Łóżko

Może to jest zuchwalstwem z mojej strony, próbować opisać istotę znaczenia przedmiotu „łóżko”, w życiu człowieka. Zuchwalstwem, bowiem wymaga dużo szerszego opracowania niż moje,.. dużo skromniejsze tematycznie. Postaram się nie pominąć najważniejszych wątków. Po tylu już wykonanych „ukłonach” ku nieożywionym przedmiotom, towarzyszącym ludziom, uważam to za swój obowiązek wspomnieć o takim.. najbliższym człowiekowi (pomijając przysłowiową koszulę). Materialna płaszczyzna umocowana na czterech nogach to podstawowa budowa łóżka. Budowa bardzo podobna do budowy stołu. Z tą różnicą, że powierzchnia łóżka powinna być elastyczna i ergonometrycznie przystosowana do ciała człowieka w pozycji leżącej a stołu powierzchnia powinna być twarda i stabilna bo służy do ustawiania naczyń z pokarmami co umożliwia człowiekowi spożywanie tych pokarmów w pozycji siedzącej (najczęściej na krześle).

Funkcje tych obu przedmiotów są różne. Łóżko służy, przede wszystkim do spania a stół do jedzenia,…w dużym skrócie. Można jadać w łóżku (np. śniadanie jaśnie pani), czytać książki, pisać, np. wiersze, i robić całą masę innych rzeczy, w zależności od humoru lub potrzeby. Najwygodniej jest spać w łóżku gdyż organizm człowieka wymaga regeneracji sił podczas snu. Zdarzają się przypadki pomylenia łóżka z twardą powierzchnią stołu, ale to nie na wszystkie głowy i wymogi ciała. Zdarzają się występy tańca na stole i w takim przypadku chodzi o mocną głowę i wspaniałe zwinne nogi, choćby takie kiedyś „roztańczone” Ireny Kwiatkowskiej. Ach!

Sprawa łóżka jest dużo poważniejsza niż wspomniane przypadki. Z łóżka nie żartuje się, choćby  tak jak ze stołu (np. „z powyłamywanymi nogami”). Ale za to nazywa się i wyzywa w najróżniejszy sposób. Łóżkiem jest kołyska, łóżeczko dziecka, prycza tak powszechna w więzieniach, hamak w krajach tropikalnych i na dawnych statkach, zaniedbane i brudne łóżko to barłóg i wyro albo łóżko królewskie – wspaniałe łoże lśniące złotem pod baldachimem. To w łóżkach, czystych, bogatych, brudnych czy zaniedbanych, to właśnie tam najczęściej poczyna się człowiek. Czy ma to coś wspólnego ze snem do którego jest przeznaczone? Tylko częściowo bo senność, zmęczenie i cały świat zewnętrzny przestają istnieć gdy ona i on tulą się do siebie aby połączyć się w ekstazie miłosnej. Nie może być bezpieczniej i wygodniej gdziekolwiek indziej. Łóżko jako schowek- ukrycie przyczynia się w ogromnej mierze do przyrostu naturalnego ludzkości. Specyficzny klimat ciepła i izolacji, jaki zapewnia łóżko, sprzyja nie tylko snom ale też rozrywkom miłosnym i przyjemnościom związanym z seksem. Czyli rodzimy się w wyniku przeżywanej największej rozkoszy człowieka, którą zapewnia nam spotkanie w łóżku.

Nie ignoruję pilotowego przeznaczenia łóżka, to znaczy umożliwiania człowiekowi „wyciągnięcia kości na łóżku”, czyli odpoczynku i snu – tak, przede wszystkim snu. Bez snu nie mielibyśmy  sił do aktywnego życia. W obecnych czasach rożne firmy produkujące łóżka i materace prześcigają się w pomysłach o zapewnienie najlepszego komfortu snu.  Dobre, wygodne łóżko to dobry sen i wyspany klient. To znaczy zadowolony. Im wyżej postawiony w hierarchii władzy tym bardziej wymagający. Wiedzą o tym hotelarze i wolą oglądać zadowolone miny swych gości. Kiedyś przekonałam się o tym… Jako że mam słabość do kawiarni, takich z prawdziwego zdarzenia, które znam z Gdańska, z Sopotu, czy z Gdyni. Inny świat do którego uciekało się chociaż na pół godziny od szarzyzny dnia codziennego. Mała kawa, ciastko, rozmowa z koleżankami. To były miłe chwile po wyczerpującej pracy. I ten nastrój, dokładnie taki sam jak „pod papugami”, wyśpiewany kiedyś przez Niemena. Kiedyś postanowiłyśmy z Zośką wybrać się do Grand Hotelu w Sopocie na miękkie fotele w eleganckiej kawiarni, gdzie podawali pyszne ciastka i czuło się bliskość morza. Wtedy to usłyszałyśmy dziwną rozmowę. Jakaś, urzędniczka w hotelu zwracała się swojej podwładnej z poleceniem aby nie zapomniała o przygotowaniu pokoju dla wielkiego gościa Ch.A. de Gaulle’a i o tym, że to ona, urzędniczka, chce przygotować odpowiednie do jego wzrostu (a był on bardzo wysoki) wygodne łóżko oraz  sama ma zamiar je posłać. Może w tym wypadku, wysoko postawionej osoby z wolnego świata, nie chodziło służbie hotelowej o samą wygodę snu gościa ale o coś więcej, z czego słynął Grand Hotel – o podsłuch. Ja i Zocha nie brałyśmy pod uwagę takiej ewentualności. Byłyśmy przyzwyczajone do tego powszechnie panującego, w naszym komunistycznym systemie, zwyczaju. Ucieszyło nas to że Prezydent Francji przyjechał do Polski z propozycją współpracy, że może coś się zmieni na lepsze. Więc życzyłyśmy mu wspaniałych snów i dobrego wypoczynku. Panował wtedy ogólny entuzjazm. Począwszy od przespanej nocy w Grand Hotelu i przyjęciu z należytymi honorami przez władze miasta nastąpiło spotkanie z  masą ludzi i w tym z gdańskimi szkołami na Długim Targu w Gdańsku (bez jakiejkolwiek interwencji ze strony Milicji). Wszystko zapowiadało owocne wyniki  tej wizyty. Niestety, minęła tak jakby jej w ogóle nie było. To zagubiona królewna z bajki miała więcej szczęścia. Maleńki groszek, schowany pod pierzynami, uwierał tak bardzo że nie mogła zasnąć. Jak to królewna. Królewny są bardzo wrażliwe. Po takiej próbie uwierzono i przyznano jej królewskie godności. W wypadku wielkiego gościa może podłożono, zamiast groszku,  jakiś mikrofonik tam gdzie się zatrzymał. De Gaulle nie przyjechał z jakimiś ukrytymi zamiarami, to On chciał uwierzyć gospodarzom, że nie kłamią o swoich wspaniałych osiągnięciach. Nie udało im się przemalować choć na parę dni, szarej smutnej egzystencji komunistycznego systemu na grandhotelową atrapę. W tamtym czasie nawet królewskie łóżko w Grand Hotelu nie mogłoby przyczynić się do zmylenia przedstawicieli Zachodu i nawiązania obopólnej współpracy.

Łóżko, jako takie, posiada dużo innych zalet niż tylko puszyć się w hotelach i drogich apartamentach. Można je po prostu uważać za przyjaciela człowieka. Można w nim wypłakać się do poduszki. Utuli cię i snem „ulula”. Rano już mocniejszym i mocniejszą się budzisz. Jako przedmiot statyczny, nie uczestniczy w aktywnościach i pracach człowieka, jak np. rower, maszyna do szycia, czy parasol. Niby niewzruszone na ludzkie sprawy przyjmuje w swoje objęcia biednych i bogatych, dobrych i łajdaków. Podobno nawet piekło ma swoje łóżko, choć trudno porównywać je do naszych ziemskich. O przytulaniu nie ma mowy. Jest to Madejowe Łoże nabijane gwoździami.(czy gwoźdźmi?). Jedyną, choć wielką jego zaletą było to że przyczyniło się do nawrócenia rozbójnika Madeja (u Kaszubów Remiasza), gdy się dowiedział co go czeka po śmierci.

Na zakończenie chcę wykorzystać temat „łóżko” aby przekazać moje przesłanie dotyczące ostatnich chwil w życiu człowieka gdy umiera na łożu śmierci. Czyli na końcu wspólnej drogi „od poczęcia do zniknięcia”.

Obecnie… nie tylko rodzi się człowiek na łóżku szpitalnym ale też na nim umiera. Pierwsze choć połączone z bólami, związane jest przeważnie z radosnym powitaniem. Drugie nie tylko jest napiętnowane boleścią lecz  równocześnie  smutnym  pożegnaniem.  Łóżko najdłużej „przytula” umierającego, nawet wtedy gdy opuścili go przyjaciele. Dwa razy w moim życiu świadczyłam śmierci dwóch bliskich mi osób. Wiele zrozumiałam i nauczyłam się.

Najpierw umierała moja ciotka Hala w szpitalu Akademii Medycznej w Gdańsku. Cicha bohaterka pierwszej i drugiej wojny światowej. Odmówiła stosowania dializy do chwilowego przedłużenia jej życia. Staliśmy, kilka osób z rodziny, przerażeni i przejęci. Ciotka sprawiała wrażenie nieprzytomnej. Z kącików jej ust spływała ślina. Patrzyliśmy zawstydzeni, nie wiedząc jak się zachować. Ktoś półszeptem zaczął rezonować jak długo jeszcze będzie się męczyć, że może już nic nie czuje, bo nie reaguje na naszą obecność. Myślałam: powinien skończyć swoje wywody, a nuż Ciocia słyszy jeszcze i wie co mówimy tak jakby jej nie było. Nagle stało się, usłyszałam swoje imię, całkiem wyraźnie choć szeptem wydobyte z prawie zaciśniętych warg Cioci Hali: „Tereniu”. Chcę usłyszeć więcej, usta Ciotki ledwo poruszają się bezszelestnie. Nachylam się nad umierającą, natężam słuch lecz nie mogę zrozumieć jej chrapliwego rzężenia. Staramy się nawiązać kontakt wielkim wysiłkiem obu stron. Wreszcie, nareszcie rozumiem: „wytrzyj”.  Chwytam za serwetkę leżącą na stoliku przy łóżku i wycieram kąciki ust Cioci ze śliny. Niedługo po tym przestała oddychać. Zrozumiałam, że ta umierająca osoba, nawet gdy organy zaczęły odmawiać posłuszeństwa jej mózgowi, potrafiła mieć więcej wrażliwości i najprawdopodobniej poczucia  rzeczywistości niż ci stojący przy jej łążku. Wstydziłam się tego że sama nie odważyłam się wcześniej, z własnej inicjatywy, wykonać ostatniej usługi umierające. Nadal żałuję, gdy wspominam Ciotkę, tego że nie okazałam więcej miłości w chwili gdy była jej najbardziej potrzebna.

Przykro… czasu nie da się cofnąć.

Gdy kilka lat później stanęłam ponownie przy łóżku śmierci, postanowiłam, że będę starać się ustrzec moją teściową przed obojętnością i chłodem jakie często w takich sytuacjach panują wokół chorego. Spędziłam przy jej łóżku dzień, noc i dzień dla niej ostatni. Zmieniałyśmy się z ciocią Binią. Personel szpitalny nie przeszkadzał nam przebywać przy „Mamuni”. Ich zadanie, związane z ratowaniem życia, zostało zakończone – chora konała. Dostarczono jeszcze aparat służący do usuwania zaflegmienia w gardle i w ustach umierającej. Patrzyłam z niedowierzaniem na to urządzenie bo nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym, stosowanym w szpitalu. Mamunia rzęziła od czasu do czasu, jak to przeważnie czynią umierający ludzie. Już o tym wiedziałam. Jej przyjaciółka wpadała do umierającej na chwilę i wtedy mogłam zobaczyć jak wyglądają tortury zadawane ludziom nie mogącym już się bronić. Przyjaciółka mojej teściowej, bardzo energiczna osoba, włączała motor wspomnianego aparatu, odkręcała rurkę połączoną z pompą i wkładała końcówkę tej rurki do ust umierającej, niby do martwego przedmiotu. To miało uciszyć rzężenie i ulżyć w konaniu? Miałam wrażenie, że umierająca skrzywiła się i palce u jednej ręki lekko zadrżały. Patrzyłam z przerażeniem i niesmakiem na ten cały preceder. Już wtedy wiedziałam że rzężenie u ludzi w takich momentach jest rzeczą normalną. Jak Szwedzi mówią – człowiek wykonuje pracę umierania. Rozumiałam, że nie wolno im przeszkadzać w takich chwilach a co dopiero znęcać się nad umierającymi. Czyżby przyjaciółka nie wiedziała o tym? Chyba nie pomyślała jak bezskuteczne i bezlitosne było jej działanie. Umierająca nadal rzęziła. Wreszcie ciocia Binia i ja, usunęłyśmy z sali narzędzie tortur. Powtórne pojawienie się „przyjaciółki” wywołało we mnie i Cioci Bini następne oburzenie, ale nie mogłyśmy zaprotestować. Małe radyjko, ustawione na brzegu łóżka, w stronę którego zmierzała nieruchoma ręka Mamuni, było własnością „przyjaciółki”. Usłyszałyśmy z Binią lakonicznie wypowiedziane słowa:”już nie będzie radia potrzebować, więc zabieram je do domu”. Kto może zapewnić, że Mamunia tych słów nie słyszała albo nie pragnęła usłyszeć jeszcze jakiejś melodii w radiu? Kto? Kto? Jeśli nawet nie słyszała i nie czuła to jako człowiekowi należał się jej szacunek i delikatność. Pogłaskałyśmy ją po rękach i odgarnęłyśmy włosy z czoła. Wilgotnym wacikiem nawilżałyśmy jej usta i czoło. Zamieniłyśmy się dyżurem gdy wychodziłyśmy na obiad W ciągu dnia „przyjaciółka „ zawiadomiła nas że musi przygotować czarną sukienkę na jutro. Wiedziałam, że kiedyś teściowa przywiozła ze sobą z Włoch czarną sukienkę. Gdy zaszłam do „przyjaciółki” aby zobaczyć jak to przygotowywanie wygląda, zauważyłam jak zszywa i reperuje jakie czarne szmaty, które miały być sukienką trumienną. W szafie znalazłam włoską sukienkę i zawiadomiłam przyjaciółkę o mojej nieodwołalnej decyzji – sukienka ma być nowa, ta którą właścicielka dostała w prezencie od swego męża. Nawet jeśli to jest nieracjonalne bo „Jej” nic już nie będzie potrzebne. Jeszcze: że to bardzo nieładnie zabierać cokolwiek umierającym. Gdy wróciłam do szpitala Mamunia nadal leżała bez ruchu i rzęziła. Binia poszła odpocząć i pożywić się. Zostałam sama z umierającą i bardzo pragnęłam aby przestała rzęzić, nawet jeśli nie była świadoma tego. Głaskałam ją po rękach i po policzku i…. modliłam się aby mogła odzyskać spokój. Całe pół nocy odprawiałam moją litanię: uspokój się, oddychaj spokojnie, jestem przy tobie… i tak w kółko. Nawet jeśli już była daleko, to wreszcie o drugiej godzinie w nocy przestała rzęzić i zaczęła cicho i spokojnie oddychać. Binia wróciła mnie zastąpić, ja przyszłam z powrotem nad ranem. Siedziałyśmy już razem przy umierającej aż do południa, gdy oddech jej zaczął zanikać. Przyszła „przyjaciółka” z bielizną i właściwą sukienką. Gdy Mamunia przestała oddychać i lekarz stwierdził zgon, ubrałyśmy ją w piękną sukienkę. Poddawała się jak grzeczna, śliczna laleczka, która wybiera się na bal. Już nic więcej nie mogłyśmy wiedzieć o niej. Może gdzieś ją witano, może gdzieś spotkała swoje szczęście. Prośba: kochajcie umierających, wtedy śmierć przestanie Was straszyć.

Krótko po tym Jej (Mamuni) szpitalne łóżko stało puste. Jakby nic się na nim nie działo, nie przeżywało, nie cierpiało. Ubrane w czystą pościel, gotowe na przyjęcie następnego pacjenta. Takie obojętne, takie obce. Może z łóżkiem jest tak jak z lekarzem. Czuły, nie zahartowany cierpieniem lekarz, nie potrafi dobrze leczyć i skupiać się nad treścią choroby bo przeszkadza mu w tym współczucie. Łóżko, rozpadłoby się na proch gdyby było obdarzone tym samym. Więc niech żyje łóżko, takie jakie jest! Niech nam dalej służy.

Teresa Järnström Kurowska

Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2011 roku.

Lämna ett svar