ZYGMUNT BARCZYK: Która Polska leży w Europie Zachodniej, a która w Europie Wschodniej?

Sytuacja jest nowa. Dotychczasowa mapa wyników wyborczych, gdzie tereny na wschód od Wisły były „pisowskie” a leżące na zachód od niej, „platformerskie”, nie oddaje już dłużej polskich podziałów. Jak słusznie wskazuje Ludwik Dorn w swojej analizie na łamach Gazety Wyborczej, górę teraz bierze to, co nazywa się rozdźwiękiem między metropoliami a prowincją. Uważam, ze dotyczy to wszystkich krajów w Europie, aczkolwiek tendencja ta najsilniej znamionuje kraje, w których mieszczaństwo i miasta są stosunkowo słabe.

Porównując z „klasycznym Zachodem”, polskie duże miasta są nadal słabe, jeśli mierzyć walorami kultury mieszczaństwa, samorządowych systemów zarządczych i siłą społeczeństwa obywatelskiego. Mimo to, na dużych polskich miastach spoczywa teraz ciężar obrony ”europejskiej demokratycznej kultury liberalnej”. Prowincja, nie czując tego musu, stłamszona swoimi bytowymi problemami, w miarę narastania zjawisk globalizacji i jej skutków mentalnych i technologicznych, osuwa się coraz bardziej na ”niedemokratyczny, zachowawczy wschód”. Szkicuję to grubą kreską, ale coś jest na rzeczy.

Nie chodzi przy tym tylko o „zachód” i „wschód”, ani o zachód polityczny jako bastion liberalnych i demokratycznych wartości. Jest jeszcze przecież „południe”, też będące politycznie „zachodem”, ale ze swoimi specyficznymi zawirowaniami. Weźmy Włochy (wpływ Ruchu 5 gwiazd), Grecję (Siriza), Hiszpanię (Indignados), które doświadczają coraz większego rozdźwięku między „liberalnymi wyspami globalizmu” a „zachowawczą prowincją”. Tradycyjnie rozumiana Europa Zachodnia, nazywana też często „Północą”, podlega nowym ciśnieniom, jest walka  ”żółtych kamizelek” w Francji. Osobna sprawa to na nowo odwojowana idea splendid isolation w wydaniu dumnych Synów Albionu. Jest zatem tak, że rozstępy w Europie są coraz wieksze, politycznie i mentalnie kontynent rozjeżdża się we wszystkich kierunkach. Towarzyszy temu czy wręcz prowokuje ów proces, wspominany we wstępie, rozjazd mentalny, polityczny i gospodarczy dużych miast i prowincji.

Czołówkę globalizacji w Europie stanowi tzw. Północ, która obejmuje sobą ową laurkowo potraktowaną ”liberalną zachodniość”, acz też już mocno nadwyrężoną nowymi trendami globalizacji.  Z jednej strony rosną nowe pęknięcia, z drugiej, o paradoksie, granice między tradycyjnie rozumianymi: północą a południem i między zachodem a wschodem Europy, zacierają się w tym sensie, w jakim umacnia się i rozszerza konflikt cywilizacyjny między dużymi miastami i całą resztą. Obecnie, coraz mocniej połączone ze sobą różnymi więzami, miasta globalne i metropolie, jak i inne duże miasta Europy, nie tylko że nie dbają o swoje krajowe i regionalne otoczenie, to prą do przodu, w tym co nazywają postępem i rozwojem, w takim tempie, iż ów „peleton”, czyli cała prowincja, za tą jazdą bez trzymanki nie nadąża.

A zarazem świat Europie ucieka, trudno zatem o spokój. Elity się trwożą o swój status, ludzie się zwyczajnie boją o swoją przyszłość, różni cwaniacy polityczni i demagodzy zaś się cieszą, że nadchodzi czas ksenofobów i obrońców swojszczyzny. Europa polaryzuje się coraz bardziej, ludzie nie wytrzymują tempa zmian, nowinek technologii których nie rozumieją, polityki której nie czują i nie ogarniają. Tradycyjna klasa średnia, bastion demokracji,  ulega rozłamaniu. Powstają coraz silniejsze, globalne w swej istocie, elity metropolitalne, nowa, coraz bardziej świadoma swej mocy, warstwa netokracji wnika w strefy wpływów dotychczasowej władzy, międzynarodowy kapitał finansowy steruje poczynaniami krajowych i miejskich polityków….

Zobaczymy, kto kogo i kiedy. I na którym zakręcie będzie wywrotka.

W Polsce, no cóż, jak zwykle. Można by zaśpiewać znaną i lubianą powszechnie piosenkę: „Nic się nie stało”. Myślę, że PiS może być już pewny zwycięstwa wyborczego. Gra idzie wyłącznie o większość konstytucyjną. Rozmiar porażki opozycji zależeć będzie od wielkich miast. Jeśli te nie będą dostatecznie zmobilizowane, za 5 lat w Polsce będzie ”Białoruś”. Mentalna, polityczna i być może nawet gospodarcza, jeśli nastąpi załamanie obecnej pisowskiej ”greckiej polityki” korumpowania społeczeństwa. No i nie powstrzymam się od złośliwości twierdząc, że nie wiem, czy bardziej mnie zniesmacza „ciemny” elektorat pisowski, czy nieporadne, nie rozumiejące globalnej gry i strategicznych potrzeb, proszące się o porażkę, środowisko opozycji (skupionej w wielkich miastach).

Być może wciąż nie ma w Polsce gleby dla rozwiązań liberalnych i demokratycznych, nie ma think tanków potrafiących czytać globalne wyzwania dla Polski, i nadawać kierunek polityce, nie ma nowoczesnej inteligencji (wciąż na szlachecką modłę rozpamiętującej, co się Polsce należy), nie ma bowiem kulturowego ciągu na Zachód (nie mylić z tanimi powierzchownymi deklaracjami politycznymi alla Platforma, albo – alla pocieszna w swej niezdarności Nowoczesna), bo wciąż brakuje silnej  kultury mieszczańskiej i nowych elit intelektualnych w dostatecznym wymiarze. I  tego się nie załatwi tupaniem i chciejstwem. Ani propagandą pełną farbkowanych haseł alla Koalicja Europejska.

Jest jak jest. Taki dziejowy timing. Dlaczego zatem PiS miałby przegrać?

Zygmunt Barczyk

Lämna ett svar