Kochany Synku. Nadszedł już czas, żebym postarał się Tobie wyjaśnić, dlaczego piszę w języku, którego wokoło nikt nie rozumie. W języku, w którym Ty nie jesteś w stanie przeczytać więcej niż kilku zdań. Dlaczego piszę książki w języku kraju, z którego wyjechałem z paszportem bezpaństwowca, z biletem w jedną stronę.
Kiedyś, kiedy dopiero zaczynałem pisać, literatura wydawała mi się zbiorem arcydzieł tworzonych przez gigantów. Lew Tołstoj, Dostojewski, Mickiewicz, Joyce, Andrzejewski – byli dla mnie bardziej boscy niż sam Bóg, ponieważ z chaosu świata potrafili ułożyć niezwykłe i prawdziwe historie. Ich dzieła wydawały mi się bardziej rzeczywiste niż samo życie. Chciałem żyć w tych dziełach. Literatura wydawała mi się ciągiem książek, które mówią o świecie w sposób piękny i doskonały, wszystko co można powiedzieć. Wbrew temu co mówił Witold Gombrowicz, że literatura jest pobojowiskiem pisarzy walczących na śmierć i życie o uznanie, sądziłem, że literatura jest domem bezinteresowności. Losy pisarzy traktowałem jako dodatki do ich dzieł. Bez epilepsji Dostojewski nie napisałby ”Zbrodni i kary”, bez emigracji Adama Mickiewicza nigdy nie powstałaby III część ”Dziadów”, nie mówiąc o ”Panu Tadeuszu”.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że pisarz musi utwierdzić całym swoim życiem prawdziwość i ciężar swojego dzieła. Nie wiedziałem również, że pisarz może swoje dzieło przekreślić. Po prostu, myślałem, że pisarz i dzieło to jedno.
Nawet mi przez myśl nie przeszło, że mogą istnieć wspaniałe książki, zaś ich autorzy smażyć się w piekle historii literatury, jak Celine, Heidegger czy Józef Mackiewicz. Nie mogę Ci powiedzieć kto i jak wybiera nasz los i nasze powołanie. Kiedyś myślałem, że jestem kowalem swojego losu. Chciałem być pisarzem. Raczej wyrażać uczucia niż wadzić się ze społeczeństwem. Moje dwa opublikowane w 1963 roku krótkie opowiadania były zatytułowane: ”Tato” i ”Pan Dudzik”. Chciałem żyć w literaturze, spotykać się z kolegami poetami i pisać to, co mi właśnie przyjdzie do głowy. Istota komunizmu, cenzura, zniewolenie narodu raczej mnie nie obchodziły. Byłem zaczadzony Wielką Olbrzymką – literaturą.
Otrzeźwienie przyszło nagle i niespodziewanie. W 1967 roku wysłałem do wydawnictwa ”Iskry” zbiór opowiadań. Po miesiącu oznajmiono mi, że mogę przyjść po odpowiedź, czy moja książka ukaże się, czy nie. Przywitał mnie redaktor L. Na wstępie zachwycał się moimi opowiadaniami. Chwalił, chwalił. Byłem w siódmym niebie, aż tu on nagle: Niestety, pańska książka nie może się ukazać, za dużo w niej tematu żydowskiego, gdyby mógł pan to wyczyścić. Zatkało mnie. Co miałem wyczyścić? Moje własne życie? Redaktor ”Iskier” żądał ode mnie nie tylko tego, żebym zakłamał swoje życie, ale również żebym sprzeniewierzył się literaturze, swojemu losowi i swojemu powołaniu. Zrozumiałem wówczas, że literatura to nie jest zabawa, że pisanie i ”bycie pisarzem”, to jest jak chodzenie po linie. Jeden nieuważny krok, jedno fałszywe drgnienie, i spadasz w dół. Zostaną ci w ręku tylko błazeńskie koła, jeśli przeżyjesz.
Pamiętaj, literatura to nie jest walka siebie gorszego o siebie lepszego poprzez dzieło, ale stałe utwierdzanie się w swoim wewnętrznym ja, zarówno w tym prywatnym, jak również tym społecznym. Człowiek, który chce zwracać się do innych, musi być do nich zwrócony całym sobą, bez względu na to, w jakiej formie się wypowiada. Witkacy popełnił samobójstwo, kiedy zrozumiał, że pod okupacją niemiecką ani żyć ani tworzyć nie może. Klaus Mann odebrał sobie życie, kiedy stwierdził, że oddzielony od swego narodu i zaszczuty nie jest w stanie już mówić. Później przyszły tzw. Wypadki marcowe. Fala antysemityzmu, która rozlała się wtedy szeroką falą w prasie polskiej ogłuszyła mnie. Początkowo starałem się nie ulegać panice. Mówiłem sobie, że antysemityzm jest sprawą władzy, nie narodu. Ale kim byłem, jeśli jako Żyda przeciwstawiano mnie narodowi? Czy byłem jeszcze pisarzem polskim? Czy też byłem tylko Żydem? I co to znaczy być Żydem, jeśli jedyną kulturą jaką się zna, jest kultura polska? Więc pozostawał dla mnie tylko los żydowski. Piosenki żydowskie, które śpiewała mi w dzieciństwie matka i pamięć o Holokauście. Musiałem wyjechać, żeby zobiektywizować obraz samego siebie i zastanowić się, kim jestem. Solidarność z wyjeżdżającymi grała tu niepoślednią rolę.
Mówię, że wyjechałem, ale tak naprawdę to zostałem wygnany. Wyjechałem z paszportem bezpaństwowca. Nie byłem już częścią narodu polskiego. Byłem tylko Żydem. Znalazłem się na emigracji, ale to nie była emigracja. Nikogo nie reprezentowałem, nikt mnie nie reprezentował. Byłem wygnańcem. Byłem jak pies wyrzucony z domu, który już wrócić nie może i gryzie wszystkich napotkanych przechodniów. Takiemu psu świat się całkowicie zawalił i musi go budować od początku. Nie byłem już Polakiem i w małym stopniu byłem Żydem.
Więc kim być w obcym kraju? Czy w ogóle być? To, co kochaliśmy odwróciło się od nas, to nowe, co musieliśmy pokochać, było obce i zimne. I taki los chciałem opisać. Wiedziałem, że muszę opisać, to był mój obowiązek pisarski, jeśli w ogóle byłem pisarzem? Ale jak to opisać? Jakich narzędzi użyć? Jakiego języka? Myślałem o Conradzie. Może opowiedzieć o naszym losie po szwedzku, dla Szwedów. Ale wiedziałem, że Szwedów nic nie obchodzi los małej grupki rozbitków, poza tym o naszym losie chciałem mówić po polsku dla Polaków, bez względu na to co o istnieniu (albo nieistnieniu) literatury polskiej postanowiła władza komunistyczna.
Zabrało mi pięć lat, żeby zrozumieć, że los wygnańców żydowsko-polskich mogę wyrazić tylko w grotesce, w skrzywieniu tragi-komicznym. Nie w romansie, nie w epice, a właśnie w grotesce. Ale nie takiej jak mrożkowska, która jest groteską ciepłą, bo wszyscy mamy te przywary jak jej bohaterowie, ale w grotesce złej, okrutnej, gogolowskiej, w której bohaterowie szarpią się nie wiedząc kim są i od kogo zależy ich los.
Na takich zasadach powstała moja powieść ”Paradyz”. Miotają się między upodleniem a wielkością, bo nie zdają sobie sprawy, że ich życie zostało napiętnowane systemem komunistycznym. Wszystkie postacie tego emigracyjnego dramatu są postaciami negatywnymi. I poeta Nowina, i Żyd Blumfeld i stary emigrant Wzlatałło, i nawet sam narrator, który nosi imię Michał. Dlaczego? Nie wiem. Być może była we mnie niechęć i pogarda do samego siebie, że w ogóle tkwię w takiej sytuacji – między Polską a Szwecją, między żydostwem a polskością, między emigracją a wygnaniem. Ta książka była zbyt zaszyfrowana, nazbyt pisana goryczą.
Teraz myślę, że tylko utwór epicki mógł oddać prawdziwe problemy i przeżycia tej grupy ludzi. Ale ja niestety nie jestem epikiem. Staram się w moich książkach pokazywać małe okruchy życia. I opisywać swój los, ale już bez goryczy i zacietrzewienia, bo literatura mówi tylko wtedy prawdę, kiedy stara się opisywać rzeczywistość taką, jaka ona jest, bez zbędnych osądów. Czytelnik dopiero osądzi wysiłki pisarza i wyda wyrok. Właśnie jego wyrok jest wielkością i sensem literatury.
Kochany Synku. Literatura to wieża Babel, jedyna prawdziwa wieża Babel zbudowana przez Człowieka. Zawierają się w niej wszystkie języki świata, wszystkie możliwe style literackie i konstrukcje. Nie ważne jest w jakim języku piszesz, tylko co masz do powiedzenia i w jaki sposób chcesz to wyrazić. Boli mnie to, że nie piszę swoich książek w języku, który Ty rozumiesz najlepiej, ale ten język i tak jest cząstką Ciebie. Kiedyś może weźmiesz do ręki którąś z moich książek i zechcesz dowiedzieć się o czym opowiada. To będzie dla mnie wielki dzień, zyskam jeszcze jednego czytelnika. I pamiętaj, wszystko jest literaturą, jeśli w napisanym zdaniu jest serce. Pozdrawiam Ciebie najserdeczniej.
Michał Moszkowicz (1941-2017)