Taka cisza nastała / że w tej ciszy / nawet myśli / się słyszy
Złożyłem wizytę Karolowi. Do Karola się nie wpada, jemu się składa wizytę. Jest genialnym konstruktorem, ma na policzku szramę z którą bardzo mu do twarzy i potężną acz nie natarczywą inteligencję.
Siedzieliśmy przy butelce dobrego wina. Karol miał tylko dobre i bardzo dobre wina, i rozmawiali o filmach, książkach, znajomych, ale moją uwagę absorbowało niewielkie pudło z klawiaturą, stojące w rogu pokoju. Kogo by nie zainteresowało! Owo niewielkie pudełko z dipolową anteną było ni mniej ni więcej, tylko maszyną czasu!
W końcu nie wytrzymałem: – To nie do uwierzenia, że ci się udało! Pokazałeś rzeczywiście co potrafisz! Ale czy cię to nie niepokoi?
– Co na przykład? – Karol odchylił się w fotelu.
– Jak to co? Ty władasz czasem! Czy to nie budzi twojego niepokoju? Przecież udajesz Boga?
– Ten znowu swoje! Wam filozofom wydaje się, że pojedliście wszystkie rozumy! Nie jesteś Platonem Piotrze!
– To akurat wiem. W takim razie powiedz, jeśli nie Boga, to w końcu kogo?
– Bardzo lubię te twoje idee! – Karol łyknął wina. Człowiek wierzący, a obaj wierzymy, ma Boga przy sobie na co dzień, po cóżby mu była potrzebna maszyna czasu? – zaśmiał się.
Karol kłamał i wiedzieliśmy to obaj. Nie wierzył w Boga. Karol był człowiekiem wielu talentów, geniuszem, a geniusz jest zazwyczaj przeciwnikiem ogólnie przyjętych prawd. Być może na tym paradoksie oparty jest cały nasz świat? To ja reprezentowałem przy tym stole wiarę, ale moja wiara wynikała bardziej z lenistwa niż czegokolwiek innego.
Karol popatrzył na mnie uważnie. Jakby coś w myślach ważył: – Słuchaj, muszę na chwilę wyjść. To nie potrwa długo, ale niestety muszę to zrobić. Tylko pamiętaj, pod żadnym pozorem, żadnym!, nie zbliżaj się do maszyny!
– Niema sprawy! Będzie tak jak mówisz! Powiedziałem z mocą i natychmiast gdy wyszedł siadłem przed maszyną czasu. Klucz znalazłem bez trudu. Leżał jak zawsze u Karola schowany za futryną drzwi. Zaś kod wyskoczył po pierwszej próbie, po prostu wbiłem cztery cyfry roku urodzenia Karola. Wiem, nie dotrzymałem słowa, ale chciałem koniecznie spotkać Boga.
Wcisnąłem wpierw znak nieskończoności a potem guzik „Start”. Nagle poczułem otaczające głowę gorąco i usłyszałem głęboki głos:
– Po co pokazałeś mi się człowieku?
Zadrżałem. To mówił Bóg. Bóg we własnej omnipotentnej osobie! Mówił do mnie Bóg. Niesamowite!
– Jestem z Ziemi Panie – bąknąłem nieśmiało.
– W porządku! – głos Stwórcy brzmiał dobrotliwie. Mnie wszystko jedno. W każdym razie jesteś człowiekiem, czy tak?
– Jestem tylko filozofem – szepnąłem.
– No dobrze, bądź sobie kim chcesz, nie ma sprawy. Przypominam sobie, że dałem wam wolną wolę myślenia i działania, prawda? Jesteś filozofem to sobie bądź! Ale swoją drogą przedziwna koincydencja. Wyobraź sobie, że ostatnio właśnie filozofami się zajmuję, spadłeś mi chłopcze, jak z nieba! – Bóg zaśmiał się, co zabrzmiało jak grom. Z jasnego nieba oczywiście!
– Pozwolisz – kontynuował Bóg, że skorzystam z okazji i na wszelki wypadek zrobię sobie z ciebie kopię? Nic nie obiecuję ale kto wie, może się przydać. Podobno moje wyroki są niezbadane! Hi hi!
– To by było na tyle. Cóż, trzymaj się człowieku i życzę szczęścia! Będzie ci potrzebne filozofie!
Bóg poklepał mnie po głowie, zrobił boską ręką boski ruch, poczułem łaskotanie na czole i zamknąłem ze strachu oczy. Gdy je otworzyłem siedzieliśmy z Karolem i popijali wino. Coś się wydarzyło z czasem, ale nie potrafiłem tej zagadki rozwikłać, bowiem Karol był bardzo podekscytowany. Opowiadał z wielkim zaangażowaniem, że dostąpił zaszczytu spotkania wielkiego filozofa starożytności Platona. Wykorzystując swoja cudowną maszynę cofnął się był do okresu, gdy Platon zorganizował Akademię dla ateńskiej młodzieży.
– Powiem ci jedno – Karol zniżył głos. Jest mi przykro i jestem mocno rozczarowany. Platon był taki jakiś… Nie wiem jak to sprecyzować… Był zwyczajny, rozpaczliwie codzienny! Sprawiał wrażenie – co cię zapewne przykro zaskoczy, przecież wiem, że był twoim ideałem, trochę przyciężkiego na umyśle. Może trochę przesadzam, to jednak był szok, w każdym razie towarzysko bardzo przeciętna osobą. Skróty myślowe wyłapywał z zastanawiającym opóźnieniem, nie mówiąc już o puentach. Poza tym miał wyraźnie kłopoty z abstrakcyjnym myśleniem!
– Smutne to, a zarazem bardzo intrygujące. Bowiem wyobraź sobie, że bardzo mi kogoś przypominał. Nie mogę tylko skojarzyć kogo, ale to przyjdzie, na pewno sobie przypomnę. Wiesz, mam ambiwalentne uczucie, że zostałem w jakiś sposób – przez naturę, lub jak chcesz Boga – oszukany.
– Czy ty się dobrze czujesz Piotrze? Karol przerwał i przyglądał mi się uważnie. Zbladłeś jakoś przyjacielu!
– Czuję się zupełnie dobrze. Dziękuję! – odparłem chłodno i po paru minutach go pożegnałem. Karol pomimo pozorów jakie stwarzał, był gruboskórnym i nieokrzesanym typem!
Andrzej Szmilichowski