Swego czasu Gazeta Wyborcza doniosła, że: “Burmistrz Żywca wystąpił o emeryturę dla księżnej Marii Krystyny Habsburg”. Tytuł tej notki mógłby brzmieć tak: “Burgrabia Żywca wystąpił o emeryturę dla Marii Krystyny księżniczki Habsburżanki”. Burgrabię już od wieków nazywamy Burmistrzem i to w języku polskim jest prawidłowe. Od lat nie używamy form żeńskich w nazwiskach niekończączych się na -ski.
Zwyczajowa odmiana tych nazwisk zachowała się w świecie artystycznym. Np. Eichlerówna, Kucówna, Zającówna, Skrżanka itp. Jedna tylko Andryczówna, gdy stała się Cyrankiewiczową, używała formy męskiej… Andrycz. Panna Anna, gdy wyszła za mąż za Wieśka Dymnego “pisała się” Dymna. W odróżnieniu od innej panny Anny też aktorki, która używa Polony (zamiast Polona). Obie formy są zgodne z obecnym duchem języka polskiego i poprawne.
Jest jeszcze problem małżeństw zawartych poza granicami polski, gdzie kobietom przyjmującym nazwisko męża narzuca się formę męską. Np: “Anna Kowalski”. Tak “stoi” w papierach, ale formy tej nie powinno się używać w polskim życiu towarzyskim. Grzeczniej jest używać poprawnej formy polskiej. W procesie Rywina i w pracach Komisji Śledczej świadkowie, nieprzychylnie ustosunkowani do Agory, nazywali panią Prezes Wandę “Rapaczyńskim”, a przychylni “Rapaczyńską”. Notabene w Szwecji, jak się ktoś uprze, to i w świadectwie ślubu wpiszą końcówkę –ska, ale trzeba tego żądać. Podobnie jest w wypadku urodzenia się w Szwecji córki. Naturalnie w wypadku, gdy żona nie jest Polką sprawa ta nie ma znaczenia, a ze względów moralnych, nie protestujemy w wypadku pani Orłowski /tej od pornografi/ jak i panny Lewinsky /tej od Clintona/.
Trudno, w dzisiejszych czasach Hasburżanka stała się Habsburgiem, ale księżniczka nie stała się księżną.
A tak przy okazji. Maria-Krystyna H. jest córką Karola-Olbrachta, arcyksięcia Habsburga i arcyksiężnej Alicji (z domu szwedzkiej baronówny Ankarcrony). Więc tak naprawdę Maria-Krystyna ma tytuł arcyksiężnicki. Dziennikarze dwoją się troją, wyszukują tytuły i popełniają gafę za gafą. Popularna w Polsce, nieżyjąca już redaktor naczelna znanego niemieckiego tygodnika Die Zeit, Marion Dönhoff, była hrabianką. W polskiej prasie tytułowano ją nieodmiennie hrabiną. Dla wyrównania popularną księżnę Dianę nazywano często księżniczką. Większość języków obcych nie ma tych subtelnych rozróźnień, co język polski. I łatwo się pomylić.
Problem w tym, że zniesione w 1921 roku w Polsce tytuły, zaczęły wracać w kręgach snobistycznych, a nikt tak naprawdę nie wie, czym to jeść. W PRL zlikwidowano dwie nauki pomocnicze historii: heraldykę i genealogię. Nagminne jest mylenie hrabin z hrabiankami, księżniczek z księżnymi, o baronównych nikt nie słyszał – są tylko baronowe. W Polsce tak naprawdę w/w tytuły są w dużej mierze sztuczne i są importowane, nie zawsze legalnie.
W dawnej Polsce w zasadzie arystokracji nie było, ale naturalnie byli magnaci (potentaci) i plebs szlachecki. Jeśli chodzi o prawa – to prawdziwym było porzekadło, iż szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Wojewoda to był ten, który rządził województwem. A województwo to w innych krajach hrabstwo. Wojewoda = hrabia. Powiat to baronia. Baron to nasz starosta. Różnica polega na tym, że w super demokratycznej Polsce, tytułów i funkcji się nie dziedziczyło. Król mianował magnata (bo raczej nie byle kogo) wojewodą dożywotnio i nadawał mu województwo – też dożywotnio. Potem najczęściej, ale nie zawsze, po śmierci ojca mianował syna nowym wojewodą. Ten syn zresztą nosił miano (tytuł) wojewodzica. Syn starosty był starościcem.
Procedura
Z biegiem lat nadane tytularnie włościa przechodziły na dobro rodziny, nawet wtedy, gdy rodzina utraciła stanowisko wojewody lub starosty. Gdy pierwsi Piastowie wprowadzili Polaków (Polan, Mazowszan, Ślązaków) do Europy, to drużyny książęce (od Chrobrego królewskie) zaczęły przejmować z Zachodu herby rycerskie zastępując niemi (lub modernizując w ich kształt) swoje dawne znaki rodowe. W czasach modernizacji Polski, przyjęto też zachodnią hierarchię arystokratyczną. Zwykła szlachta (a w Polsce tylko taka była) miała prawo do pięciu pereł (pałek) w koronie, baronowie do siedmiu, hrabiowie do dziewięciu, margrabiowie (markizi) do dziesięciu. Książęta mieli 11 pereł ułożonych w mitrę.
Jest rzeczą zrozumiałą, że każdy wojewoda chciał mieć dziedziczny tytuł hrabiowski. Ani król polski, ani sejm lub senat, tytułu takiego nadać nie mógł, bo w Polsce była pełna demokracja szlachecka. Ale sejm mógł (i to robił) nostryfikować tytuły obce. Nadane np. przez cesarza świętego cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego, papieża oraz rzadziej przez królów: Francji, Hiszpanii lub innych. Na tej podstawie czołowe rody polskie stały się arystokracją: Zamoyscy, Potoccy, Tyszkiewiczowie, Tarnowscy itp. Radziwiłłowie byli nawet książętami Rzeszy Niemieckiej, co znaczyło, że wybierali Cesarza na równi z innymi elektorami. Po rozbiorach sytuacja się uprościła. Władcy państw zaborczych nadawali zasłużonym polskim szlachcicom tytuły hrabiowskie, a mieszczanom baronowskie.
Ponieważ ta polska arystokracja była sztuczna, to w odróżnieniu od prawdziwej, wszystkie dzieci dziedziczyły (bezwartościowe w sensie prawnym) tytuły. W normalnych krajach prawdziwy tytuł i włościa dziedziczył tylko syn pierworodny. Inna rzecz to tytuły książęce (kniaziowskie), które nostryfikowano a’block w ramach Unii Lubelskiej.
Błędy w tytułowaniu
Różnica pomiędzy hrabianką a hrabiną (i analogoicznie księżniczką, baronówną) jest taka, że hrabianką trzeba się urodzić w rodzinie hrabiowskiej, a hrabiną (księżną, baronową) zostaje się przez małżeństwo. To takie same tytuły jak szewcowa, czy radczyni – tzn. żona szewca czy radcy. Uczulony na te sprawy śp. Adam Heymowski mało nie dostał zawału, gdy przeczytał w polskiej wersji programu, że wystawę bursztynów w Sztokholmie otwierać będą “prezydentowa Danuta Wałęsa i księżniczka Lilian”. Potem skomentował:
“Nie Wałęsa a Wałęsowa, a gdyby księżna Lilian była księżniczką, to by nie było przez kilkanaście lat skandalu w Szwecji”.
Rzecz w tym, że brat starego króla, książe Bertil, ożenił się z panną niskiego stanu i póki stary król żył, żona księcia Bertila nie była przyjmowana na Zamku. Nie trzeba chyba dodawać, że żona nie ma prawa do herbu, a z kolei dzieci dziedziczą herb i tytuł tylko po ojcu. Na tym polega mezalians, który może popełnić tylko kobieta. Wychodząc za mąż za niższego stanem, traci swoje przywileje szlacheckie i nie może ich przekazać dzieciom.
Tytuły rodowe, ponieważ dotyczą całego rodu, piszemy między imieniem a nazwiskiem. Tytuły naukowe, ponieważ dotyczą konkretnej osoby, piszemy przed imieniem. Imię zawsze piszemy przed nazwiskiem. Np. Stanisław hr. Tarnowski, ale mgr inż. Stanisław Tarnowski.
Polska nie tylko odstawała od zachodu systemem szlachectwa, ale także w dziedzinie herbów i nazwisk szlacheckich. Na Zachodzie pierw ustalono nazwiska rodowe, a potem każdy ród ustalał swój znak rodowy. Pierwsze polskie miana szlacheckie, bo to jeszcze nie były nazwiska, były z przydomkiem z (odpowiednik francuskiego de, niemieckiego von, angielskiego of, czy szwedzkiego af). Pamiętamy z Krzyżaków: Maćka z Bogdańca czy Juranda ze Spychowa. Dzisiaj, gdyby dożyli, byli by to od wieków: Maciej Bogdański i Jurand Spychowski, ponieważ wzorem Czechów, przyjęliśmy przymiotnikową formę nazwisk szlacheckich (zamiast rzeczownikowej jak na Zachodzie).
Rycerstwo polskie pierw przyjęło zachodnie znaki rodowe, a potem rodowe nazwiska. Jeśli np. jeden brat herbu X był właścicielem wsi Kowale, a drugi wsi Dąbrowa, to potem jak zadekretowano w Królestwie Polskim ewidencję nazwisk, to pierwszy nazywał się Kowalski, a drugi Dąbrowski. Ich potomkowie, już później, trzymali się tych nazwisk. Problem w tym, że wsi Kowale czy Dąbrowa było w Polsce wiele i każda miała właściciela jakiegoś herbu, któremu użyczyła nazwiska. Polska jest krajem, w którym pokrewieństwo jest przez herby, a nie przez nazwiska. W pewnym czasie mnożyły się rodziny herbowe, nie będące rodzinami krwi. Sejm przyjmował wpływowe rodziny mieszczańskie do tych herbów, których użytkownicy godzili się na to (nie zawsze bezintersownie).
Pisownia nazwisk
Sprawa jest prosta. Te nazwiska, które są starsze od reformy polskiego alfabetu, piszą się według starej pisowni. Klasyczny alfabet łacński, który przyjęto w Polsce, nie miał liter: J, Ł, Z. Zamiast J pisano Y np. Zamoyski czy Choynowski, zamiast Ł pisano dwa LL i na pamiątkę starej pisowni Radziwiłłowie, Zabiełłowie i inni, pisali dwa ŁŁ. S dawniej czytano jako dzisiejsze Z. A jak trzeba było czytać S to, podobnie jak po niemiecku, pisano dwa SS np. Mossakowscy, Kossakowscy czy Gąssowscy.
W tym wszystkim naturalnie nie ma konsekwencji, bo tak naprawdę Zamoyscy powinni pisać się Samoyscy, ale kto by wtedy wiedział, jak to dziś czytać. Konsekwencji nie ma, ale jest symbol. W czasach Peerelu, gdy w połowie lat pięćdziesiątych wprowadzano jednolite dowody osobiste, komendy MO, które wydawały te dokumenty, miały zalecenie by wpływać na petentów by spolszczyli pisownię. Chodziło przede wszystkim o nazwiska obcego pochodzenia. Ale obywatele milicjanci sugerowali także “pisanie po polsku” przez J, jedno S czy jedno Ł. Przymusu nie było, ale szczególnie na prowincji, ludzie bali się być posądzeni o wielkopańskie fanaberie i dali sobie zmienić pisownię. Dzisiaj próbują wracać do starej.
Moja babcia z Cassiusów Choynowska była już na tyle stara, że na głupie propozycje, odpowiedziła po prostu:
“Pod takim nazwiskiem się urodziłam i pod takim umrę”.
Natomiast mój ojciec, gdy zapropowano mu skreślenie jednego S z nazwiska i motywowano “że polskie nazwiska pisze się przez jedno S, odpowiedział z niewinną miną:
“To obywatel sugeruje, że marszałek Rokossowski ma niepolskie nazwisko?”.
Dalszej dyskusji nie było.
Ludomir Garczyński Gąssowski