Moje wspomnienie o Michale

Dzisiaj, 10 września 2020 roku, mijają trzy lata od śmierci Michała Moszkowicza – jednego z najbardziej niezwykłych pisarzy polskich, który większą część swojego życia spędził na emigracji w Szwecji. Na dobre i na złe. Tu, w Sztokholmie, znalazł po 1969 roku spokój i warunki do pracy twórczej, ale jako pisarz – zamykający się w języku polskim na “peryferiach Europy” – znalazł się w swoistym potrzasku. Z dala od emigracyjnego, kulturalnego centrum polskiego świata emigracyjnego.

Urodził się za Uralem, w 1941 roku, w Magnitogorsku. W rodzinie żydowskiej zasymilowanej z polskością, przed wojną komunizującej. Tę historię rodzinną opisywał Michał Moszkowicz niejednokrotnie, ale także opisał ją jego ojciec, Bronisław, w książce “Na spotkanie rzeczywistości” (Sztokholm 1996). I komunizm rodziców i Magnitogorsk będę powracały w twórczości Moszkowicza wielokrotnie. Poza sowieckimi produkcyjniakami, w literaturze światowej Magnitogorsk z gigantycznymi piecami hutniczymi “rozsławił” Louis Aragon w książce “Magnitogorsk 1932” – jak pisał w “Pamiętniku Literackim” Zbigniew Siatkowski – dojrzałej, socjalistycznej twórczości, entuzjastycznym sprawozdaniu poetyckim. W literaturze polskiej Magnitogorsk pojawia się w jednym z najbardziej znanych wierszy Władysława Broniewskiego “Magnitogorsk albo rozmowa z Janem”:

Stęknął, ocknął się i beztrosko

wyprostował zgarbione plecy:

“Wiesz – powiada – w Magnitogorsku

dziś ruszają dwa wielkie piece…”

 

Świt był szary, pełznął niechętnie,

jakby mieli co zarżnąć nad miastem,

i myślałem sobie: “Jak pięknie

w tej parszywej celi trzynastej.”

 

I o Janie myślałem jeszcze,

i gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Polska,

i płonęły w śledczym areszcie

wielkie piece Magnitogorska.

Magnitogorsk u Moszkowicza nie płonął piecami – to był zaledwie początek jego opowieści o życiu. Skomplikowanym przez dręczącą go chorobę – niemal przez całe życie był w sidłach schizofrenii. Ale do tego magnitogorskiego wspomnienia z dzieciństwa wracał bardzo często. Czasami były to tylko ledwie zapamiętane sytuacje: głodu – gdy posadzone ziemniaki niedługo później wykopywano, bo nie było co jeść; ciężkim dymie unoszącym się z hutniczych pieców pokrywającym szarym pyłem zaspy śniegu; deklamacji wiersza o Słoneczku Stalinie w magnitogorskim przedszkolu… Ale także w bardziej wymyślnych zestawieniach, gdy Moszkowicz – pisząc artykuł do sztokholmskiego “Przewodnika” – zastanawiał się, z jaką szybkością jeździły pociągi z Magnitogorska do Polski po zakończeniu wojny. Ten Magnitogorsk siedział w nim głęboko, mimo że był miejscem przypadkowym w jego życiorysie.

Życiorys Moszkowicza jest dość typowy dla jego generacji. Rodzice byli komunistami, którzy co prawa znali jidysz i tradycje żydowskie, ale odeszli od niej sami i dobrowolnie. Zaangażowali się w ruch robotniczy i wstąpili do KPP w latach 20-tych. Nie byli jednak nigdy funkcjonariuszami partyjnymi – o komunizm walczyli z przekonania, był to ich światopogląd. Dopiero zweryfikowali go, gdy znaleźli się w Rosji, po ucieczce z Polski, gdy wkraczały wojska hitlerowskie. Michał Moszkowicz wychowywany był zatem jako Polak, a nie jako Żyd. I ta polskość przebija w jego późniejszej twórczości.

Do Polski przyjechał z rodzicami jako dziecko w 1945 roku. Nie przeżył więc bezpośrednio holocaustu, chociaż w jednym z wywiadów w berlińskim “Poglądzie” (30 listopada 1986 roku) mówił, że

“też jestem dzieckiem holocaustu. Ale w tym sensie, że ja dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak do tego doszło. Między innymi Żydzi w Izraelu i Żydzi na Zachodzie mówią, że Polacy pomagali Hitlerowi wymordować Żydów, albo że za mało pomagali. Bo potrzebują racjonalizacji. Muszą sobie wytłumaczyć coś, czego nie da się zrozumieć, czego Bóg nie może usprawiedliwić. Wziąć i wymordować cały Naród. Tego nie da się zrozumieć i to przejdzie na pokolenia. (…) Holocaust jest dla mnie przeżyciem, z którym będę borykał się przez całe życie, bo urodziłem się w czasie holocaustu. Bo mój dziadek umarł z głodu mając 88 lat na ulicach getta warszawskiego. Ale ja nie mam do tego stosunku neurotycznego. Dlatego mogę zająć się prawdziwą problematyką żydowską, stosunkiem Polaków do Żydów, czyli tym, jak się Żydzi z Polakami zmieszali, a nie nienawidzili”.

Takie podejście nie wszystkim środowiskom żydowskim podobało się. Być może dlatego proza Moszkowicza z trudem torowała sobie drogę do czytelników.

Młodość, aż do czasów studenckich, Moszkowicz spędził w Warszawie. Najpierw uczył się w gimnazjum im. Frycza-Modrzewskiego, maturę zdawał w 1960 roku. Później rozpoczął studia – najpierw na wydziale filologii polskiej, później bibliotekarstwo, jeszcze później filozofię. Wydarzenia 1968 roku zmusiły go do wyjazdu z Polski. Do Szwecji przybył w 1969 roku. W Sztokholmie kontynuuje studia na Uniwersytecie Sztokholmskim, ale ich nie kończy. Pracuje jako portier w Gminie Żydowskiej, jako doker, steward… Nigdzie nie zatrzyma się na dłużej. O tych egzystencjalnych perypetiach pisze w swoich późniejszych książkach, które coraz częściej są retrospektywą jego życia.

Pierwsze jego opowiadania i publikacje ukazują się jeszcze w Polsce, przed wyjazdem do Szwecji. Pierwsze opowiadanie, nieco jeszcze amatorsko-naiwne, “Grosik”, ukazuje się w “Zwierciadle” w 1964 roku. Później jego utwory ukazywały się w warszawskiej “Kulturze”, “Więzi” i “Kobiecie i Życiu”. Od 1964 roku należał do Koła Młodych przy warszawskim oddziale Związku Literatów Polskich, obraca się w środowisku młodych początkujących pisarzy, artystów. Czas studiów spędza w warszawskich kawiarniach. Często w motywach jego książek powraca kultowa “Telimena” na Krakowskim Przedmieściu.

Telimena to już były wyższe sfery. Tam trzeba było zachowywać się kulturalnie. każdy kto przychodził do Telimeny, musiał być kimś. Studentem, poetą, malarzem, albo udawał poetę. Telimena była wywyższeniem. /…/ Naprzeciwko Telimeny wznosił się pomnik Adama Mickiewicza. To dowartościowywało kawiarnię. Dlatego mógł tam szumieć kwiat polskiej młodej poezji. Za pomnikiem Mickiewicza znajdowała się maleńka kawiarenka, gdzie młodzi malarze pili wino. Pili i byli wielkim malarzami. Całe Krakowskie Przedmieście było usłane przyszłymi Wielkościami. Życie toczyło się wokół kawiarni…. Mieliśmy uczucie, że czas spędzamy pracowicie”. (Moszkowicz: Zapiski na blogu, 2012 rok)

O ile Magnitogorsk był tylko krótkim epizodem w jego życiu, to już Warszawa na stałe ukształtowała jego stosunek do życia. Może dlatego, że nagle uświadomił sobie, że jest postrzegany jako “inny” – najpierw był “inny” bo był repatriantem ze Wschodu, później był “inny”, bo był Żydem. Moszkowicz pisał:

“Na zewnątrz byłem Polakiem. Tym bardziej byłem Polakiem, gdy koledzy w szkole wołali za mną ‘Ty Żydzie!’. Bo tak ich dorośli wychowali! Dla komunistów mało było jeszcze tego, że cały naród żydowski zniszczono, oni musieli jeszcze stworzyć negatywny obraz Żyda w świadomości dzieci. Ale mnie to nie dotyczyło. Bo moi koledzy to było koledzy z podwórka. Ja byłem Żydem, a drugi nie miał zębów, albo pocisk mu nogę urwał.”

To chyba jeden z najbardziej charakterystycznych cytatów określających stosunek Moszkowicza do otaczającej go rzeczywistości warszawskiej. Nigdy nie było w nim zacietrzewienia, nigdy nie było też martyrologii. Warszawa/Polska – zawsze w jego utworach były głównym punktem odniesienia. I dobrym wspomnieniem młodości. Ale po wydarzeniach marcowych 1968 roku zdecydował się na wyjazd. Wyjeżdżały jego siostry, wyjechał również on. W Warszawie zostali rodzice.

“Na emigracji, w Szwecji, znalazłem się nie przypadkowo. Bardzo się z tego cieszyłem, bo wówczas być pisarzem emigracyjnym, to był zaszczyt. Na emigracji byli sami Najwięksi, a w Kraju same płotki. Ja również chciałem być Wielkim. I zacząłem pisać. /…/ Cieszyłem się z tej literackiej emigracji i czekałem wyzwolenia Kraju. Myślałem, że jak się reżim zawali, to moje książki pójdą pod strzechy w Kraju” – pisał w jednym z tekstów Moszkowicz.

Znalazł się w Szwecji w gronie kilku tysięcy Polaków żydowskiego pochodzenia. Większość z nich zaczęła tutaj budować swoją nową egzystencję, podjęła pracę, korzystając z dobrego klimatu, jakim otaczano nowych przybyszów. Dla Moszkowicza to był przyjazny klimat do pracy twórczej. W codzienności szwedzkiej nigdy się w pełni nie odnalazł, pracował dorywczo, nigdy dłużej niż kilka miesięcy. Ale też i Szwecja dawała tę możliwość, że nawet nie pracując, tutaj nie mógł zginąć.

Gdy inni robili kariery, on pisał. Tak wspominał go dziennikarz mieszkający w Sztokholmie, Ludomir Garczyński Gąssowski:

Jesienią 1969 roku Moszkowicz znalazł się w Szwecji. To znaczy poza PRL-em. Ale mógł to być równie dobrze Anglia, Francja i jakikolwiek , jak wtedy uważaliśmy, “wolny kraj”. W Sztokholmie debiutuje powieścią “Paradyz” (1975), jedną z najlepszych w swojej twórczości. Pięć lat między debiutem książkowym, a wyjazdem z Polski poświęcił Michał na poznanie dorobku zakazanej w PRL literatury emigracyjnej. Oczarował się szczególnie Gombrowiczem (wiem to, bo byłem świadkiem, mieszkając na tym samym piętrze akademika co Michał). Nic więc dziwnego, że tak jak „Trans-Atlantyk” był polemiką z „Panem Tadeuszem” (innego emigracyjnego pisarza!), tak jego debiut, „Paradyz”, stał się pastiszem „Trans-Atlantyku”. Z tym, że Gombrowicz był świadom tego co robi…

Historię wydania “Paradyzu” Moszkowicz opisywał w różnych publikacjach parokrotnie, czasami zmieniając wersję. “Pegaz bez skrzydeł przestaje być Pegazem. Pisarz bez wydawnictwa przestaje być pisarzem. I chociaż rosną mu szuflady zapakowane jego rękopisami, ale przecież istotą pisania jest komunikacja z innymi. W takiej sytuacji znalazłem się w 1975 roku, po napisaniu powieści satyrycznej „Paradyz”. Nie miałem żadnego wydawcy w pobliżu. Londyn daleko, a poza tym nie byłem kombatantem. Redaktor Giedroyć w Paryżu nawet by nie zerknął na moje pisanie. Byłem więc sam na sam z moją powieścią. Mogłem ją albo spalić, albo samemu się powiesić. Na pomoc przyszła mi pewna Pani, która oświadczyła, że mi powieść wyda. Dałem jej rękopis. Po trzech dniach książka była wydrukowana. Bez korekty, bez wglądu redakcyjnego. Jednym słowem wstyd i hańba. Do każdego egzemplarza dołączono ulotkę, żeby Czytelnik podał nazwisko i adres. Była to robota Ludowej Ambasady.”

Innym razem Moszkowicz pisał o przygodnej osobie poznanej na ulicy, która wziąwszy jego maszynopis, obiecała mu druk książki.

Jak było naprawdę, dzisiaj nie sposób zweryfikować.

Tadeusz Nowakowski

Fragment większego eseju. Foto: Archiwum NGP

Lämna ett svar