ANDRZEJ OLKIEWICZ: Doctor Barbara

Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku pracowałem w Arabii Saudyjskiej jako geolog. Podczas jednej z geologicznych wypraw rozbiliśmy nasz obóz około 80 kilometrów od miasta Taif – miasta z przeszło tysiącletnią historią. Leży ono w górach masywu Jibāl al-Hijāz, niecałe 2000 m n.p.m. W latach siedemdziesiątych było ono jeszcze ciągle niewielkim miastem. Znane jest ono także z tego, że bogaci mieszkańcy Mekki i Dżeddy szukają tam ochłody w najgorętszych miesiącach roku.

Pewnego dnia jeden z moich kolegów podszedł do mnie i zapytał: „Czy wiesz, że w Taifie urzęduje polska lekarka, Doktor Barbara?”. Zainteresowało mnie to ogromnie i poprosiłem go o adres. Kilka dni później, późnym popołudniem, wsiadłem w Land Rower i pojechałem do Taifu. W tamtych czasach, większość ulic nie miała nazw. Adres podawało się opisowo. Mówiło się, jak można do miejsca dojść czy dojechać, jak wygląda ulica, dom, sąsiednie domy, co je charakteryzuje i tym podobne informacje. Opis który mi dał kolega był dokładny, a że przychodnia leżała w śródmieściu, nie miałem problemu z jej znalezieniem.

Na fasadzie domu wisiał szyld po angielsku i po arabsku: Doctor Barbara i الدكتورة باربرا. Wszedłem na pierwsze piętro, drzwi do poczekalni były otwarte. Przywitał mnie niewielkiego wzrostu mężczyzna o bardzo ciemnej karnacji. Poinformował mnie od razu, po angielsku, że jestem ostatnim pacjentem mówiąc „proszę, niech pan wejdzie!”.

Za biurkiem siedziała pani w średnim wieku, o miłym wyglądzie. Na moje „dobry wieczór” podniosła się z krzesła i z zaskoczoną miną odpowiedziała tym samym pozdrowieniem. Chciałem się przedstawić, ale nagle stało się coś, na co nie byłem przygotowany – zacząłem się jąkać.

Z moich ust wychodziły dziwne dźwięki, język był jak drewniany kołek, szczęka wydawała się być zardzewiałą i dawno nie naoliwioną maszyną. Nagle zdałem sobie sprawę, że przecież od przeszło już roku nie miałem kontaktu z polskim językiem. Stropiłem się, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, czułem się głupio.

Pani Barbara patrzyła na mnie z rozszerzonymi oczami i zaczęła coś do mnie mówić, ale i z jej ust wychodziły trudne do zrozumienia słowa. Patrzyliśmy na siebie i wybuchneliśmy śmiechem. Po chwili, gdy się uspokoiliśmy, zaczęliśmy, z pewnym trudem, rozmawiać. Po pewnym czasie polskie, ustne muskuły, zaczęły przypominać sobie mechanizm mówienia po polsku. Okazało się, że Barbara także długo nie miała kontaktu z językiem polskim. Jako żona Syryjczyka, mając miejscowych pacjentów, posługiwała się albo językiem arabskim, albo angielskim. Jej, także długo nie ćwiczone polskie mięśnie językowe, zostały niejako „odprogramowane”. Teraz, w czasie spotkania ze mną, szukały rozpaczliwie właściwego programu.

Ludzie, którzy nigdy nie mieszkali poza własnym krajem, myślą często, że żyjąc za granicą można zapomnieć, jak się mówi w ojczystym języku. Myślę, że jeśli opuścili swój kraj w dorosłym wieku, jest to mało prawdopodobne. Języka, w którym się wyrosło, nigdy się nie zapomni, ale jeżeli się go długo nie używa, może „zardzewieć” – właśnie tak, jak się przydarzyło Barbarze i mnie.
Inaczej jest z językiem obcym, którego się nauczyliśmy, a potem bardzo długo nie używaliśmy – ten z czasem łatwo można zapomnieć.

Andrzej Olkiewicz

www.immigrant.nu

Lämna ett svar