W tej konkurencji jesteśmy mistrzami świata. Mieszkam w Szwecji 45 lat i to miejsce zamieszkania wybrałem świadomie. Nie był to przypadek, czy też kraj, w którym pieniądze jak magnes mnie tu przyciągnęły. Różnica między polskim życiem a szwedzkim była dla mnie zachwycająca. Człowiek cieszył się dosłownie każdym drobiazgiem.
Pracę dostałem z dnia na dzień, pomimo, że nie znałem nawet języka szwedzkiego. Nie korzystałem z przywilejów imigranta politycznego, bo nigdy nim nie byłem i nie wiem, jak tę grupę traktowano, jeśli chodzi o mieszkania i utrzymanie. Moja praca może nie była zbyt ambitna (liczyłem się z tym), ale natychmiast otwierała przede mną drzwi do przywilejów, na które w Polsce ludzie czekali latami. Dosłownie parę dni później otrzymałem propozycję mieszkania i parę tygodni później syn nasz dostał miejsce w przedszkolu. To nie był wielki luksus zapuścić korzenie w Norsborg, ale wtedy, jako pierwszy stały i własny adres w Szwecji, było to z perspektywy polskiej osiągnięciem na poziomie lotu w kosmos.
Pomimo, że pracowałem tylko ja, a moja żona studiowała, gdyż wiedzieliśmy, że nauka to największa szansa w osiągnięciu sukcesu, a przeprowadzkę nie traktowaliśmy jako chwilową przygodę w celu wzbogacenia się, ale jako dalszy etap naszego życia. Te marzenia zrealizowaliśmy dzięki ciężkiej pracy dość szybko. Nigdy nie stanęliśmy w – jak to się mówi – miejscu, ale ja, moja żona i dzieci pięliśmy się w górę do coraz to lepszego życia.
Po ośmiu latach pobytu osiągnęliśmy nasze pragnienia (to za dużo powiedziane), ale standard życia, który pozwolił nam zwolnić ten wyścig za luksusami szwedzkimi, i dał nam stabilizację, zarówno ekonomiczną, jak i socjalną. Mam tu na myśli własny dom, i coroczne miesięczne wycieczki po Europie, oraz zawsze raz w roku zimowy urlop na nartach w przepięknych szwedzkich górach. Cieszyliśmy się każdym osiągnięciem całej rodziny.
Dzieci dorastały, a ich sukcesy w szkole i w sporcie były dla nas dodatkowym bonusem. Krótko mówiąc, nic nam nie brakowało. I w tym naszym bajkowym życiu doczekaliśmy się dosyć dobrych emerytur i w dalszym ciągu na nic nie narzekamy. A więc skąd ten tytuł, że „POLAK NARZEKAĆ POTRAFI”?
Już wyjaśniam. Jako zasłużony emeryt zacząłem jeździć metrem i autobusami miejskimi. W tych środkach lokomocji można usłyszeć wiele ciekawych informacji i ogrom krytycznych uwag na temat Królestwa Szwedzkiego. Już po paru latach, jako pasażer, poznałem wiele strasznych i niemal przerażających opisów, których dotychczas zupełnie nie znałem, a mówiących o kraju, w którym mieszkam ponad 45 lat. Sytuacji, o których dotychczas zupełnie nie miałem pojęcia. I w 2025 roku przez chwilę zastanawiałem się, że może umieściłem moje uczucie do Szwecji w złym kraju? Ale zupełnie nie mogłem skojarzyć, o co w tym czarnym scenariuszu chodzi.
Moja radość całego życia jakby została podważona, ale na szczęście, pomówienia te zupełnie nie pasowały do mojej sytuacji. A może to tylko MY byliśmy szczęściarzami, których życie tak zachwycało? Niepokojące sygnały o nieszczęśliwym szwedzkim życiu zaczęły dochodzić od współpasażerów w tunelbanie. Podczas jednej z podróży, tuż za mną siedziały dwie rodaczki, które prawdopodobnie jechały do pracy. Przez cały czas, ponad 30 minut, niemalże płacząc, opowiadały o swoich nieszczęśliwych przeżyciach na szwedzkiej ziemi. Jak strasznie życie je ukarało, że muszą tu się znajdować.
A mianowicie jedna pani zaczęła atakować szwedzkie szkoły, że są beznadziejne i nic dzieci nie uczą, że dzieciaki są za mało edukowane i zbyt wiele czasu daje się im na swobodne, często do niczego nie prowadzące zabawy. Druga pani natychmiast dodała, że niezmiernie boli ją to, że nie winduje się dzieci niezwykle zdolnych, tak, jak jej córki, szczególnie utalentowanych. I zaczęła natychmiast wymieniać najsilniejsze walory jej ośmioletniego dziecka, które jest niezwykle utalentowane plastycznie i muzycznie, a jej uwagi skierowane do nauczycielki spełzły na niczym, co też bardzo opłakała. „Bo to głupie prawo szwedzkie mówi, że wszyscy mają być równi, ale w praktyce to tak wygląda, że największą pomoc oferuje się dzieciom z kłopotami w nauce, ale za to z dziećmi wybitnymi szkoła nie robi nic”.
Nie chciałem tym paniom przerywać tej dyskusji, bo wiedziałem, czym moje argumenty by się skończyły. Przecież my też mieliśmy wybitnie uzdolnione dzieci, którym niemal cały wolny czas poświęcaliśmy na zajęcia pozalekcyjne, wożenie na treningi, dodatkowe lekcje, które pociechy nasze chciały doskonalić. Wnuczka nasza również uzdolniona muzycznie bez problemu dostała miejsce w szkole o tej specjalizacji. Ale rodzice muszą o to zadbać.
Wiedziałem doskonale, że moje szwedzkie doświadczenie życiowe zupełnie tych pań by nie przekonało, a wtrącając się, przerwałbym ten bezpłatny, ale bardzo interesujący spektakl. Panie te naładowane dostatecznie nienawiścią do wypróbowanego, według mnie, systemu edukacji, przeszły na następny bolący je temat. Bezmyślnych Szwedów, niby z wynalazczego narodu, którzy – według opinii jednej z moich współpasażerek – są jak „głąby kapuściane”. Płynie taki strumień głupich ludzi na ulicy, ale żaden nie ustąpi drogi idącemu z naprzeciwka. Trzeba dosłownie zejść na ulice. Ludzie stoją czasami tak w grupie, gdzieś na stacji, w przejściu, czy na korytarzu i blokują innym drogę. Druga pani dodaje “drwa do ogniska nienawiści” i dość głośno zaznacza, co ją jeszcze bardzo wku..ia. A mianowicie, że podróżni kładą torby na siedzeniach obok, nie myśląc, że nad nimi stoi ktoś i marzy o tym, żeby usiąść. No i to kładzenie nóg z butami na siedzeniach naprzeciwko – to takie chamskie i prymitywne, taka wiocha. Inna rzecz, do której ta pani nie mogła się przyzwyczaić, to zostawione pod siedzeniami śmieci po fast foodach i puszki, czasami to morze śmieci, gazet, kubków po kawie i opakowań po słodyczach. „I pomyśleć, że to cywilizowany kraj”, dodała ta druga dama. Panie wstały i opuściły wagon metra.
Ja miałem parę minut na przemyślenie tych narzekań, a nawet w niektórych momentach przyznałbym im rację, ale musiałbym też zapytać, czy są pewne, że tak robią właśnie Szwedzi. Ten spektakularny dialog głęboko pozostał w mojej pamięci, gdyż ja nigdy nie zauważyłem czegoś aż tak strasznego, o czym te panie niechcący mnie uświadomiły. Zacząłem nawet spekulować (sam ze sobą), gdzie te szlachetne panie mieszkały w Polsce?
W drodze powrotnej udało mi się odbyć podróż w zadumie i ciszy. Aż do następnej wyprawy środkiem masowej komunikacji, kiedy z moją mamą jechałem z Skärholmen do Mariatorget. Tym razem też dwie Polki. Co dziwne, dotychczas nie napotkałem męskich krytyków szwedzkiego życia. Może są oni tak zapracowani, że nie zauważają tych ułomności systemu, albo nie mają siły o tym gadać, lub też nic ich nie interesuje? Musiałem trącić moją mamę i pokazać, żeby nic do mnie nie mówiła i nie popsuła spektaklu, na którym mogłem się dowiedzieć co w Szwecji nie gra.
Moje nowe obserwacje, żeby nie powiedzieć nasłuch – bo na pewno nie podsłuch – zaczęły się od spraw bardziej poważnych, podkreślanych dość głośną rozmową i niemalże na poziomie najwyższej szkoły dobrego wychowania. „Brakuje mi tego, co miałam w Polsce”, zaczęła jedna z pań, „gdzie mężczyźni są dżentelmenami w stosunku do kobiet. Otwierają przed nimi drzwi, poniosą ciężką torbę”. I tu przypomniały mi się opowiadania z dziecięcych lat, kiedy czytaliśmy w szkole podstawowej opowiadania z serii „Niewidzialna ręka” oraz ”Timur i jego drużyna”. Pani, która rozpoczęła swe narzekania na temat męskiej części szwedzkich obywateli, skwitowała pokrótce, że tutaj kobieta nie jest tą słabą płcią, którą trzeba potraktować z szacunkiem, ulżyć jej i otoczyć troską. Opowiedziała też swój przypadek, jak kiedyś zapytała kolegę, dlaczego nie pomoże swojej dziewczynie nieść ciężką torbę. On jej odpowiedział, że to nie jego torba, tylko jej. Tu kobieta jest równa mężczyźnie i niech radzi sobie sama. „No, jakie chamstwo i grubiaństwo”, powiedziała na koniec.
Podczas następnej podróży dowiedziałem się, jak ktoś nienawidzi tych ludzi, którzy bardzo ich irytują, a mianowicie żebraków. Bo widać ich coraz więcej i stają się bardziej nachalni. Żebracy są pod każdym sklepem i często każdy kurs metrem to minimum jeden żebrak. Pomyślałem sobie, że w Polsce, podczas mojego turystycznego pobytu, takie sceny rozgrywały się na co dzień. Cóż w tym jest nadzwyczajnego? I tu moja dygresja. Dopóki będziecie im dawać pieniądze, dopóty będą oni po nie wyciągać swoje kubeczki. I nie ma powodu przypisywać Szwedom tego za złe.
Ciąg narzekań jest niekończący. Tym razem jechałem autobusem i parę siedzeń za mną jechało dwóch, tym razem męskich polskich krytyków szwedzkiego systemu. Z pewnością jechali do pracy. Byli w ubraniach roboczych, więc bez trudności domyśliłem się, że na ekonomię narzekać nie będą. Ale jak okazało się, bez niezadowolenia ta podróż nie mogła się odbyć. Jeden z nich brzydko mówiąc ze złości, że autobus jedzie za wolno i on nie zdąży na kawę, a przecież te debile tak wymyślili, że wszyscy mają pić o tej samej godzinie i – mało tego – już postanowiono, że w lipcu wszyscy mają iść na urlop, a jemu to się nie podoba. „Jak w Chinach” – dodał. Widocznie ten międzynarodowy specjalista znał również azjatycki rynek pracy. Nie mieli widocznie wiele złych doświadczeń z pobytu w Szwecji, ale z siłą pancernika, uderzyli w pogodę. Przecież podejmując decyzję o osiedleniu się w Szwecji, powinni zapoznać się nieco dokładniej jaki klimat, jakie różnicę są między krajem „Orła Białego” a „Trzech Koron”. Jeden z panów zaczął znanym mi słowem – chociaż nie wiem, dlaczego właśnie w tym miejscu: „Kur.a te zasrane pory roku w Szwecji to tragedia. Jasna i ciemna część roku. Teraz właśnie czas na tę ciemną. Do tego nigdy się „kur.a” nie przyzwyczaję. Ciemność i szaroburość. Tą krótką, jasną część dnia człowiek spędza w pracy, a kiedy idzie do niej i z niej wraca, to nastają zupełne ciemności, już o czwartej po południu”.
Domyśliłem się, że ci panowie mają jednak receptę na tę ułomność natury związanej z okresem zimowym, a tym bardziej letnim, a mianowicie „chluśniem, bo uśniem”, czyli podparcie się, a właściwie odparcie, stanów depresyjnych. Napoje wysokoprocentowe mogą zredukować te skutki, ale „kur.a” nie zawsze je kupisz. To musiał być dla tych panów ważny powód, bo dokładnie znali rozkład i ograniczony (według nich) czas otwarcia sklepów Systembolaget, a i to, że w niedziele, kiedy człowiek najbardziej potrzebuje, wszystko zamknięte.
Ta rozmowa była ekstremalna i szkoda, że obiła się o moje uszy, bo w tym temacie mam swoje zdanie. Kiedyś usłyszałem w tunelbanie, o często poruszanym problemie i źródle największego niezadowolenie wśród polskich przybyszy, a mianowicie o najwyższych na świecie podatkach. „Że złodzieje zabierają tak dużo”. Pieniądze z podatków, według wielu wypowiadających się Polaków przybyłych w ostatnich latach, są marnotrawione na prawo i lewo. „Nic z nich nie ma. A Szwedzi jeszcze dyskutują, że nie na wszystko są pieniądze, że buduje się nowe szkoły i szpitale i kto za to zapłaci i czy nas obywateli jest na to stać. Bo na pewno nie my powinniśmy za to płacić – my przyjechaliśmy tu tylko pracować i nic nie potrzebujemy”. Czegoś bardziej bzdurnego nigdy nie słyszałem.
Na liście narzekań, zaraz za podatkami i Systembolaget ląduje cała lista nienawidzonych przez Polaków rzeczy. Obrzydliwe jedzenie – to według wielu niemalże standard, oraz brak życia wśród Szwedów, zarówno socjalnego jak i w sensie temperamentu. A przecież Polacy w tej dziedzinie mają takie duże doświadczenie i wszystko to mogliby zmienić. Szwedzi tylko nas Polaków obgadują za plecami. Na pozór nikt niczego nie widzi, ale o nas gadają. Według wielu ostatnio przybyłych Polaków, to właśnie dzięki cudzoziemcom, Szwecja się cywilizuje i może za 20 lat będzie całkiem normalnym krajem – takie prognozy też słyszałem. A jeśli już chodzi o szwedzki chleb, to zupełnie nie ma dobrego, nie ma tradycji, bo tu ludzie z głodu umierali przez wieki.
A jeśli do tych narzekań dodać jeszcze ten nikomu nie potrzebny, pogański język szwedzki to cały ten podbój Skandynawii okaże się wielkim niepowodzeniem. Czytałem również w internecie polskie narzekania na Szwecję i szwedzkich obywateli. Jeden przybysz z kraju Mieszka był oburzony, że kiedy na oszklonym balkonie hodował kilka kur, to sąsiedzi go podkablowali. A przecież on płaci podatki, które go wkurzają, a ten od bogactwa najwięcej. Nie dość, że przy zarabianiu, po raz drugi przy kupowaniu i po raz trzeci, że udało mu się zaoszczędzić jakąś fortunkę.
Wiele nasłuchałem się narzekań na służbę zdrowia, bo to w Szwecji największą katastrofa. Żeby dostać czas do lekarza, w przychodni trzeba odczekać z godzinę przy telefonie, potem przebrnąć przez znieczulające rady pielęgniarek. Kiedy od lekarza dostaniesz już skierowanie do specjalisty, to niemożliwością jest się doczekać. Dla tego szwedzka służba zdrowia wykazuje się bardzo dużą liczbą „uzdrowień”, ludzie po prostu rezygnują – według opinii jednego z krytyków. A i jaka wielka niesprawiedliwość, że kobiety w Szwecji muszą pracować tyle samo do wieku emerytalnego co mężczyźni, a w Polsce jest lepiej. „Może ktoś to mi wytłumaczy”, głośno wypowiedziała się jedna pani, dodając jeszcze komiczną według niej sytuację, którą widziała kiedyś w szwedzkim kościele, kiedy kobieta przebrała się za księdza.
W tym momencie muszę przerwać te narzekania, których jest jeszcze wiele. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie śnię i nie znalazłem się w jakimś kraju Trzeciego Świata. Słuchając współpasażerów i czytając wypowiedzi internetowe kierowane przeciwko Szwecji, ich sposobie życia, standardowi i osiągnięciom kulturalnym i socjalnym, zastanawiam się bardzo, co ci ludzie (a są to przybyli z Polski już po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej) robią w tym kraju, gdzie jest im aż tak źle?
Bardzo rzadko słyszę opinie pozytywne. To dzięki Unii Europejskiej i braku granic Polacy mogli się tu znaleźć bez konieczności otrzymania „biletu w jedną stronę”, jak większość „starej” Polonii. Te nieuzasadnione krytyki przypominają mi, jakbym zaprosił do mojego domu niechcianych i ze wszystkiego niezadowolonych gości, którzy chcą wszystko zmienić w moim domu. Otworzyłbym drzwi i wyprosił ich natychmiast. Bo mój dom to moja twierdza i to samo tyczy się kraju, do którego przyjeżdżamy – na stałe, czy tylko czasowo.
Nie starajmy się zmieniać tego, co tu zastaniemy, a raczej zaakceptujmy taki stan, jaki właśnie jest.
Z tego co ja widzę, przyczyną narzekania jest niemoc. Nie możemy zmienić pogody, nie możemy zmienić Szwecji, nie możemy zmienić tego co nam się nie podoba… Inni to zaakceptowali i widzą w naszych narzekaniach wiele złego. Jeśli Polacy, którym nie odpowiada szwedzki system, a specjalnie klimat, podatki i godziny otwarcia Systembolaget, niech działają. Biorą udział w głosowaniach, argumentują swe żądania poprawy. Nikt was nie zmuszał do przyjazdu tutaj! Nie odpowiada wam ten stan rzeczy i nie chcecie zaakceptować
Tego, chyba nie ma innego wyjścia, jak spakować walizkę, zabrać majątek, który zarobiliście i wracać do ziemi obiecanej, do Polski, bo tam narzekać nie wypada i z pewnością nie ma na co.
Może moim szczęściem było to, że nigdy nie musiałem jeździć do pracy tunelbaną i nie musiałem słuchać tych często nieprzyjemnych i nieuzasadnionych pretensji. A głównie, według mnie, do samych siebie. Ja nie narzekałem nigdy. Po prostu nie miałem do tego powodów. Jeśli chleb mi nie smakował, piekłem go sam. Oczywiście, dzieci mobilizowaliśmy do nauki, do aktywności, poświęcając im cały nasz wolny czas. Nie będę się chwalił, ale rezultaty są widoczne. Czy spełniły się moje oczekiwania i marzenia? Tak. Tak wymarzyłem sobie moje życie i doszedłem do tego co postanowiłem sobie w 1980 roku. Nigdy się nie zawiodłem i nigdy nie narzekałem. NIE, nic mi się nie udało. Wszystko, co mam, moje osiągnięcia, radość i życiowy sukces to nic innego jak akceptacja, respekt i praca.
Wszystkim niezadowolonym ze szwedzkiego życia proponuje zrobić rachunek sumienia. Trzeba zastanowić się, czego oczekujemy i co możemy dać od siebie. Nie tylko Szwecji – ale sobie i swoim bliskim. Życie w niezadowoleniu to rzeczywiście wielka tragedia, nawet za lepsze pieniądze. To niepowodzenie i strata dla was samych. Życzę wiele sukcesów i radości z codziennego życia.
Bardzo zadowolony z życia w Szwecji
Marek Lewandowski
Jaroslaw Szecowka
You
Dzięki! Już przeczytałem. Fajnie, żywo napisałeś, a taki artykuł bardzo się przyda, bo rzeczywiście — jak piszesz — kiedy żyje się w ciągłym niezadowoleniu, to nawet mając pieniądze, człowiek robi sobie krzywdę, psychiczną i fizyczną.
Pisz więcej i przysyłaj! 😊
Jarek