Każde miasto, każde, nawet tak zniszczone wojną jak Warszawa, ma swój osad, ustoinę po epokach świetności i awanturach, budowane przez wieki. Ale nie o Warszawie myślę kreśląc te słowa a o Sztokholmie, mieście wyjątkowym pod wieloma względami. Sztokholm to miasto wodnych dróg.
Nie ma głównej ulicy, jak Paryż, Sant Petersburg, Barcelona czy Nowy Jork. Naczelnym architektem Sztokholmu jest epoka lodowcowa, to po pierwsze, ale dobrze również pamiętać, że w 1250 roku, kiedy miasto otrzymało prawa miejskie (notabene prawie równocześnie z Warszawą), powierzchnia wody była trzy i pół metra wyżej niż dziś. O wiele później, po 1860 roku, wiele górskich grani i skalnych półek zniknęło za przyczyną wynalazku o globalnym zakresie i znaczeniu, Alfred Nobel podarował światu dynamit. Lata 1955 – 1965 przyniosły kolejne wielkie zmiany w krajobrazie Sztokholmu, mieście nazywanym Wenecją Północy. Pomimo lat budowy i przebudowy, Sztokholm nie zatracił swego naturalnego piękna, niełatwo byłoby znaleźć na świecie stolicę kraju tak blisko związaną z naturą.
Lewis Mumford twierdzi, że niegdysiejsze miasta, w ogóle ich zaczątek, stanowiły mogiły. Pierwsze pra-ulice to rządki grobów, do których powracały szczepy nomadów, zanim zaczęły wieść życie osiadłe. Sztokholmskie skały, wyspy, lasy, w ogóle przyroda, dominuje nad miastem i są jego integralną częścią, dlatego trudno byłoby nazwać sztokholmian klasycznymi mieszczuchami.
Dobre miasto jest jak interesująca fasada, otwiera się na tłumaczenia, godzi się na interpretacje i budzi zaintersowanie, co też się tam kryje, czym chce zaskoczyć? Część historii kryją skały i ulice, tajemnicze zawartości piwnic i poddaszy starych kamienic. Przeszłość, ale i po części teraźniejszość wielkich miast, nie jest łatwo dostępna ciekawskiej codzienności. Strumienie podświadomości i świadomość mieszkańców, sprzęgnięte z kościołami, cmentarzami, starymi domami i łukami mostów, królami, rządami, bankami, buduje niepowtarzalną aurę miasta zbratanego z woda.
Architektura, rzeźba, książka, kultura, budują szarm tej aglomeracji. Oscar Wilde i impresjoniści uczynili Londyn miastem mgieł, zaś Paryż oglądany oczami Toulouse-Lautreca oferuje więcej niż wzrok rejestruje. Istota miasta, jego swoistość i odrębność, wyrazistość i charakter odróżniający od wszystkich innych, niewidoczny jest na pierwszy rzut oka. Dopiero gdy słońce zniknie pod Västerbron, gdy odwrócisz wzrok na stateczki pomykające ku Kastellholm, kiedy zobaczysz księżyc przytulający się do Södrabergen, zapytasz siebie: Czy znasz inne miasto, które by tak pięknie łączyło wodę z lądem?
Te parę zdań napisałem ja, syn pokoleniowych warszawiaków, starający się stłumić odruch zazdrości. Warszawa nie leży tak pięknie jak Sztokholm, nie ma też za sobą równie spokojnej przeszłości. Tak już jest i kropka. A ja sobie, na mój prywatny użytek myślę, że wdzięk Sztokholmu spoczywa w ramionach przyrody, natomiast Warszawa nosi swój nieodparty i bezcenny czar, w duszach warszawiaków.
Andrzej Szmilichowski