Największy surrealistyczny obiekt nas świecie

Czas bywa okrutny wobec dzieł sztuki, tak literatury jak i prac plastycznych. Te które fascynowały i wzruszały całe pokolenia nagle stają się wyblakłe i bez znaczenia. O ironio bywa i tak, że trwalsza oraz ciekawsza od właściwych dokonań twórcy okazuje się jego rezydencja.

Zjawisko: dom artysty jako samodzielna kreacji znane było już w renesansie, rozwijało się na fali romantyzmu końca XVIII wieku, popularne stało się w XIX w., zaś dostrzegane i doceniane przez krytyków pod koniec wieku XX. Równocześnie dostrzeżono w nich ogromny potencjał turystyczny.

Takie artystyczne siedziby, które są dziś nieodpartym magnesem dla podróżników kreowali pisarze, np. oniryczno-surrealistyczno-kiczowate Il Vittorale stworzone przez włoskiego pisarza i poetę Gabriele d´Annunzio nad jeziorem Garda, kompozytorzy: wymieńmy tu rezydencje Wahnfried Richarda Wagnera w Bayreuth oraz Ainola Jeana Sibeliusa w Järvenpää pod Helsinkami, architekci, a zarazem projektanci wnętrz, czego znakomitym przykładem jest willa La Nouvelle Maison Henry´ego van den Velde w Tervuren na przedmieściach Brukseli lub dom Victora Horty w centrum stolicy Belgii, rzeźbiarze: zapierający dech położeniem i dynamizmem prac Millesgarden Carla Millesa na skalistej wyspie Lidingö koło Sztokholmu, wreszcie, last but not least, malarze jak np. wiejski Sundborn Carla Larssona w prowincji Dalarna.

Często są to dzieła zdecydowanie wizyjne, niekiedy formalnie rzecz biorąc „amatorskie”, bo ze sfery nienależącej do głównego nurtu zainteresowań i dokonań artysty, ale tym bardziej interesujące dla badaczy, czy choćby tylko wielbicieli ich twórczości. Czasem są dokonaniem w pełni autorskim – od projektu architektonicznego po wyposażenie wnętrz i ścian oraz ogrodu lub parku w dzieła własne lub cudze. Czasem tylko nową aranżacją już zastanej przestrzeni. Niekiedy są kongenialnym uzupełnieniem, przedłużeniem opus vitae i stylu artysty, kiedy indziej zaś kompensują niespełnione talenty, plany, marzenia lub uosabiają estetyczne gusta właściciela niekoniecznie kojarzące się ze sztuką wysoką, niejednokrotnie mocno ekscentryczne.

Kiedy mamy do czynienia z artystą, który happeningiem i grą uczynił praktycznie całe swoje złączone nierozerwalnie życie zawodowe oraz prywatne, a w dodatku odniósł sukces finansowy, możemy być pewni, że jego dom będzie właśnie taką kreacją. Co więcej, nie poprzestanie na zwykłym apartamencie czy willi, poszerzy obszar swojego domu o prawdziwy pałac z ogrodem, dodając na deser cały gmach teatralny. O kim mowa? Oczywiście o Salvadorze Dalí.

Cadaqués, Púbol, Figueres – w tym trójkącie, na północ od Barcelony, o bokach długości trzydziestu paru – czterdziestu paru kilometrów – zawierają się siedziby, ba, cały dom-świat katalońskiego artysty. Kolejne „stacje” podróży jego rozpasanej wyobraźni. Życie, praca, kreacja, gra, stapiają się w nich w jedność. Od kilkunastu lat można zwiedzać już je wszystkie. Mimo dość drogich, po 11, 12 euro biletów, chętnych nie brakuje. Teatro-Museu Dalí de Figueres jest drugim, po madryckim Prado, najczęściej odwiedzanym muzeum w Hiszpanii.

Profesjonalni krytycy sztuki łapią się wprawdzie za głowy, widząc jak turyści często biorą za dobrą artystyczną monetę samozwańcze autodeklaracje geniuszu Dalego, nie zdając sobie sprawy, że jej autor owszem był geniuszem, ale przede wszystkim marketingu, reklamy, pi-aru, nota bene zanim jeszcze wymyślono te terminy. Artystą był zdolnym, a nawet wybitnym, o czym świadczy choćby jego przedsurrealistyczne malarstwo, np. impresjonistyczno-kubizujący Port Alguer w Cadaqués z 1923 lub 1924 r. lub portret siostry z 1925 r. , podobnie jego pierwsze, wówczas jeszcze w pełni spontaniczno-obsesyjne prace surrealistyczne. Był zresztą nie tylko malarzem, przede wszystkim był fenomenalnym rysownikiem i ilustratorem, a także bardzo utalentowanym grafikiem prasowym oraz projektantem, dziś powiedzielibyśmy: designerem.

Ale przecież to nie te pojedyncze mistrzowskie prace wzbudzają największy zachwyt i poruszenie wśród pielgrzymujących po Trójkącie Dalego, którzy akurat po tych obrazach o niewielkich formatach przelatują szybko wzrokiem. To nie przy nich przystają, nie przy nich fotografują się z rodzinami. To nie one zdobią kubeczki, breloczki, prasolki, maskotki, pocztówki masowo wykupywane w niezliczonych sklepach pamiątkarskich obrastających muzea Dalego. Największe powodzenie mają prace i instalacje duże, ogromne, krzykliwe i kiczowate. A tych nie brakuje. Widzowie są zachwyceni tym co widzą w Figeueres, wreszcie trafili do muzeum, w którym wszystko im „się podoba”! Czasy, kiedy twórczość Salvadora Dalí szokowała, dawno minęły, surrealizm stał się częścią pop-kultury. Paradoksalnie, ale nieprzypadkowo, po pierwszym szoku nowości, widzowie pokochali produkcję, którą z siebie lawinowo wyrzucał.

Dalí, jak przystało na człowieka o nieprzeciętnej inteligencji, już na początku lat 30. zorientował się, iż surrealizm pojmowany w sensie dosłownym, zdefiniowanym przez Bretona, wyczerpał swe kreatywne możliwości. Ale wiedzę tę starannie zachował dla siebie. Dostrzegł wyraźnie, że gra, swobodna zabawa archetypami sztuki przefiltrowanymi przez własne obsesje, zarejestrowane wizje senne, halucynacje, czy ekshibicjonistyczne strumienie podświadomości – te elementy, które legły u podstaw jego wczesnych surrealistycznych prac, to składniki dobrze się sprzedające. Nieważne więc, iż rychło zatraciły swą świeżość i walor spontaniczności, nieistotne zatem, że surrealiści w drugiej połowie lat 30. wykluczyli go ze swego grona, zarówno z powodów artystycznych, jak i jego pierwszej, naiwnej może, ale nieukrywanej przecież fascynacji hitleryzmem oraz frankizmem.

Początkowo znajdował klientów wśród nowobogackich snobów, powstała nawet grupa kolekcjonerów jego prac o nazwie Zodiaque, wystarczali nawet pojedynczy klienci i sponsorzy, byle z grubymi portfelami. Podpisywanie in blanco tysięcy (podobno było ich nawet 400 tysięcy!) pustych arkuszy papieru do druku grafik przyszło dopiero później, otwierając pole do zalewu fałszerstw, podobnie jak produkcja perfum, czy kubeczków i breloczków. Są nawet krytycy sugerujący, iż to sam Dalí zachęcał współpracowników do oszustw.

Połączenie skrajnego narcyzmu z ogromną ciekawością świata oraz nieposkromioną wyobraźnią sprawiło, iż Dalí bardzo szybko przestał rozdzielać życie od tworzonej przez i wokół siebie fikcji, zgodnie z zasadą swej „paranoiczno-krytycznej” metody. Całe jego życie, stało się – na dłuższą metę – powielejącą się, niestety – metodą.

Lecz ta artystyczna klęska nie oznaczała porażki rynkowej, przeciwnie. W końcu to właśnie Dalí stał się dla masowej publiczności synonimem, ikoną pojęcia: surrealizm. Nie Ernst lub Margitte, nie mówiąc już o prawdziwym guru i ojcu tego ruchu André Bretonie, lecz właśnie fałszywy jego idol: Salvador Dalí. To on odgadł, że przeciętny odbiorca nie oczekuje od sztuki głębszych treści, zadawania mu filozoficznych pytań, nie pasjonuje go tropienie poszukiwań formalnych, odgadywanie kulturowych kontekstów, symboli i znaczeń. Wystarcza anegdota, greps, potrącenie nuty tajemniczości. Nawet jeśli sam artysta autentycznie i szczerze, zwłaszcza w późniejszej twórczości, odwoływał się do największych mistrzów malarstwa, interesował filozofią i nauką, pasjonował religijnym mistycyzmem. Najpopularniejsze motywy: płonąca żyrafa i topniejący jak ser zegar – to odpowiednia skala trudności dla wiernych i masowych konsumentów jego dokonań.

Są jednak miejsca związane z Dalim, które przysparzają lepszych wibracji niż Teatro-Museu Dalí. Na przykład do Cadaqués nie dojeżdża już tak wielu ludzi jak do Figueres. Nie tylko dlatego, że droga jest wąska, pełna górskich serpentyn. Tu, w śnieżnobiałym domu leżącym w pobliskim Portlligat na samym brzegu Morza Śródziemnego, artysta, mimo niewątpliwego kreacyjnego, zgodnego z „metodą” piętna jakie odcisnął na swej siedzibie, jawi się w kameralnych, ludzkich wymiarach.

Od 1930 r. Dalí kupował małe chatki rybackie, które połączył ze sobą w labirynt pełen wewnętrznych podwórek, grot, tajemniczych przejść. W sumie było tych domków siedem, razem tworzących całkiem okazałą i wygodną, choć nie szokującą wielkością, czy rozmachem rezydencję. Możemy w niej zajrzeć do łazienki, kuchni, sypialni, pracowni. Oczywiście ozdobione są ekscentrycznymi gadżetami, którym kazano grać określone role, to jednak w tych ograniczonych przestrzennie wnętrzach o surowych ścianach są one zupełnie na swoim miejscu, właściwie tylko patio jest tak agresywnie ekscentryczne, że trudno uwierzyć, by ktoś odczuwał przyjemność w dłuższym na nim przebywaniu. W samym domu można było żyć, pracować w skupieniu przy sztalugach, przyjmować gości, dyskutować, zanurzyć się w basenie, pić wino i patrzeć na piękno wybrzeża i morza. I być może choć na chwilę oderwać się od „metody”.

Dom w Portlligat jako motyw zdobniczy ma olbrzymie jajka wieńczące wieżyczki i dachy. Jajka ukryte są też pod schodami i w grotach. Drugim elementem dekoracyjnym są rzeźby pękniętych na pół kobiecych głów. Wnętrza pełne są mniej lub bardziej dziwnych przedmiotów należących doDalego i Gali. Można tu zobaczyć sklepowe manekiny, wypchane ptaki (liczne sowy oraz łabędzie) i zwierzęta, na przykład białego niedźwiedzia przystrojonego biżuterią i trzymającego w łapie lampę, są parasole i laski o fantazyjnych, egzotycznych rękojeściach, lichtarze, wachlarze, muszle, rozgwiazdy, czaszki różnych stworzeń, kapelusze, instrumenty muzyczne i optyczne oraz setki innych drobiazgów.

Poznanie Gali w 1929 r. miało wielki wpływ na życie i twórczość artysty. Gala, czyli Helena Ivanovna Diakonova, była rosyjską emigrantką, starszą od Dalego o 10 lat. Kiedy ją poznał, była żoną poety Paula Eluarda, z którym miała córkę Cécile. To Gala rozdziewiczyła Dalego, wówczas 25-latka o niejasnej orientacji seksualnej, zapewne biseksualistę, o silnych, ale prawdopodobnie tylko platonicznych, nigdy fizycznie nie zrealizowanych skłonnościach homoseksualnych. Sam określał się mianem impotenta/onanisty/podglądacza, kobiety z pewnością go fascynowały, ale jeśli chodzi o jego sprawność seksualną trudno już chyba dzisiaj o pełną jasność. Nie wszystkie też autodeklaracje Dalego należy traktować ze stuprocentową powagą.

W 1932 r. Gala rozwiodła się, by w 1934 r. wziąć z nim ślub cywilny w Paryżu, a w 1958 r. po unieważnieniu swego małżeństwa z Eluardem, ślub kościelny. Stała się miłością, muzą, modelką, powiernicą Dalego. Zajmowała się również finansami artysty, choć prawdziwym menedżerem w dosłownym tego słowa znaczeniu nie potrafiła się stać, był na to chyba zbyt nieobliczalny. Tak czy inaczej, do końca życia była najbliższą mu osobą, mimo że z czasem zaczęli prowadzić zupełnie odrębne życie towarzyskie i erotyczne. Impotent Dalí miał ją wręcz zachęcać do kolejnych romansów. Tak czy inaczej, spędzili razem 53 lata.

O ile dom w Portlligat ma harmonijny i umiarkowanie tylko „szalony” surrealistyczny wymiar, to kilkudziesięciokilometrowa podróż na południe przynosi znacznie mocniejsze, choć o wiele bardziej dwuznaczne artystycznie wrażenia. Odległy o godzinę jazdy samochodem Castillo de Púbol to średniowieczny zamek, z przełomu XIV i XV wieku, który artysta kupił w 1969 r. i podarował żonie w prezencie urodzinowym. Gmach był wówczas niemal w kompletnej ruinie. Po gruntownym remoncie jest najczystszą projekcją gustu i pomysłów Dalego, zwłaszcza jeśli chodzi o wyposażenie.

Jednak od chwili zakończenia prac i przekazania rezydencji w ręce Gali artysta prawie tam nie bywał. Odwiedzał ją w Púbol wyłącznie na jej pisemne zaproszenia. Przez pierwsze dziesięć lat stało się to jedynie dwa razy, chociaż od nazwy zamku nosił nadane mu w 1975 roku przez króla szlachectwo i tytuły: Salvador Dalí i Domènech, Marquès de Dalí de Púbol.

Zamek, otoczony ogrodem, czy też małym romantycznym parkiem wzorowanym nieco na włoskim parku Bomarzo, jest miejscem niezwykłym. Pełno w nim rzeźb, m. in. słoni z lekkiego betonu na pajęczych nogach, z siedzącymi na ich grzebietach krukami oraz różnych innych tajemniczych stworów. Szczyt muru wokół parku zdobi zaprojektowana przez artystę fontanna, w której fasadę wmurował kilkanaście różnobarwnych masek twarzy Richarda Wagnera.

W hallu zamku stoi wypchany biały koń. Z wysokości jego grzbietu Dalí udzielał niegdyś wywiadu i fotografował się dla prasy. Dekoracje i meble, nie tylko w Sali Herbowej, utrzymane są w iście królewskim stylu: tron markiza, łoże z baldachimem, srebra z monogramem Gali. Wszystko w złocie (włącznie z kurkami przy wannie), purpurze i błękicie. Przezentowana w oddzielnej, przyciemnionej sali kolekcja sukien Gali jest dziełem najgłośniejszych dyktatorów mody jak Jean Dessès, Christian Dior, Pierre Cardin, Elizabeth Arden. Materiały do niektórych kreacji zaprojektował sam Dalí. W garażu stoi niebieski Cadillac artysty z numerami rejestracyjnymi Monako. Natomiast na podjeździe do garażu – banalny pomarańczowy Datsun należący do Gali.

Wszystko to razem, mimo wielu pięknych detali i świeżych pomysłów, robi – w przeciwieńswie do domu w Portlligat – wrażenie miejsca dość nieprzyjaznego, nieprzytulnego, bardziej dekoracyjnego niż kiedykolwiek żywego. Choć życie przynajmniej przez przez parę lat toczyło się tu dość intensywnie. Starzejąca się, ale ciągle nienasycona seksualnie Gala konsumowała w Castillo de Púbol niezliczonych młodych chłopców- dobrze zapowiadających się poetów, aktorów, muzyków, a czasem tylko różnego autoramentu błękitnych ptaków, bezczelnych żigolaków i playboyów umiejętnie sprzedających swą urodę i świeżość.

Gala korzystała z zamku w Púbol przede wszystkim w pierwszej połowie lat 70. Z czasem jej siły osłabły. Ostatni raz bawiła na swych włościach w 1980 r. Za prawdziwy dom uważała jednak Portlligat, gdzie w końcu zmarła. Jej zwłoki przywieziono do Púbol właśnie tym niebieskim Cadillakiem. Szczegóły makabrycznej podróży z trupem Gali na siedzeniu nie należą jednak do turystycznego kanonu.

Równocześnie Dalí otaczał się pięknymi młodymi kobietami, dziwkami, artystkami, modelkami, choć jego gust, jak już wspomniałem, bywał oryginalny. W ostatnich dekadach życia najbardziej fascynowała go androgyniczna piosenkarka Amanda Lear, o bardzo niskim głosie, wysokim wzroście i dość męskich rysach twarzy. Już od początku swojej kariery Amanda Lear uważana była za transseksualistę, jej prawdziwe nazwisko miało brzmieć Alain Tapp. Te spekulacje są wciąż żywe, chociaż sama Lear wielokrotnie im zaprzeczała, tłumacząc, że był to chwyt reklamowy wymyślony wspólnie z Dalím. Ten służył jej jako mentor, Amanda z kolei poznawała go z najmłodszą generacją bohemy Paryża i Europy, z nowinkami fotografii, mody czy muzyki. Początkowo przyjaźń łączyłą ją także z Galą, ale ta z czasem coraz trudniej znosiła jej obecność u boku męża. W 1985 r., a więc niedługo przed śmiercią artysty, Amanda wydała książkę zatytułowaną My Life With Dalí. Musiała się spieszyć, później dziełko to nie miałoby tak wielkiej marketingowej siły. Ale i tak nie okazało się bestsellerem.

Dalí zamieszkał w Castillo de Púbol dopiero po śmierci Gali w czerwcu 1982 r. i najwyraźniej chciał tam spędzić ostatnie lata swego życia. Sypiał w łóżku Gali, ją samą pochował jak najbliżej – w krypcie ulokowanej w dawnej piwnicy pod zamkiem. Obok, w bliźniaczym sarkofagu, przygotował miejsce na własną trumnę.

Na ile starczało mu sił, pracował. Powstało tu ok. 50 jego ostatnich prac. Do przeprowadzki do Figueres zmusił go jednak pożar, jaki wybuchł w jego łóżku w sierpniu 1984  r. Artysta doznał wówczas rozległych poparzeń. Ogień powstał w wyniku zwarcia elektrycznego w dzwonku na służbę, który Dalí miał przy posłaniu.

Wracajmy jednak do Figueres, do którego jest stąd pół godziny jazdy. Otwarte w 1974 roku muzeum, które oczywiście zaprojektował sam Dalí, szokuje zarówno zewnętrzną bryłą, jak i ekspozycją wewnątrz. Wspomniane już jajko oraz chleb uważał za symbole początku i życia. Dlatego fasadę wieńczy zaprojektowana przez artystę attyka w kształcie olbrzymich jaj. Ceglasto-czerwone ściany budynku pokryte są żółtymi, ulepionymi z gipsu katalońskimi chlebkami, zaś figury rycerzy nad wejściem do teatru na głowach noszą bagietki.

Gmach został urządzony z pozostałości XIX wiecznego Teatru Miejskiego zbombardowanego podczas hiszpańskiej wojny domowej. Wybór miejsca był nieprzypadkowy, jak w końcu przyznawał sam Dalí, całe jego życie było teatrem. Obok autorskich obrazów i instalacji (znajduje się tu przeszło 360 prac artysty) w Muzeum znajdują się dzieła światowych sław najrozmaitszych epok i stylów jak El Greco, czy Marcel Duchamp.
Ściany wnętrza budynku zdobią maszkarony, czaszki słonia, krokodyla, muszle i inne skamieliny z pobliskich Pirenejów, obok nich ulokowane są szczątki latarni z paryskiego metra oraz szuflady biurowe z urzędu miejskiego. To jedna z prac wykonanych specjalnie do Muzeum. Wszechobecne we wnętrzu i na pinaklach budynków są złote posągi nagich kobiet w stylu art deco, przypominajace sylwetkami figurki Oscara. Szczytową ścianę dawnej sceny teatru zajmuje gigantyczne, typowo surrealistyczne olejne malowidło Labirynth. Nad nim obłędna szklana kopuła wieńcząca dach, w nowej postaci ukończonej już po śmierci Dalego.

W patio stoi słynny Cadillac pluvieuse (Deszczowy Cadillac, znany też jako Deszczowa taksówka) z ulokowaną na masce rzeźbą królowej Esther dłuta Austriaka Ernsta Fuchsa. Jest to autentyczny czarny kabriolet Cadillaca, kiedyś sprezentowany Gali, z którego po naciśnięciu przycisku wylewa się strumień wody na siedzące w środku postacie. Zawieszona wysoko ponad instalacją i głowami widzów płynie, zwieńczona czarnym parasolem, prawdziwa łódź rybacka. W mniejszych salach na wyższych kondygnacjach są prace reprezentujące optyczne zabawy i iluzje, w których lubował się twórca, o dość jarmarcznym, przyznajmy, charakterze. Nie brakuje jednak dzieł wybitnych, stworzonych lub zebranych przez całe dziesięciolecia. Historyk sztuki może znaleźć tu pracę i inspirację na wiele lat.
Zabawną pointę do tej artystyczno-marketingowo-handlowej autokreacji dopisało samo życie, czy dokładniej śmierć. Dalí za sprawą burmistrza Figueres, a wbrew swojej autentycznej ostatniej woli, nie został pochowany obok Gali w krypcie na zamku w Púbol, lecz w podziemiu Teatro-Museu Dalí, pod dawną sceną teatralną, obok podświetlonych gablot z projektowaną przez niego biżuterią. To tak bardzo w jego własnym „złym” stylu, aż można uwierzyć, że cały ten chwyt sam wymyślił. Czyż zatem można się dziwić, że Muzeum reklamowane jest jako „największy surrealistyczny obiekt na świecie”?!

Piotr Cegielski

Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2013 roku.

Lämna ett svar