Piszę od dobrych paru lat teksty, które stały się z czasem swego rodzaju niecodziennym dziennikiem. Nie jest to pomysł szczególnie oryginalny, wpadło już na to wcześniej ładnych parę osób, ale godny polecenie w sensie zdrowotnym gdyż, przynajmniej w moim przypadku, wypuszcza złe powietrze i odbiera moc stresom.
Jaki jest właściwie cel takich krótkich tekstów o… O wszystkim? Są moją kroniką wydarzeń i tyle. Osobistych zwierzeń staram się unikać, bowiem ekshibicjonizm obcy jest mojej, wstydliwej w gruncie rzeczy naturze. Z pewnych doznań i uczuć nie zwierzam się nawet sobie samemu.
Obserwując (bez zachwytu!) sceny z życia politycznego w Kraju i coraz częściej powtarzające się wizyty w szpitalu Naczelnego Wodza, przypomniałem sobie anegdotkę sprzed lat o sowieckim genseku Leonidzie Breżniewie. Oto komunikat z pierwszej strony moskiewskiej „PRAWDY”: „Po długich i ciężkich cierpieniach, nie odzyskawszy przytomności, nasz pierwszy sekretarz powrócił do wykonywania swoich obowiązków”.
Zaiste życie powiedzonek i anegdot trwalsze jest i dłuższe od niejednego ludzkiego. Oto co znalazłem bobrując w czeluściach Internetu, ale zanim co, jedno spostrzeżenie. Nie trzeba koniecznie znać języków obcych (nie znam niemieckiego), żeby niektóre powiedzonka rozumieć: Man kann singen, man kann tanzen, aber nicht mit den Zasrancen (Można śpiewać, można tańczyć, ale nie z tym zasrańcem).
Lub rosyjskie: I skuczno i grustno i nikamu mordu pobit (I nudno i smutno i nie ma komu dać w mordę). Trochę frywolne: Na bezpticzu i żopa saławiej (Gdy brak ptaków i dupa słowikiem), oraz „radzieckie”, po wylądowaniu stacji kosmicznej „Łuna 24”: „Badając kolejne warstwy gruntu, a wykryto ich dziesięć, można prześledzić kolejność zjawisk, jakie zachodziły na Księżycu w ciągu miliardów lat. Grunt księżycowy z Morza Kryzysów jest, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, jaśniejszy niż grunt dostarczony przez stację „Łuna 24”, chociaż jeden i drugi pobrano z podobnych rejonów w Moskwie”.
Julian Kaliszewski (1845-1909) w swojej książce „Moi kochani rodacy” (1888) pisze:
„Klimat przykry – kraj monotonny – osady niechlujne – lud głupi – stan średni nijaki – arystokracja strupieszała – cała społeczność zacofana, oto moja ojczyzna kochana”.
Autor nie zyskał popularności u sobie współczesnych, gdyby żył dzisiaj, zostałby zapewne okrzyczany kremlowskim agentem i stworzono by natychmiast komisję, która upupiłaby go na lata. Polityka to nie jest zajęcie dla przyzwoitych ludzi.
Kaliszewski pisze:
„My tak dobrze jak inni radzibyśmy trupem położyć każdego przeciwnika, co się ośmiela inaczej myśleć od nas, ale zaraz, na miejscu, bo stos się pali za długo, a my jak szybko wybuchamy tak i szybko gaśniem. Nie jesteśmy zaciekli, a nie mając własnych silnych zasad, często się zdarza, że to, co wczoraj jeszcze nas oburzało, dziś jest nam obojętnem, a jutro – bić się za nie jużeśmy gotowi /…/. „Brakiem krytycyzmu tłumaczy się ta niesłychana ilość znakomitości naszych, których świat – wcale nie zna”.
Przypomniała mi się anegdotka z repertuaru Himilsbacha (samorodny talent literacki, aktorski, komediowy, pijacki). Podpity Himilsbach wchodzi do SPATIFu i woła od progu: – Inteligencja wypie..dalać! Ciszę przerywa Gustaw Holoubek i w swojej charakterystycznej manierze mówi: – Nie wiem jak Państwo, ale ja wypie…dalam!
Przyjemnego dnia życzę!
Andrzej Szmilichowski