Szwedzi wobec spraw polskich w czasie II wojny światowej

Napaść Niemców na Polskę 1 września 1939 roku wprowadziła szwedzką opinię publiczną w osłupienie. Pierwsze wiadomości o brutalności napastnika były gorąco komentowane. Szwedzi pozostali neutralni, ale psychicznie stanęli po stronie napadniętego. W owym czasie najbardziej popularną postacią wśród Polaków w Szwecji był inż. Przemysław Kowalewski, dyrektor Polsko-Szwedzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej i przedstawiciel polskiego biura podróży Orbis.

Kowalewski otrzymał informację, że statki marynarki wojennej oraz „Dar Pomorza” szukają schronienia w portach państw neutralnych. Po porozumieniu się z Poselstwem Polskim Kowalewski przy swych stosunkach wśród sfer szwedzkich wyjednał pomoc umożliwiającą przedostanie się kilku naszym statkom z „Darem Pomorza” i ukrycia w mniejszych cichych portach szwedzkich. Niektóre wraz z „Darem Pomorza” zostały internowane, inne zaś „ulotniły się” i przybył do Anglii. Akcja ta wymagała dużego wysiłku przy ogromnym napięciu nerwowym.

Gdy w końcu 1939 roku zaczęli przybywać pojedynczo uchodźcy polscy, via Kowno i Ryga, utworzono Komitet Pomocy z ministrową Gustawową Potworowską na czele i jej dzielną pomocnicą, żoną sekretarza poselstwa Wiesława Patka. Kowalewski został skarbnikiem i z tego tytułu miał bliski kontakt ze wszystkimi uchodźcami, wypłacając im m.in. zapomogi z funduszów przyznawanych Komitetowi przez władze szwedzkie.

W roku bodaj 1941 przybył z Londynu przedstawiciel PCK aby ustanowić w Sztokholmie Delegaturę. Po zorientowaniu się wśród miejscowej Polonii, wybór jego padł na Kowalewskiego jako delegata PCK.

Ze względu na położenie geograficzne Szwecji, import był ograniczony a wobec braku wielu artykułów Delegatura PCK nie mogła rozwinąć szerszej działalności, która miała głównie obejmować wysyłkę paczek do polskich jeńców wojennych w Niemczech. W Szwecji wprowadzono racjonowanie nawet chleba i na wysyłanie paczek za granicę trzeba było każdorazowo uzyskiwać licencję, a dawano ją, jeżeli adresatem był krewny petenta. Nieliczna kolonia polska zgodziła się na występowanie Delegatury w jej imieniu o licencję i co miesiąc szły do jeńców paczki z tymi samymi nazwiskami nadawców jak Maria Ramstedt, Eugenia Albrecht, czy Janina Palmen – żon Szwedów. Korzystano też z nazwisk uczniów Polskiego Gimnazjum i Liceum utworzonego w Sztokholmie (należy dodać, że ten zakład naukowy miał pełne prawa szkół szwedzkich).

Po nabraniu wprawy w uzyskiwaniu licencji, ilość ich wzrosła z kilkunastu do kilkudziesięciu. Korzystano też z pomocy jednego z obrotnych ludzi, który miał sposoby wysyłania jeszcze dodatkowych paczek. Trwało to kilkanaście miesięcy, aż do czasu gdy Szwedzi zorientowali się i cofnęli w ogóle wydawanie licencji. Wytworzyła się sytuacja nie do przyjęcia, więc Kowalewski, ogólnie poważany przez czynniki urzędowe, interweniował w tej sprawie i ostatecznie zgodzono się na gwarancję Delegatury, że podania o licencję będą pochodziły od osób uprawnionych do ich otrzymania, co będzie stwierdzone pieczęcią PCK na podaniach. Podania bez pieczęci były odrzucane.

Z biegiem czasu warunki aprowizacyjne w Szwecji pogarszały się i wprowadzono dalsze ograniczenia, zwłaszcza na towary importowane, gdyż na przejście statku przez blokadę musiano uzyskiwać pozwolenie obu stron walczących, które za to wymagały pewnych „uprzejmości”.

Kowalewski gnębił się niemożnością rozszerzenia akcji paczkowej i intensywnie szukał rozwiązania tego problemu. Wyjście z impasu wydawało się nie-możliwe. Pewnego dnia oświadczył on swemu zastępcy, że ma pewien projekt. Mianowicie za kilka dni odbędzie się jakiś obiad rządowy, na którym weźmie udział jego znajomy. Poprosi go, aby po obiedzie, przy kawie, gdy atmosfera będzie mniej sztywna poruszył z premierem Per Albinem Hanssonem sprawę ciężkiej sytuacji polskich jeńców wojennych w Niemczech, którym można częściowo ulżyć, jeżeli wyda się zezwolenie na przewóz statkiem z Argentyny do Szwecji 3 ton towaru… miesięcznie.

Po kilku dniach Delegat otrzymał informację, że premier na tę prośbę odpowiedział przychylnie zwracając się do ministra handlu, że chyba to można załatwić. Ten odpowiedział: „Jak pan premier sobie życzy”. To było załatwienie strony formalnej. Zakupiono towar w Argentynie (konserwy mięsne, smalec, miód, suszone owoce itp.) i czekano na statek, który jednak nie przychodził ze względu na trudności związane z blokadą. Był więc czas zastanowić się, jak ten towar, który przyjdzie do portu w Göteborgu, rozparcelować na 600 paczek. Jaki jest potrzebny materiał na opakowanie miodu i smalcu, które zakupiono w beczkach? Był to wydatek duży, nadto opłata składowego i robotników, i nie wiadomo było ile wyniesie opłata za przewóz z Argentyny. Kowalewski znowu chodził zadumany, w jaki sposób tanim kosztem wybrnąć z tej sytuacji, chociaż okazja była wspaniała: 600 paczek miesięcznie dla polskich jeńców! Postanowił skontaktować się z Zarządem Głównym Kooperatywy „Konsum”. Przedstawił swoje kłopoty. Tam uznano sprawę za prostą. „Konsum” zaoferował, że bezinteresownie załatwiać będzie przyjmowania towaru, pakowanie właściwym materiałem i ekspediowanie. Delegatura dostarczy tylko wypełnione blankiety wymagane przez pocztę na każdą paczkę. Lepiej być nie mogło. Rozwiązał się nie tylko problem praktyczny ale także finansowy. Praca w Delegaturze zawrzała. Okeślono zapotrzebowania jeńców, przygotowano dokumenty, ale towaru nadal nie było. Nagle przyszła wiadomość, że statek już jest w Göteborgu. Po kilkunastu dniach pierwszy transport wysokowartościowych paczek był gotowy do wysyłki.

Niestety, bywały miesiące w których statki nie były przepuszczane przez strony wojujące. Kowalewski „interweniował”, twierdząc, że jeńcy nie mogą cierpieć z tego powodu i za każdy miesiąc należy mu się po 3 tony. Zgodzono się z tym słusznym rozumowaniem i kolejny statek zabierał zaległy towar. To już było ofiarą ze strony Szwedów, którzy sami dotkliwie odczuwali każde zmniejszenie importu. Czasami przychodziło 6, a czasem 9 ton od razu. Ale po pewnym czasie Kowalewski doszedł do wniosku, że 3 tony miesięcznie to mało. Użył znowu wpływowych przyjaciół i zdecydowano: 10 ton miesięcznie, co stanowiło 2.000 paczek .

Praca w Delegaturze w dużej mierze polegała teraz na sporządzaniu dokumentów. Zarząd „Konsumu” ponosił większe koszta, ale żadnych zastrzeżeń nie zgłaszał. Sprawa przepakowania wysyłki była załatwiona raz na zawsze, mimo że wkrótce chodziło już o 20 ton, a od początku 1944 roku, o 30 ton miesięcznie.

Pozostało tylko płacenie firmie Johnson za transport z Argentyny. Tutaj ofiarował się dopomóc pewien znajomy Kowalewskiego, proponując aby mu dawać za każdy transport 200 koron, a on będzie załatwiał w firmie kwestię należności. Koszt miał wynieść tylko ok. 50 dolarów. Propozycja była nęcąca z punktu widzenia finansowego, lecz Kowalewski nie przystał na nią, wysuwając różne trudności. Sprawę należało jednak załatwić. Znał on Axela Johnsona osobiście, więc wybrał się do niego. Johnson nawet słuchać nie chciał o przyjęciu pieniędzy: – Od kogo? Od Polskiego Czerwonego Krzyża? Wykluczone! – odparł Johnson.

W końcu 1944 roku Szwedzki Czerwony Krzyż zdecydował rozpocząć akcję ratowania z obozów koncentracyjnych Duńczyków i Norwegów, gdyż uważano, że przed upadkiem Rzeszy Niemieckiej mogą być oni zlikwidowani. Prezes Szwedzkiego CK, hr. Folke Bernadotte udał się w tej sprawie do Himmlera. Był już początek 1945 roku. Podróż odbywała się z wielkimi trudnościami przeważnie autem.

W jednej z podróży napotkał idący drogą oddział kobiet w pasiakach. Prowadzone były na roboty. Hrabiego Bernadotte uderzyła postawa tych kobiet: szły z godnością, z podniesionym czołem, poważne i dumne. Zatrzymał auto, aby dowiedzie się, kim są te kobiety. Powiedziano mu, że to Polki. Będąc pod silnym wrażeniem tego spotkania postanowił żądać od Niemców uwolnienia również Polek. Niemcy nie mieli siły już oponować.

W końcu kwietnia do portu w Malmö przybył statek przywożący z Danii transport ewakuowanych z Niemiec Polek. Szwedzi zamknęli pobliskie szkoły, aby pomieścić przybyłe. Zwiększono pojemność szpitali, wyasygnowano fundusze na odzież i utrzymanie, dano personel opiekuńczy. A tym czasem co parę dni przybywał do Szwecji jeden lub dwa nowe transporty. Do zakończenia działań wojennych przybyło jeszcze wiele kobiet, a w czerwcu nadeszły transporty mężczyzn z obozu w Stutthof i Sachsenhausen.

Z ramienia Rządu RP wszystkimi przybywającymi zajęła się Delegatura Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej oraz Polski Czerwony Krzyż. W porozumieniu z władzami rządowymi utworzono nowe gimnazjum i liceum poza Sztokholmem, kierując do niego młodzież pragnącą kontynuować naukę.

Osoby dorosłe, po wypoczynku w ośrodkach dla nich stworzonych, skierowano do pracy w biurach i zakładach przemysłowych. Społeczeństwo szwedzkie bardzo życzliwie przyjęło chętnych do pracy, mimo że trudności językowe były duże.

Niezależnie od wyżej opisanej działalności należy wspomnieć, że w czasie wojny w paru miastach (Sztokholmie, Göteborgu i Malmö) utworzono Towarzystwa „Pomóżcie Dzieciom Polskim”, które zajęło się wysyłaniem lekarstwa, odzież i innych rzeczy, dzieciom w Polsce.

Na czele tej akcji stanęły admirałowa Maja Vetter, profesorowa Sigma Blanck, powieściopisarka Marika Stiernstadt i inne. Pieniądze zbierano w różny sposób. Między innymi, gdy przysłano do Sztokholmu film „Madame Curie” – premiera była reklamowana z zaznaczeniem, że dochód przeznaczony jest na pomoc dla polskich dzieci. Wszystkie bilety na seanse premierowe zostały sprzedane. Organizatorki tej akcji były w ścisłym kontakcie z Kowalewskim i korzystały z jego cennych rad.

Przemysław Kowalewski zaskarbił sobie szacunek i miłość wszystkich co go znali. Nazwisko jego było bardzo popularne wśród jeńców polskich. Zmarł 5 kwietnia 1947 roku w Sztokholmie, dobrze zasłużywszy się sprawie polskiej.

Pochowany jest na cmentarzu Haga Norra na Solnej.

Henryk Zajączkowski

Foto: Domena Publiczna

Lämna ett svar