Jakże często o naszych losach decyduje przypadek. Gdyby nie parokrotne aresztowanie i przetrzymywanie przez Sowietów Tadeusz Cynkin (1920-2014) zdążyłby do Buzułuku i wstąpił do Armii Polskiej organizowanej przez gen. Andersa. Nie zdążył. Na ochotnika zgłosił się do 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki i po ukończeniu 2-miesięcznej szkoły oficerskiej przeszedł z kościuszkowcami cały szlak bojowy spod Lenino do Berlina.
Pułkownik Tadeusz Cynkin, raczej nieznany szwedzkiej Polonii, ma za sobą dość burzliwą karierę. Po wojnie, jako doświadczony oficer awansował szybko, był m.in. dowódcą pułku, dywizji i korpusu. Później przyszedł Październik 1956 roku. Był wówczas kierownikiem Studium Wojskowego przy Uniwersytecie Jagiellońskim. Na fali protestów zyskał popularność wśród studentów i w popaździernikowym Sejmie znalazł się jako poseł. Działał w komisjach Obrony Narodowej i Wymiaru Sprawiedliwości, później w trakcie kadencji został wysłany przez sztab MON-u na Akademię Wojskową do Moskwy. Kontrwywiad sowiecki miał wziąć go pod „agenturalną obserwację”. Po powrocie do Polski został aresztowany, a po wydarzeniach marcowych 1968 roku i po odbyciu kary, zdecydował się na emigrację do Szwecji. Tutaj założył jedną z największych w Szwecji firm translatorskich „Interverbum”.
Tak, w dużym skrócie, przedstawia się droga Cynkina do Szwecji. Pisze o niej w swojej książce autobiograficznej „Życie warte życia”, która ukazał się w zeszłym roku w Polsce. Seria przypadków, zbiegów okoliczności, w taki a nie inny sposób wpłynęła na losy Tadeusza Cynkina. Uczestnicy wydarzeń październikowych w Krakowie wspominają go bardzo dobrze.
„Postać pułkownika Cynkina jako człowieka mądrego i odważnego, gorącego patrioty, pozostała na zawsze w pamięci – pisze Tadeusz Matulewicz w liście skierowanym do mnie. – Ma rację Stefan Bratkowski pisząc we wstępie do książki, że taki człowiek jak Cynkin powinien być generałem. W telefonicznej rozmowie z krakowskim pisarzem Stanisławem Stanuchem dowiedziałem się, że Cynkinowi zawdzięcza, że go nie wylano ze studiów. /…/ Cynkin to kryształowa postać. Dla nas wtedy – wzór, dzisiaj – legenda.”
To relacja osób, które zetknęły się z Tadeuszem Cynkinem w 1956 roku. Ale wielu innych miało za złe Cynkinowi, że jednak po wojnie lojalnie służył władzom komunistycznym. Z liczącej 215 stron książki aż 151 zajmuje opis losów autora do 1945 roku. Nic dziwnego.
„Któregoś dnia dowódca pułku powiedział, że wzywają mnie do sztabu okręgu – pisze Cynkin opisując wydarzenie z roku 1947. – Miałem zgłosić się w zarządzie politycznym. Obaj domyślaliśmy się, o co chodzi. Partia. Wydział pracy z oficerami. /…/ Liczyłem się z tym i miałem przygotowane stanowisko. Byłem świadom co to za partia. Rozumowałem sobie jednak: skoro ta partia ma być przodującą siłą w moim Kraju, trzeba, aby było w niej jak najwięcej przyzwoitych ludzi.”
To nie jest dzisiaj wygodne wytłumaczenie. Cynkin zdaje sobie z tego sprawę i sam nieco dalej pisze:
„Zastanawiam się nieraz, czy nie zarzucać sobie konformizmu, który przecież może zawierać nieco dezaprobaty systemu, który się wprawdzie formalnie, ale aprobuje. Nie jest to sprawa czarno-biała. Szlachetniej, zda się, byłoby odmówić i porzucić wojsko. Ale czy w pełni rozsądnie i czy byłoby to słuszne?”
Jak potoczyły by się losy Tadeusza Cynkina, gdyby zdążył do Armii Andersa? Nie wiadomo. Może, podobnie jak teraz, znalazłby się na emigracji. Jeżeli nie w Szwecji, to gdzie indziej. Ale tak się nie stało: przypadek i los zrządziły inaczej. Książka „Życie warte życia” to próba własnego rozliczenia się z życiem, ale można odnieść wrażenie, że autor sam nie wie jak to rozliczenie zakończyć. I już na zawsze dla jednych pozostanie bohaterem, a dla drugich konformistą.
(St.S.)
Z filmu ”Rozbity Kamień” zrozumiałem, że pułkownik Cynkin był w Szwecji właścicielem kopalni.