Nigdy nie przypuszczałem, że ten środek lokomocji tak głęboko zamieszka w mojej pamięci. I co więcej, zmobilizuje mnie, żeby poznać szwedzkie prawo cywilne, przepisy ruchu drogowego i nieco tajemnicze działania Policji. To niemal opowieści kryminalna.
Niemalże codziennie wychodzę na długie spacery dające mi, chociaż na chwilę, poczucie, że robię coś dobrego i mądrego dla siebie samego. I tak też było któregoś dnia. Idąc ścieżką przez gęste zarośla, mignęło do mnie coś srebrnego. Świecące słońce nie poddawało wątpliwości, że w krzakach coś się znajduje. Po przejściu zwałów śniegu, odgarniając wyschnięte i bardzo kolczaste krzaki róży, dostrzegłem coś pięknego: „srebrny mustang” – rower. Nie miał zamka. Pomyślałem sobie, że ktoś przyjechał nim na wycieczkę i ponieważ właśnie w tym miejscu jest podnóże najwyższej góry w dzielnicy Sztokholmu – Skärholmen i ten ktoś postanowił wdrapać się na sam szczyt, aby podziwiać przepiękne. Upłynęły ponad dwa tygodnie i pokonując tę samą trasę, nie mogłem się nadziwić, że rower w dalszym ciągu tam się znajduje. Pomyślałem, że może właściciel podczas wspinaczki może wyzionął ducha… Nie, to nie mogło być realne. Przecież ktoś by go szukał.
Podszedłem bliżej do tego mistycznego pojazdu dwukołowego i postanowiłem doprowadzić go do najbliższego posterunku Policji. Rower nie miał siodełka i przednia opona była zniszczona. Domyśliłem się, że rower chwilowo „zmienił” właściciela i został porzucony. Domyślam się, jak właściciel skradzionego roweru się czuje, bo mnie też ukradziono rower rok temu, w wigilię Bożego Narodzenia. Sprzed mojego garażu. Bolało mnie to bardzo, ale ze względu na święto i multikulti w Szwecji, pomyślałem sobie, że jakiś potrzebujący i spragniony wycieczek rowerowych przygarnął go do siebie, myśląc, że to prezent od Świętego Mikołaja. Rozpaczałem przez parę dni i aż mój sąsiad się zlitował i dał mi swój dwukołowy pojazd, bardzo ładny i w dobrym stanie.
Moja mama dzielnie pomagała mi z dotarciem do Skärholmen, gdzie w znanym mi miejscu, znajdował się posterunek Policji. Pukałem w drzwi i w okno, ale nikt nie otwierał. Przejeżdżający taksówkarz uśmiechając się, poinformował mnie, że tu już nic nie ma oprócz wielkiego szyldu z napisem Policja i informacji o godzinach otwarcia. Od roku posterunek przeniesiono do centrum. Udaliśmy się w dalszą drogę z nadzieją, że zakończymy naszą mozolną i pełną poświęcenia wycieczkę. Miałem nadzieje, że ktoś zgłosił utracone w niewiadomy sposób mienie i w policyjnym rejestrze będzie jakiś ślad. Przyciągnęliśmy ten rower na posterunek. Wziąłem numerek w kolejce i czekałem na moją kolej. Upłynęła ponad godzina i kiedy wreszcie udało mi się podejść do okienka, za którym siedziała młoda, chyba praktykantka. Bardzo się zmartwiła moimi odwiedzinami, bo po prostu nie wiedziała, co ze mną, a właściwie ze znalezionym rowerem, zrobić. Udała się do swego kolegi po poradę i otrzymałem długo wyczekiwaną odpowiedź: NIE TUTAJ! Posterunek w Västberga przyjmuje rzeczy znalezione i nawet rowery.
Do Västberga z Skärholmen to prawie dziesięć kilometrów… Przyprowadziłem go do domu do mojego garażu. Idąc, już w pobliżu, rozglądałem się dookoła, ze strachem, żeby jakiś sąsiad mnie nie zauważył. Bo byłem pewien, że niektórzy podejrzewaliby mnie, że to JA ukradłem to cudo na dwóch kółkach. Przypomnę, że przednie koło było zepsute i brakowało siodełka i właściwie jazda bez bólu nie byłaby możliwa. Do momentu zamknięcia wrót garażu cała wyprawa trwała ponad cztery godziny. Wykończony zawiesiłem chwilowo działalność dobrego i uczciwego obywatela. Mało tego, w nocy śnił mi się ten rower, że na nim jechałem, ale w śnie nie pamiętałem już czy bez siodełka i że ktoś mnie gonił.
Na drugi dzień, zaraz po śniadaniu, wziąłem aparat fotograficzny i postanowiłem – prawie jak policjant – sporządzić dokumentację znaleziska. Zdjęcia roweru, uszkodzonego koła i dziury po brakującym siodełku. Nie zapominałem o najważniejszym – o numerach ramy. Zamieściłem w tej mojej dokumentacji również dokładną mapę, zaznaczając miejsce, gdzie go znalazłem. Załadowałem te zdjęcia na USB. Tego dnia musiałem pojechać z mamą do lekarza do Globen i opracowałem trasę powrotną, która musi przebiegać przez Västberga, żeby udać się na posterunek policji. Wielki, paropiętrowy budynek z wieloma napisami POLIS, widać już z daleka i ze znalezieniem punktu docelowego nie było problemu. Ale bez problemu byłoby za nudno.
Na policyjnym parkingu jest tylko 5 miejsc dla odwiedzających. Oczywiście, wszystkie były zajęte. Ponieważ nie wiedziałem, jak długo mi ta wizyta zajmie, wyjechałem z powrotem na ulicę, szukając miejsca na samochód. Ponieważ było to samo południe, więc z miejscami był znany problem. Jeździłem parokrotnie po tych samych uliczkach i żadnego miejsca na samochód nie udało mi się znaleźć. Najbliższy był przy McDonaldzie. Z tego miejsca postoju miałem dobre 20 minut szybkiego spaceru.
Stoimy z mamą przed drzwiami do posterunku policji. Nie otwierają się ani automatycznie, ani nawet przez mocne szarpanie. Natomiast odezwał się głos z jakiegoś głośnika. Bardzo grzeczny, ale wyczuć można było, że stanowczy i służbowy. W typie „czego?”, ale urzędowo tłumacząc: „W czym mogę pomóc?”. Pojawił się przy drzwiach ktoś w mundurze, ale nie byłem pewien, czy to policjant, czy ochrona. Ale byłem pewien, że nie spodobał mu się mój podniesiony głos. Uchylił na parę centymetrów drzwi i zakomunikował mi, że w dniu dzisiejszym komisariat nieczynny. Nie dawałem za wygrana i udało mi się jeszcze krzyknąć, że znalazłem rower. Mundurowy uchylił drzwi, spojrzał na trotuar i zapytał się, czy te wiadra z farbami, które stoją przed drzwiami, to są moje. Nie, nie moje – wykrzyknąłem szybko, bo widziałem, że mój czas się już kończy. „Chodzi o to, że znalazłem rower”. Aha, powiedział i następnie dostałem bardziej dokładną informację: „Tam za zakrętem jest dom, po drugiej stronie ulicy. Tam przyjmują rzeczy znalezione”. Nareszcie. Czułem, że zbliżam się do mety. Tylko… roweru ze sobą jeszcze nie miałem.
O dziwo nie było kolejki do policyjnego okienka. Zadowolony z uśmiechem na ustach i z pamięcią USB w ręku opowiadam tę już zagmatwaną przygodę rowerową. Nie spodziewałem się, że ktoś mnie poklepie po plecach i powie, że jestem bardzo dzielny, szlachetny i uczciwy obywatel, ale również nie spodziewałem się takiej reakcji na moją nowoczesną technikę dokumentacji, jaką ze sobą przywiozłem. Krótka policyjna odpowiedź: „Nośników USB nie możemy używać”. Mina mi zrzędła, bo takie dobre zdjęcia roweru, najlepsze, jakie w życiu zrobiłem, okazały się bezużyteczne.
Po drugiej stronie pancernej szyby, w okienku, widziałem dwóch policjantów, którzy, wydawało mi się, moim znaleziskiem nie za bardzo byli zainteresowani. Zwłaszcza, gdy dowiedzieli się, że brak siodełka i defekt w przednim kole. Oświadczyli mi, że przyjmują tylko kompletne rowery. Ich czas przeznaczony dla mnie dobiegał końca, bo muszą przyjąć kogoś, kto szuka swych kluczyków do samochodu. Na otarcie łez dostałem karteczkę z adresem e-mail do rejestracji rowerów zaginionych. To był drugi pracowity dzień – nie na rowerze, ale z rowerem.
Po przyjściu do domu wziąłem się do napisania e-maile do rejestracji rzeczy znalezionych i zagubionych. Wysiliłem się do maksimum i jak najdokładniej opisałem w korespondencji całą rowerową przygodę. To był jakby drugi krok naprzód w moim detektywistycznym zadaniu. Na drugi dzień otrzymałem odpowiedź: „Witam i dziękuję za wiadomość e-mail. Tak, znaleźliśmy właściciela roweru. Ze względu na poufność nie możemy ujawnić tej osoby. Mam wrażenie, że rower jest porzucony. Skontaktuję się z właścicielem w ciągu dnia i odezwę się do Ciebie”.
Nie sądzę, że zdarzają się wypadki kiedy właściciel zapomina o swoim pojeździe, lub karygodnie, dobry rower, chociaż bez siodełka wyrzuca w okoliczne zarośla. Nie poinformowano mnie co mam robić dalej. Szczerze mówiąc, miałem tego społecznego zadania szczerze dosyć. Opracowałem plan na dzień następny. Musiałem pojechać do mojego syna i pożyczyć specjalnie wieszak do przewożenia rowerów samochodem, taki który montuje się na haku holowniczym. Następnego dnia, czwartego z kolei, zaraz po śniadaniu, zabrałem się do pracy pt. „Projekt: rower”. Bo taką wersję roboczą otrzymała ta przygoda. Z początku była to iście biurowa praca. Usiadłem przed komputerem i szukałem dokładnych godzin otwarcia policyjnego punktu przyjmującego rzeczy znalezione. Znalazłem bez problemu i ucieszyłem się, że jest czwartek i w czwartki akurat mają otwarte. Ta informacja wyglądała dokładnie tak: Zgubione i znalezione przez policję, Västberga – godziny otwarcia, adres, telefon… Godziny otwarcia…
Zapakowałem rower na ten specjalny przyrząd do przewożenia rowerów z tyłu samochodu i… w drogę. Do celu miałem niespełna 200 metrów. Tuż za mną, jak w dyskotece, migały niebieskie światła. Bez trudności zauważyłem, że to Policja. Skierowali mnie na najbliższą stację benzynową i rygorystycznie zabronili wysiadać z samochodu. Standardowe rozkazy, najpierw prawo jazdy, potem czy wiem, dlaczego mnie zatrzymali. Co do tego miałem poważne wątpliwości. Przecież z powodu, że chciałem oddać znaleziony rower, nie może mnie poszukiwać policja, tym bardziej że mam dowody na moje uczciwe zamiary. Policjant spojrzał się na mnie bardzo poważnie i zakomunikował mi, że właśnie chodzi o rower, który przewożę z tyłu samochodu. W ten sposób przewożony rower wymagana jest tak zwana trzecia tablica rejestracyjna, która trzeba powiesić na przewożonym rowerze. Tablicę trzeba zamówić w Urzędzie Transportu, bo tablicę, która jest na stałe zamocowana na samochodzie, rower zasłania. Za takie przewinienie przewidziana jest kara w wysokości 1500 koron. Zacząłem im opowiadać całą historię nieszczęśliwego roweru bez siodełka, że na nim nie mogłem przejechać ze względu na własne bezpieczeństwo i pokazałem wydrukowaną odpowiedz, z policyjnego biura rzeczy znalezionych. Widocznie ich to wzruszyło, albo przestraszyli się, że zaraz zemdleje. Czułem kropelki potu na moim czole. To był efekt stresu i nerwów. Już znacznie łagodniejszym tonem dokończyli, i tym razem mi się upiekło. Dostałem tylko pouczenie.
Dosłownie za minutę byłem już na parkingu policyjnego biura rzeczy znalezionych. Coś wydawało mi się podejrzane, gdyż wszystkie miejsca parkingowe dla odwiedzających były wolne. Zdemontowałem z samochodu rower i zaprowadziłem go do windy. Głęboko oddychałem po ostatnich przygodach i radośnie przeglądałem się w lustrze. Wiedziałem, że za parę sekund ten koszmar dobiegnie już końca. Wychodzę z rowerem z windy i zamarłem z wściekłości. Obok drzwi wejściowych przyklejona była duża kartka, że otwarte… tylko w środy. Wystukałem na telefonie numer policji i po 24-minutowym oczekiwaniu uspokajający głos zapytał się, czego chce się dowiedzieć. Po raz drugi w tym dniu opowiedziałem historię znienawidzonego już roweru. Ktoś po drugiej stronie linii telefonicznej dyskretnie, i chyba nieoficjalnie, podpowiedział mi, że skoro rower jest niekompletny i uszkodzony, najlepiej będzie, jak go zostawię, tam gdzie go znalazłem. Wtedy Komuna Stockholm stad ma obowiązek sprzątać takie wyrzucone przez szkodników przedmioty…
To chyba naprawdę musiał być program z serii ukryta kamera. Ale kamera wcale nie była ukryta. Widziałem ją dokładnie zawieszoną na suficie i jak śledziła każdy mój krok. Powiedziałem jeszcze przez telefon do policjanta, że już mam tego dość i rower zostawiam przed drzwiami, albo w windzie. Usłyszałem stanowcze NIE! Nie mogę tego robić. Wyrzucanie takich rzeczy, i w tym miejscu, jest karalne. Zapakowałem raz jeszcze rower na mój samochód. Teraz dokładnie wiedziałem, że popełniam przestępstwo. Przecież nie miałem dodatkowej tablicy rejestracyjnej, o której poinformowany zostałem przez patrol policji z mrugającego na niebiesko radiowozu paręnaście minut temu. Ale cóż miałem robić. Sprawa zaszła za daleko.
Jakimiś mniejszymi uliczkami, przedzierałem się jak przestępca do domu. Udało mi się dojechać bez mandatu. I to w tym dniu była jedyna udana rzecz.
Odczekałem parę dni do następnej środy i w godzinach otwarcia wkroczyłem z rowerem do ataku. Na dzień dobry zaznaczyłem, że nie wyjdę stąd, do chwili kiedy przyjmą ode mnie rower niekompletny i uszkodzony, i muszę dostać na to pokwitowanie. Po 20 minutach policjant wykonywał parę rozmów telefonicznych. Na szczęście miałem wydrukowany na papierze ten e-mail. Drzwi się uchyliły i rower niechętnie, ale został przeprowadzony na druga stronę magicznych drzwi, które uwolniły mnie od problemu. Dostałem pisemne zaświadczenie o przekazaniu znaleziska w ręce prawa, a właściwie policjanta. Odetchnąłem z wielką ulgą.
Nauczyłem się wiele. Nigdy więcej nie znajduj roweru bez siodełka, bo to pewne problemy i komplikacje oraz zmarnowane parę dobrych dni – wypalona benzyna i nadszarpnięte nerwy. Jestem pewien, że nie jeden z czytelników podczas pobytu w Szwecji znalazł zagubiony rower, lub kiedyś znajdzie – radzę poważnie się zastanowić, czy warto. Czy nie lepiej pozwolić, żeby natura strawiła to żelastwo, bo pracownik Komuny nigdy by tego nie dostrzegł z samochodu.
Na koniec już w sposób oficjalny pragnę poinformować, co trzeba zrobić, a czego nie. Może uda wam się coś z tego zrozumieć.
„Rowery, które nie są utraconym mieniem i nie powinny być zgłaszane na policję. Rower pozostawiony w naturalnym miejscu dla rowerów, na przykład w stojaku na rowery, jest zwykle uważany za niezagubiony, jeśli nie znajdował się tam przez długi czas. Należy założyć, że zamknięty rower należy do kogoś w pierwszej kolejności. Wymagane są szczególne okoliczności, aby podejrzewać, że rower został porzucony, na przykład pozostawiony bez opieki przez długi czas lub brak właściciela pomimo wielokrotnych próśb. Rower w złym stanie można uznać za porzucony. Jeśli jest w tak złym stanie, że nie przedstawia żadnej wartości, nie jest to utracone mienie, np. stary zardzewiały rower z brakującym jednym kołem. Rowery przechowywane w magazynie nie są uznawane za utracone mienie. Rower zaparkowany w nienaturalnym miejscu, na przykład na skraju rowu lub na terenie zielonym, powinien znajdować się w tym samym miejscu przez dłuższy czas, aby można go było uznać za utracone mienie…
Więcej informacji na temat tego, co zrobić, gdy znajdziesz zgubioną rzecz, można znaleźć na stronie „Zgubione i znalezione”. Mam nadzieje, że mój artykuł będzie pouczający.
Marek Lewandowski