Dziwaczne słowa: Grym, super, zasadny, zniesmaczony…

Na początku pragnę podkreślić, że nie jestem językoznawcą i mowę ojczystą, taką jaka była gdy opuściłam Polskę, znam jako użytkownik. Być może zawodowy etymolog nie zgodziłby się z uwagami jakie poczynię. Słownictwem zainteresowałam się jako emerytka, kiedy zaczęłam bawić się pisaniem wspomnień, opowiadań i tekstów humorystycznych, co zmusiło mnie do szukania adekwatnych słów i wyrażeń. Przedtem pisałam głównie teksty fachowe posługując się nie budzącym zastrzeżeń zawodowym żargonem.

Język nie jest statyczny, jest strukturą żywą i ulega zmianom w czasie; pewne słowa wychodzą z użytku, powstają nowe, czasem na ich miejsce a często po to by móc opisać nowopowstałe dziedziny, na przykład informatykę. Nie neguję takiej potrzeby i sama posługuję się takimi słowami jak dekoder, logowanie czy fotoshop. Niedawno usłyszałam po raz pierwszy słowo procedowany. Pochodzi ono prawdopodobnie od angielskiego proceed i używane jest przez werbalnych snobów w znaczeniu rozpatrzony. Wiele technicznych słów to spolszczone anglicyzmy, a podobną tendencję zauważa się również w języku szwedzkim. Szwedzi chcieliby zachować czystość języka i często protestują przypominając o istnieniu rodzimych synonimów.

Szwedzki nie jest naszym językiem ojczystym, ale używamy go na codzień i – podobnie jak w polskim – reagujemy na nowe słowa czy wyrażenia. Na ten temat można by dużo pisać, ale tu chcę tylko zwrócić uwagę na nowe zastosowanie przymiotnika grym (okrutny). Poza pierwotnym znaczeniem oznacza to coś, co robi silne wrażenie, jest dziarskie, oryginalne, wspaniałe lub zachwycające. Początkowo raziło mnie, ale przypomniałam sobie „Potop” i scenę, gdy Kmicic wyznaje Oleńce: „Ja waćpannę okrutnie kocham”. Teraz słysząc słowo grym odczuwam sienkiewiczowską nostalgię.

Innym zjawiskiem jest stosowanie – głównie przez młode pokolenie – słów uogólniających i pozbawionych niuansów. Przykładem może być anglicyzm super. Zamiast poddać analizie swe wrażenia, zastanowić się czy coś było ciekawe, zabawne, rozkoszne, bajkowe, odprężające, a może piękne, czy wręcz zachwycające – kwituje się opinię słowem super. Takie wyrażenia rozleniwiają umysł. W młodości sami popełnialiśmy podobny grzech. Wszystko było fajne. I również to mógł być anglicyzm, spolszczone słowo fine. Nasze szare komórki nie zostały jednak trwale uszkodzone, bo mimo podeszłego wieku, mózgi funkcjonują nam zadawalająco. Przynajmniej niektórym z nas.

Nie jest moją ambicją pisanie traktatu na temat mowy ojczystej. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi na pewne nowotwory językowe, które coraz częściej słyszy się w telewizji lub czyta w gazetach i na internecie. Żyjąc bez naturalnego, codziennego kontaktu z własnym językiem, potrzeba więcej czasu by nowości obłaskawić – a co dopiero używać. Słowa te są więc nadal zgrzytem dla mojego ucha, mimo iż posługują się nimi dziennikarze i politycy. Nawet językoznawcy często zbyt pochopnie uznają dziwactwa językowe za poprawne. Istnieją one jako hasła internetowe, ale większości nie udało mi się znaleźć w Słowniku Języka Polskiego.

Przyjaciółka przyjaciółki, znawczyni językowa, doniosła, że w Słowniku Poprawnej Polszczyzny z 2000 roku nie było żadnego z cytowanych poniżej słów. Mimo iż pozornie brzmią swojsko, do każdego można mieć zastrzeżenia, a w dodatku są zbędne, ponieważ istnieją ich poprawne, ogólnie przyjęte synonimy. Pozwalam sobie zacytować Theodora Kallifatidesa, który pisząc niedawno w Svenska Dagbladet na podobny temat zauważył, że błąd językowy nie przestaje być błędem tylko dlatego, że wiele osób go popełnia.

Darczyńca – słowo to zastąpiło dawniej stosowanego ofiarodawcę. Co jest niewłaściwego w ofiarodawcy, że wyszło z użycia? Synonim darczyńca nie brzmi prawidłowo. Znamy poprawne słowa dobroczyńca i złoczyńca. Czynić można dobro lub zło, czyli pojęcia abstrakcyjne. Dary są zazwyczaj fizyczne – można je ofiarować, sprezentować lub po prostu, dać, ale się ich nie czyni. Istnieją także inne, rzadziej używane synonimy: sponsor lub fundator. Oficjalnie pojęcie darczyńcy istnieje w prawie cywilnym i stosuje się je w umowie w znaczeniu strony dokonującej darowizny. Wolałabym, aby tam pozostało.

Dostępność – słowo to istnieje, ale nie jako synonim dostępu, z którym jest mylone. Dostępność to właściwość zapewniająca dostęp. Przykładowo można stwierdzić, że dostępność internetu jest powszechna i dlatego niemal wszyscy mają do niego dostęp.

Kolokwialny. Pewien kolega niedawno zauważył, że w debatach telewizyjnych coraz częściej pada to słowo. Sama nie zwróciłam na nie uwagi, ponieważ brzmiało znajomo. Kolokwium to słowo zapożyczone z łacińskiego colloquium, rozmowa, i oznacza sprawdzian wiedzy u studentów szkół wyższych. Utworzony od niego przymiotnik kolokwialny podobno oznacza potoczny i jest ulubionym słowem werbalnych snobów. Wydaje im się bowiem, że nadaje im ono akademickiego szlifu.

Upublicznić. Pozornie słowo to brzmi poprawnie i swojsko, ale przy bliższej analizie można mieć zastrzeżenia. Upublicznić zastąpiło dotychczasowe synonimy: podać do publicznej wiadomości, ogłosić, udostępnić czy opublikować. Jest krótkie, ale to jego jedyna zaleta. Nie długość tylko jakość tekstu decyduje o jego wartości literackiej i dlatego Proust uznany jest za geniusza.

Przyimek u przed czasownikiem może mieć różne funkcje. Czasem sugeruje zmianę jego formy z niedokonanej na dokonaną, na przykład szyć i uszyć lub tonąć i utonąć. Czasem zmienia całkowicie znaczenie czasownika, tak jak biec i ubiec (wyprzedzić) lub prowadzić i uprowadzić. Są także czasowniki, w których u jest ich integralną części, przykładowo: unikać lub urągać. Upublicznić mogłoby należeć do pierwszej kategorii, gdyby istniał czasownik publicznić. Ale nie istnieje. Stosujmy więc wypróbowane synonimy zamiast upubliczniać werbalne dziwactwa.

Wstrząśnienie mózgu. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam ową kombinację słów sądziłam, że się przesłyszałam. Kiedyś mawiało się wstrząs mózgu, ale obecnie jest to podobno określenie potoczne. Mam zastrzeżenia do słowa wstrząśnienie. Nie znalazłam tego hasła ani w starym wydaniu Małej Encyklopedii Powszechnej, ani w internetowym słowniku języka polskiego. Istnieje ono jednak na internecie w Wikipedii, przez co mój sceptycyzm, dotyczący tego źródła informacji, dodatkowo się pogłębił. Istniało jednak i nadal istnieje słowo zbliżone – wstrząśnięcie, ale nie używa się go w kombinacji z mózgiem. Pamiętamy pewnie wszyscy polecenie „przed użyciem wstrząsnąć” dotyczącą leków w postaci zawiesiny. Wstrząśnięcie zapewniało równomierne zmieszanie zawartości. Wstrząs mózgu zawsze oznaczał czasowe zakłócenie funkcji tego organu na skutek fizycznego urazu czaszki. Istnieją i inne wstrząsy, na przykład emocjonalne. Ruchy tektoniczne też są przyczyną wstrząsów. W tych przypadkach nie twierdzi się, że chodzi o wyrażenie potoczne i nie zastępuje się wstrząsu wstrząśnieniem.
Zasadny. Istnieją ogólnie przyjęte synonimy: uzasadniony, mający podstawę oraz umotywo­wany. Nie wykluczone, że słowo zasadny trafiło do mowy potocznej ze środowiska prawniczego niczym jej jednak nie wzbogacając.
Zniesmaczony. Nie podoba mi się to słowo. Słysząc je czuję niesmak. Co złego jest w jego ogólnie przyjętych synonimach: pełen niesmaku, zgorszony, zdegustowany?

Każde z tych słów oddzielnie może mieć swych obrońców, ale użycie wszystkich w tym samym zdaniu, ilustruje ich złudną poprawność i brak sensu. Chyba wszyscy jesteśmy zgodni, że nie jest to poprawna polszczyzna, tylko bełkot.

Zasadną dostępność do darczyńców należy upublicznić, inaczej grozi nam zniesmaczenie, mózgi ulegną wstrząśnieniu, czyli – mówiąc kolokwialnie – zgłupiejemy.

Istnieje polskie słowo, które kiedyś było tylko przekleństwem i wulgarną nazwą najstarszego zawodu świata, a obecnie zawładnęło polską mową i spełnia rolę znaków przestankowych: przecinka, myślnika, wykrzyknika lub znaku zapytania. Krążył po internecie żartobliwy felietonik na ten temat, rzekomo autorstwa profesora językoznawcy, gdzie zwraca on uwagę na zubożenie polskiego języka, gdyby pozbawić go tego uniwersalnego słowa. Wszystko wskazuje jednak na to, że nam to nie grozi. Polskie ekipy remontowo-budowlane, które odwiedzają ten sam supermarket co ja, są z daleka rozpoznawalne dzięki wibrującemu r akcentowanemu w owym słowie. Wyczytałam w polskim magazynie, że nawet pewna celebrytka o arystokratycznym nazwisku, lubi sobie w ten sposób zakląć. Oby tylko nie robiła tego publicznie.

Słowo to istnieje także w języku szwedzkim, ale jest całkowicie cenzuralne i oznacza krzywiznę lub zakręt. Początkowo miałam duże trudności z jego wymawianiem, podobnie jak moi znajomi, matematycy, wykładający na temat krzywizn. Dodatkowo los zgotował mi niespodziankę, lokując moje miejsce pracy w podsztokholmskiej dzielnicy Kungens Kurva (Królewski Zakręt), nazwanej tak dla upamiętnienia wypadku samochodowego, jaki miał tam poprzedni szwedzki monarcha. Kiedyś, podczas wizyty szkoleniowej polskich farmaceutów, wręczyłam im na zakończenie wizytówkę i jeden z panów po jej przestudiowaniu zapytał dyskretnie: „Kungens Kurva, czy to jest adres czy profesja?”

Nawet podczas urlopu w dalekiej Brazylii słowo to przypomniało nam o sobie. Zgłodnieliśmy pewnego dnia na plaży, kiedy doszedł nas smakowity zapach smażących się szaszłyków. Miałam trudności w rozpoznaniu, czy są z wołowiny, wieprzowiny, drobiu czy z ryby. Właściciel grilla podpowiedział po angielsku „chicken”. „Kurczak” – wykrzyknęłam, a on zaskoczony dodał, że ma kolegę Polaka, który często używa podobnie brzmiącego słowa. Wtedy dotarła do mnie smutna prawda, że to słowo jest polskim wkładem w kulturę światową.

Bojkotujmy wulgaryzmy i dziwolągi słowne. Nie pozwólmy plenić się chwastom w pięknym ogrodzie polskiej mowy.

Teresa Urban

Sierpień 2016 r.

Lämna ett svar