprawomocne co podział między prawicę i lewicę, z centrum w środku, a także dychotomia takich pojęć jak rewolucja i kontrrewolucja.
W każdym razie jego książka, będąca wersją pracy doktorskiej, opublikowana została w oficynie wydawniczej będącej jak się zdaje sklonowaniem reżimowej niegdyś Książki i Wiedzy. Te wątpliwości nie mogą oczywiście odebrać książce walorów świetnej analizy relacji między lewicową inteligencką opozycją w PRL a 10-milionowym ruchem społecznym jakim przez 16 miesięcy była “Solidarność”, a także zobrazowania jak świadomość jej bazy – klasy robotniczej – wzrastała poczynając od 1956 roku.
W tej narracji zachodzą jednak istotne przesunięcia – w przestrzeni i czasie – w odniesieniu do okresu 1964-81. Już obszerny wstęp cofa nas do poprzedniego przełomu wieków, gdy rosyjscy socjaldemokraci dzielili się na bolszewików i mieńszewików a Lenin formułował pojęcie zawodowych rewolucjonistów, którzy jako partia mają kierować masowym ruchem robotniczym, mimo że proletariat w Rosji nie imponował wówczas masowością.
Podobnie w obszernym posłowiu Zbigniewa Marcina Kowalewskiego, który analizuje marksistowskie pojęcia sił wytwórczych, stosunków produkcji, wartości dodatkowej i wyzysku, plasując je na mapie Rosji od pierwszych lat po rewolucji (będącej tak naprawdę zamachem stanu, czyli kontrrewolucją), kiedy Lenin zmagał się z Opozycją Robotniczą, i dalej poprzez wszystkie etapy konsolidowania i rozwoju reżimu stalinowskiego. Wszystko to dla poparcia tezy Michała Surmińskiego o własnej świadomości klasy robotniczej w realnym socjaliźmie, do której to tezy odsyła jednak Kowalewski dopiero w ostatnim zdaniu posłowia.
Momentami Surmiński cofa się do pierwszych buntów robotniczych po śmierci Stalina, wydarzeń poznańskich i polskiego Października, ale trzon jego narracji stanowi analiza ideologii lewicowej opozycji spod znaku Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności, poczynając od “Listu otwartego do partii” Kuronia i Modzelewskiego (wyraźnie jeszcze zależnego od frazeologii i być może też teorii marksizmu), choć mógłby też nawiązać do roku 1956, gdy zajeżdżali oni kobyłę historii np. w drodze na Żerań dla nawiązania kontaktu z sekr. POP w FSO Lechosławem Goździkiem.
Później było już tylko stopniowe odchodzenie od marksizmu. Ale ambicja wnoszenia świadomości w ruchy masowe pozostała. W międzyczasie nastał też – w książce – moment odkłamania legendy o braku wspólnych celów inteligencji i proletariatu, legendy mówiącej, że w roku 1968 robotnicy nie poparli studentów (autor przytacza liczne przykłady temu zaprzeczające). A zarazem podtrzymuje drugą część owej legendy, że inteligencja nie włączyła się w grudniu 1970, w czasie masakry na Wybrzeżu i później przy wywalczeniu gierkowskiej “odwilży” po układach pod hasłem “pomożemy”.
Nikt nie ma natomiast wątpliwości, że po wypadkach w Radomiu i Ursusie 1976 powstał KOR, jako jedna z wielu choć może (także w opinii autora) najważniejsza organizacja opozycyjna. Jej właśnie poświęca autor najwięcej uwagi, ba, niemal całą uwagę, na marginesach pozostawiając ROPCIO, KPN e tutti quanti, włącznie za zmartwychwstałym w PiS-ie Macierewiczem.
I tu – przy zachowaniu pełnej rewerencji dla poglądów Kuronia i Michnika, nie ukrywając zarazem ich zmiany i ewolucji – autor prowadzi do wniosku, że porzucając marksizm przyjęli oni stopniowo ideologię patriotyczną, by, za Piłsudskim, przejechać się czerwonym tramwajem do przystanku Niepodległość.
Podczas 16 miesięcy legalnej działalności “S” nie brakowało różnych potknięć wywołanych różnicą zdań między grupą Wałęsy i jego doradców (głównie wywodzących się z kręgu zbliżonej do Kościoła lewicy laickiej) a radykalnymi dołami czy również środowiskiem KOR-u. Różnice te dotyczyły strategii i taktyki postępowania z władzą, np. przy kryzysie bydgoskim czy w sprawie niektórych uchwał na I zjeździe Solidarności. Te dwa przykłady przekroczenia reguł związkowej demokracji nie stanowią jednak jednoznacznego argumentu o rozdźwiękach między mózgiem a rękami samoograniczającej się rewolucji.
Poważniejszy problem stanowiły chyba przykłady ewoluowania części członków i działaczy “S” w kierunku nacjonalizmu i ksenofobii, czego najbardziej znany przykład dostarczył szef “S” w Szczecinie Marian Jurczyk.
Nie można wykluczyć, że dało to asumpt do zaskakujących meandrów ex-KOR-owców, głównie Michnika, polegających na nieantagonizowaniu ex-komuchów, przemalowanych w SLD, oświadczeń o honorze czy uczciwości niedawnych “klawiszy” jak Kiszczak czy Jaruzelski.
W podtekście można dopatrzeć się tu stawiania zapór przed rosnącą w siłę prawicą, liczącą na poparcie “prawdziwych Polaków”. Książka zachowuje cezurę wprowadzenia stanu wojennego, ale Surmiński używa już nazwy “prawdziwki” w odniesieniu do tych objawów nacjonalizmu. Jeśli jednak ceni on polityczny rozsądek polskiej klasy robotniczej, to pewnie nie budzi dziś jego zachwytu fakt, że społeczeństwo w swej masie raczej przypomina miliony jednostek kierujących się własnym, indywidualnym interesem i z satysfakcją przyjmujących wyborcze łapówki w postaci 500-złotowych dodatków na dziecko.
Aleksander Kwiatkowski