Siostrzeniec przysłał mi tom dzienników Agnieszki Osieckiej. Ona tam opisuje wielu swoich mężów i kochanków. Jednym z Jej krótkotrwałych mężów był mój przyjaciel Wojciech Jesionka. Człowiek, któremu dużo zawdzięczam.
Pani Agnieszka ocenia Go w swoich dziennikach raczej niezbyt pozytywnie. Ja go oceniam całkowicie inaczej. Mieszkaliśmy w Krakowie w tej samej kamienicy na ulicy Czarnowiejskiej 10. Z tym, że Wojtek mieszkał na trzecim piętrze od przodu, a ja na parterze w oficynie. Byliśmy w tym samym wieku, ale nie spotkaliśmy się w słynnej podstawówce Nr 6, którą z sentymentem wspominał mój dużo młodszy kolega, absolwent tejże, nieodżałowany Grzegorz Miecugow. Miałem przyjemność raz czy dwa dodzwonić się do „Szkła kontaktowego”, którego był szefem, najlepszej, jak dotychczas audycji w telewizji polskiej, bez względu na to, czy to telewizja państwowa, czy prywatna. Ale wracając do tematu.
Wojtek nie chodził z nami, mieszkającymi w tej kamienicy lub w pobliżu i z innymi z tego samego rejonu dziećmi, do naszej podstawówki. Był synem znanego i wpływowego sędziego piłkarskiego i dlatego trafił do osławionej „Ćwiczeniówki”. Ćwiczeniówka to był taki eksperyment wydziału polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Chodziło oto, by dzieci z przyzwoitych rodzin nie rzucone były na pastwę propagandy komunistycznej. Żart, żartem, dowcip, dowcipem. Po paru latach Nowym Władzom znudziła się ta zabawa w Kotka i Myszkę. I rozwiązano Ćwiczeniówkę. Ci koledzy z lepszych rodzin, mieszkający w naszym regionie, spadli do naszej podstawówki. Byli to ludzie różni m.in. Andrzej Zubczewski, z którym zaprzyjaźniła się cała nasz ferajna oraz Ryszard Terlecki, dziś postać ważna, bo pełni funkcję wicemarszałka Sejmu. Ja go dobrze wspominam – z tamtego czasu. Bo tak się złożyło, że jak już kończyłem tę podstawówkę to raptem groźny dyrektor naszej szkoły, pan Gołębiowski – zwany przez uczniów „kaktusem”, wezwał mnie nie do gabinetu, tylko do szatni. Nie wiedząc o co chodzi, poprosiłem kolegę Terleckiego, by ukrył się za paltami w szatni i był ewentualnym świadkiem. Była to zbędna asekuracja. Pan Dyrektor powiedział tylko, że doszły go słuchy, że ja słucham wrogich rozgłośni (chodziło wówczas o Głos Ameryki) i przekazuję kolegom to, co tam usłyszałem. I spytał: „Czy ty Gąssowski chcesz by kapitaliści wrócili?”. Zełgałem, „że nie” Na to pan dyrektor powiedział: „No, to uważaj z kim się zadajesz i z kim mówisz”. To taka lekcja z roku 1953.
Ale 10 lat później los związał mnie na parę lat z wspomnianym Wojciechem Jesionką. Wojtek z racji, jaką wspomniałem. nie kończył naszej zasłużonej podstawówki, ale potem z moimi kolegami poszedł do naszego regionalnego liceum nr III imienia Jana Sobieskiego. Ja wtedy od nich się odbiłem i poszedłem do liceum kinotechnicznego. Nie będę wyjaśniał tu dlaczego. Wojciech Jesionka, który miał jakiś żar twórczy, założył już w tym liceum „Teatr na murze”.
Gdy Jesionka skończył średnią edukację to poszedł na archeologię śródziemnomorską. Był to w tym czasie bardzo popularny kierunek studiów, bo dawał szansę wyjazdów za granicę. Ale nie oto chodziło. Studenci tego kierunku odbywali praktyki w Kraju, najczęściej w kopalni soli w Wieliczce. I tam zawiązała się grupa „Salamandra”. Wojciech Jesionka, Andrzej Mróz, Krzysztof Pietsch. Później do archeologów dołączyli poloniści Janina Paradowska i Jacek Baluch. I tu zaczyna się Piekiełko. Kabaret Salamandra występował w naszym krakowskim klubie studenckim „Jaszczury”. Z lokalu były schody kręcone do piwnicy, gdzie był bar, który prowadziła Janka Paradowska. Ona w swoich wspomnieniach, kiedyś przyznała się, że z jednej butelki wina 0,75 litra potrafiła nalać 10 lampek á 100 gram. Zaoszczędzone wino zostawało dla zespołu. Ale nie tylko to.
Piekiełko, bo tak nazywaliśmy Królestwo Janki, to była oaza wolności. Tam odbywały się występy poza cenzurą. Tu ważne wyjaśnienie. Nie podlegaliśmy oficjalnej cenzurze krakowskiej, tej w której pracował znany nam w Szwecji Tomasz Strzyżewski – mieliśmy cenzurę wewnętrzną. Przychodzili do nas koledzy z Rady Artystycznej ZSP i krytykowali. „Mówicie Kolego, że słoneczko zachodziło, a wiecie kogo nazywano Słoneczkiem? To absolutna i nie dopuszczalna aluzja do Józefa Stalina, a dalej: Jan i Maria wyszli za próg. To znowu aluzje, bo Iwan i Maria to najbardziej popularne imiona w Związku Radzieckim”. Kompletny obłęd. Nasi rówieśnicy dobrze się przygotowali do później sprawowanych funkcji. Przychodzili na każdy nasz występ i pilnowali, czy trzymamy się zaleceń. Zegnaliśmy się z nimi miło i w Piekiełku odbywał się dalszy występ. Nikt z przypadkowych tam widzów nas nie zdradził.
A tam nieodżałowany Krzyś Pietsch królował – brzdąkał na gitarze i na melodię „Jak dobrze nam zdobywać lasy, góry”. śpiewał pożegnalną pieśń tych, których dziś nazywamy Żołnierzami Wyklętymi. Zaczynało się to tak: „Jak dobrze nam, komisarza w błoto wtłucz”, a kończyło się: „Jak dobrze nam, przyłożyć lufę do swej skroni i oddać strzał”.
Śpiewał też po rosyjsku Pieśń żołnierzy słynnej konarmii Budionnego. O ile dobrze zapamiętałem to brzmiało to tak: My z Budionnym chodili morje wodki wypili, eto był dziewietnastyj god, My z Budionnym chodili mnowo Poliakow ubili, eto był dziewietnastyj god. I zaraz potem zaczynała się dyskusja. Jacek Baluch twierdził, że w tekście powinni być nie Polacy lecz Polaczkowie, bo oni nas tak nazywali i nami gardzili. Janka Paradowska była przeciwnego zdania i twierdziła, że mieli do nas respekt i nas nie obrażali. Spór ten do dzisiejszego dnia nie został rozstrzygnięty. Swego czasu w wychodzących w Londynie „Wiadomościach” Józef Mackiewicz opublikował swoją rozmowę z jednym kombatantem wojny z 1920 roku i ten to kombatant uważał Budionnego za szlachetnego przeciwnika, więc chyba Janka miała rację.
Piekiełko to nie tylko polityka, choć na miarę ówczesnych naszych możliwości i naszej wówczas wiedzy – przemycaliśmy tam to, co wiedzieliśmy i znaliśmy. Była też pornografia. Tych tekstów jednak na łamach Nowej Gazety Polskiej nie da się wydrukować. Może Redaktor zgodzi się je umieścić na portalu, ale wątpię. Więc ewentualnych zainteresowanych zapraszam do mnie.
Dla nie znających rosyjskiego wyjaśniam, że morje to morze, (morje wodki wypili) i jeszcze Hania Nazalewicz, która bywała na naszych występach „piekiełkowych” twierdziła, że prędzej czy później zamknął nas za politykę lub pornografię. Ale tak się nie stało.
Ludomir Garczyński Gąssowski