Doznałem czegoś zdumiewającego. Otóż umarłem. Umarłem, lecz o dziwo byłem jak najbardziej przy życiu i czułem wyjątkowo lekko. Uniosłem głowę, zobaczyłem lśniącą, bogato inkrustowaną bramę i zastukałem. Otworzył ktoś blady i cały w jasnych lokach.
– Czego chcesz? – spytał mało przyjaźnie.
– Wejść! – odparłem w jego stylu.
– W jakiej sprawie? Nie wpuszczamy każdego, kto tylko ma na to ochotę! – zaśmiał się głośno.
– To co mam robić? Zresztą wysłali mnie tu! – skłamałem.
– Wysłali? – zainteresował się. – Kto cię wysłał?
– Nie twoja sprawa portierze! Niech ci wystarczy, że wysłali, widocznie mogli! Znaj swoje miejsce! – spojrzałem na niego wyniośle.
– No dobrze – mruknął. – Zobaczymy co się da zrobić. Na razie wejdź i poczekaj tu, w sieni. I zniknął.
Po chwili pojawił się siwobrody starzec, a typek od bramy za nim:
– To nowa dusza kandydacka święty Piotrze!
– A to mój szef! Natomiast ja jestem tu sekretarzem. Sek-re-ta-rzem! – powtórzył z naciskiem, wyniośle poruszając skrzydłami.
– Chcę do środka!
– Ba! Niejeden by chciał! Podejdź bliżej i stań na tym – wskazał coś, co przypominało staroświecką wagę. Zdjąłem buty i stanąłem.
– Co my tu mamy… – Sekretarz pochył głowę. – No tak! – wyprostował się nie ukrywając zadowolenia: – Nic z tego! Ważysz duszo o trzy uncje za mało!
Spojrzał na szefa ale Święty milczał, więc dodał z irytującą nonszalancją:
– Pójdziesz tą drogą! – wskazał. – I przekaż od nas pozdrowienia! Arrivederci duszyczko!
Zaśmiał się nieszczerze i zatrzasnął bramę.
Ruszyłem przed siebie i po krótkim czasie odczułem zmianę klimatu, było coraz cieplej. Nagle pojawił się przede mną jakich mały oberwaniec i wycierając ogonem pot z kretyńskiego czółka, zapytał czego chcę?
– Zważyli mnie tamci, ale uznali, że za lekki jestem! – powiedziałem jak było. Typek bez słowa wskazał wagę. Była identyczna jak poprzednia.
– No! – parsknął mało życzliwie. Wszedłem na wagę a on pochylił się odczytać wynik.
– Za lekki? Jakie za lekki! – wskazał pazurem na podziałkę. – Jesteś, jak na nasze przepisy, za ciężki! Wracaj skąd przyszedłeś i nie zawracaj mi głowy! Mamy ważniejsze sprawy niż zajmowanie się takimi frajerami jak ty! Za lekki!
– Zaraz zaraz! To jak u was jest? – miałem już dość tych przepychanek. – Tam mnie nie chcieli, bo za lekki, wy też nie, bo za ciężki? Niezły burdel tu macie, moje gratulacje!
– Spokojnie! – zaśmiał się zamykając bramę. – Burdel owszem, też mamy, ale to nie twój interes malcze! Zmykaj stąd!
Powlokłem się z powrotem i tym razem otworzył mi sam święty Piotr.
– To znowu ty! – mruknął niechętnie i odwrócił się do mnie świętymi plecami. Wyglądało na to, że mam przerąbane, ale na szczęście pojawił się sekretarz i nieoczekiwanie wystąpił w mojej obronie:
– W końcu, co nam szkodzi, o mój święty? – Możemy go zważyć jeszcze raz!
Kazał mi wejść na wagę. Spojrzał, wyprostował się i nie potrafił ukryć zaskoczenia: – O najświętsza panienko, wyklarował się! Ma nawet pół uncji powyżej limitu!
Święty Piotr był poirytowany i nie ukrywał tego, a zmieszany sekretarz milcząc majstrował przy wadze. W końcu podniósł głowę i uśmiechnął się przepraszająco.
– Teraz w porządku szefie! Stała trochę krzywo! Sorry!
Nastała cisza, którą przerwał święty:
– Cóż! W takim razie nie mamy innej opcji. Tym bardziej, że czyściec przepełniony! Następnie chrząknął i na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech niesłychanej dobroci. Przeniósł wzrok na sekretarza i ten przejął stery:
– Na co czekasz duszyczko miła? – zwrócił się do mnie serdecznie. Podejdź bliżej skarbie! Potem przybrał uroczystą minę i odśpiewał: – Gloria gloria in excelsis Deooo!, poniosło echem po niebieskim nieboskłonie. Święty Piotr podszedł do mnie i poklepał dobrotliwie po głowie, sekretarz potrząsnął ręką, podniosły moment mojego życia po życiu.
Po chwili sekretarz odezwał się innym już tonem: – Widzisz ten barak? Pójdziesz tam i złożysz aplikację!
– Co złożę? – zapytałem. – Aplikacje złożysz! Jest niezbędna aby uzyskać certyfikat rezydencji. Obszerny dokument, ale nic trudnego.
– Certyfikat…?
– O boże najwyższy! Podanie złożysz duszyczko, po-da-nie! Dopiero potem możesz wyfasować harfę i szatę.
– Wyfasować co?
– Czy ty mój słodki nie jesteś przypadkiem trochę głuchawy? – Uroczystą koszulę dostaniesz! – zaśmiał się dobrotliwie.
– Świetnie wszystko wyszło, prawda? Objął mnie, przytulił i poklepał po policzku. – Teraz wyfasujesz sprzęt, znajdziesz odpowiednią chmurkę i zaczniesz grać!
– Jestem niemuzykalny – wyszeptałem. – Na niczym nie gram!
– Trudno, takie mamy przepisy! – wzruszył ramionami. – Graj jak potrafisz i pamiętaj, że spotkało cię wielkie wyróżnienie. Zostałeś aniołem bożym a to, umówmy się, nie jest mało. Pokaż mi większą karierę!
Zatarł ręce jak ktoś, kto zrobił dobrą robotę, poklepał mnie po nocnej bieliźnie, załopotał skrzydłami i tyle go było.
Co miałem robić? Wgramoliłem się na najbliższą chmurkę, siadłem i rozglądając się wokół zacząłem rzępolić. Obok siedział anioł wyglądający na redemptorystę i grał w kółko Ave Maryja. Trochę dalej zauważyłem dżokeja z Nagasaki, pracownicę uliczną z Bremen, kogoś z pampasów i afroamerykanina.
Skłamałbym mówiąc, że tego się spodziewałem po niebie. Sądziłem, że mnie posadzą gdzieś wyżej.
– Czy to aby na pewno niebo? – zapytałem najbliższego sąsiada, ale zbył mnie milczeniem. Siedział przykucnięty i smętnie grał w kółko jedną melodię o jakiejś łódce.
Andrzej Szmilichowski
Andrzeju .Wspanialy scenariusz tego spektaklu. Wchodze w to.