Chciałbym być artystą malującym obrazy. Komponowałbym na płótnie alegorie i wyrażał uczucia w sposób tak zwięzły i bezpośredni, jak tylko malarz potrafi. Pisarz potrzebuje setek, tysięcy słów, by wypowiedzieć to samo. Nigdy nie osiągnę efektu równie żywego i precyzyjnego jak malarz. Pokonuje go jedynie kompozytor, dźwięk ma najbliżej do sedna istnienia.
W mojej klasyfikacji pisarstwo zajmuje dopiero trzecie miejsce. Najmniej nadaje się do wyrażania tego, co się pragnie powiedzieć i nic na to nie można poradzić. Krawiec kraje jak materii staje.
Tworzenie świata kształtami, barwami, dźwiękami, to na pewno ogromną przyjemnością. Ze słowem, co innego, słowo oddziela od świata, często rani. Poeta stertą słów zgromadzonych w abstrakcyjne metafory odgradza się od najważniejszego, od prawdy, które wyrażają obrazy i dźwięki.
Nie potrafiłbym już uciec od słów, od tego fantastycznego i wytwornego więzienia, które nadzwyczaj szanuję doceniam i kocham, ale w moich snach króluje cisza i pozwalam ją przerywać tylko szumowi fal (Czy fale wydają z siebie dźwięki, gdy nie ma w pobliżu uszu? Czy gdy zamkniesz oczy, w lustrze nadal odbija się twoja twarz?).
Malarstwo wzbudza podziw sztychem wielobarwnej wolności, muzyka uwodzi niczym nieskrępowaną kaskadą dźwięków, pisarz przedziera się przez rafy słów.
We franciszkańskim ubóstwie jest coś fascynującego. Krajobrazowym traktem majestatycznie kroczy, otaczana ogólnym szacunkiem i respektem, Pani Bieda.
Dziś ideał ubóstwa i pracy organicznej utracił rację bytu. Co z tego, że ziemia nadal potrafi zaspokoić wszystkie potrzeby, kiedy nikt jej nie chce. Kiedyś podział pracy w ogóle nie istniał, każdy był rękodzielnikiem, rzeźnikiem, piekarzem, ogrodnikiem, poetą. Pieniądze miały niewielkie znaczenie i ludzie prawie się bez nich obywali, zaś Panią Biedę otaczano szacunkiem.
Jakże różny jest dzisiejszy stan rzeczy. Każdy ma jakąś ściśle określoną specjalność, fachowiec od kotłów wysokociśnieniowych ma mgliste pojęcie o niskociśnieniowych a łączy ich tylko jedno, gonitwa za pieniędzmi.
Jakby na przekór temu, życie codzienne przekracza zwolna orwellowską paranoję. Pieniądze widuje się coraz rzadziej, kupienie butelki wody sodowej w imperium plastikowych kartoników stało się czystą abstrakcją. Na jakimś ekranie pokazuje się cyfra mówiąca, że coś spadło o dziesięć procent i to powoduje, że na drugiej półkuli ktoś popełnia harakiri.
Dla ludzi współczesnych ideał świętego Franciszka jest już tylko fantastycznym wariactwem, zaś Panią Biedę zdegradowano do rzędu kogoś w rodzaju pośledniej posługaczki. Aby idealizować dziś Dulcyneę, trzeba być większym wariatem od Donkiszota! Ubóstwo uczyniliśmy czymś odpychającym i wstrętnym a Donkiszota obłąkanym marzycielem. Tymczasem można się zastanawiać, czy to nie my jesteśmy wariatami a Donkiszot lekarzem wśród obłąkanych. W oczach obłąkanych, lekarz jest jedynym, kto postradał zmysły. W obecnym stanie świata nie jest możliwe realizowanie franciszkańskich ideałów, stworzenie społeczeństwa, które okazywałoby szacunek Pani Biedzie.
Może Ziemia jest piekłem jakiejś innej planety a odwiedzający ją trans-terytorialni goście, to tylko wymieniające się ekipy kalifaktorów?
Powie ktoś, że gloryfikując biedę, broniąc Donkiszotem, strasząc piekłem, głoszę impertynencje gatunkowi, obrażam intelekt rodzaju ludzkiego! Może, ale jak inaczej mam sobie wyjaśnić, dlaczego ludzie stale węszą za jakąś wojną?
Gdyby mógł otrzymać gwarancję, że nie będzie ranny albo zginie, przypuszczalnie każdy młody mężczyzna chętnie poszedłby na wojnę i to nie dla potrzeby odreagowania uczuć patriotycznych a dlatego, że czuje, iż to by mu dobrze zrobiło. Brutalnie, ale dobrze. Wojna niszczy skorupę, wyzwala uczuciowo, uwalnia z więzienia, nie pozwala tkwić w obojętności.
Czy obojętność to coś wrodzonego? Zapewne po części, ale raczej przyzwyczajenie a to można przełamać. Okazując zaangażowanie człowiek staje się szczęśliwszy. Problem w tym, że on o tym wie, ale nie potrafi się przezwyciężyć.
Kim jesteśmy? Unią czy spiskiem? Bardziej spiskiem jak unią. Bardziej doktorem Jekyllem i panem Hyde, niż panem Aniołem. Bardziej kobietą jak mężczyzną, kochanką jak kochankiem.
i doświadczony w rozkoszach wspomniałem
wszystkie kochanki zamierzchłej przeszłości
oczami żarłem w objęciach trzymałem
cudowne formy fantomów miłości
Mam przeczucie, że komplikuję rzeczy proste i wymyślam nieistniejące scenariusze. Przecież wszystko, jakbym się nie wysilał, polega na jednym, na miłości!
Dałby Bóg, żeby tak rzeczywiście było. Ale dziś trudno nie zauważyć, że znaleźliśmy się w specjalnej sytuacji. Istnienie tak się skomplikowało i dalej zapętla, że mamy coraz mniejsze szanse zorientowania się już nie tyle, o co w nim naprawdę chodzi, ale po co w ogóle jest.
ASZ
Dziwię się dlaczego autor nie namalował tego, co opisuje skoro uważa, że malarstwo daje tak niesamowite możliwości wyrazu. Aczkolwiek w jego przypadku – zgoda! Nawet jakby nie miał talentu malarskiego obrazek byłby tu napewno lepszy niż mętne dywagacje.