To była jedna z najdziwniejszych afer szpiegowskich we współczesnej historii. Być może dlatego, że istotną rolę odegrał w niej późny PRL, czyli kraj – najdelikatniej mówiąc – bardzo dziwny.
Bohater tego skandalu, Bertil Ströberg, zmarł na początku kwietnia 2012 roku w wieku 80 lat. Kilka miesięcy wcześniej ukazała się w Sztokholmie książka mu poświęcona, która miała rzucić nowe światło na jego losy. Wypadki rozegrały się w dwóch punktach stolicy Szwecji. W Konsulacie Generalnym PRL, który mieścił się wówczas na ulicy Friggagatan 4 wraz z polskim przedstawicielstwem handlowym oraz na sztokholmskiej Poczcie Głównej – wtedy jeszcze znajdującej się w imponującym, secesyjnym gmachu przy Vasagatan.
22 kwietnia 1983 roku w Konsulacie pojawił się taksówkarz z listem przekazanym mu przez pewnego mężczyznę na postoju przy Dworcu Centralnym. Taksówkarz, nie bez problemów związanych z trudnościami językowymi (on nie znał angielskiego, w konsulacie nikt nie mówił po szwedzku), zostawił w końcu przesyłkę i odjechał. W kopercie, zawierającej rzekomo wnioski wizowe, znajdowała się druga, mniejsza, z ofertą sprzedaży szwedzkich tajemnic wojskowych za 25 tys koron (wtedy to była znacząca, choć nie jakaś oszałamiająca suma). Koperta zawierała kopie przykładowych dokumentów jakimi dysponował oferent, który podpisał się jako Sven Roland Larsson. Odpowiedzi oczekiwał w formie listu z gotówką na poste restante na Poczcie Głównej.
Jego propozycją zajęli się rezydent polskiego wywiadu, ulokowany w ambasadzie, Waldemar Wawrzyniak oraz ambasador PRL Maria Regent-Lechowicz. I niespodziewanie, po pięciu dniach namysłu, zawiadomili oni o całej sprawie szwedzki MSZ, który z kolei uruchomił natychmiast tajną policję – SÄPO. Ta zastawiła na Larssona pułapkę. Kiedy 20 maja zgłosił się na poste restante, został natychmiast zatrzymany. Okazało się, że naprawdę nazywa się Bertil Ströberg i jest podpułkownikiem, pracującym w sztabie wojsk lotniczych w Sztokholmie. W chwili aresztowania zasłabł, dopiero po jakimś czasie zaczął iść w zaparte i opowiadać naiwną bajeczkę, iż odbierając list miał tylko wyświadczyć przysługę pewnemu nieznajomemu, źle mówiącemu po szwedzku.
Nie dała jej wiary, ani SÄPO, ani sąd. W lipcu 1983 r. skazano Ströberga na 6 lat więzienia. Wyrok podtrzymały potem wszystkie możliwe instancje. Zwolniono go w 1986 r. – po odbyciu połowy kary. Ströberg jednak uporczywie przez następne 25 lat utrzymywał, iż jest niewinny, znalazł nawet w 2009 r. kilku dziennikarzy, którzy przygotowali dla TV4 program mający go oczyścić z zarzutów. Z przedstawionych przez reporterów informacji wynikać by miało, iż Sven Roland Larsson istniał faktycznie i był związany z KGB, zaś Ströberg miał paść ofiarą prowokacji, bądź to ze strony własnych służb, bądź – co bardziej prawdopodobne – sowieckich, wspomaganych przez polskie. A historyk-amator Pelle Berglund napisał w tym duchu całą książkę: „Spionfallet Ströberg” („Sprawa szpiega Ströberga”)1.
Książka jest ciekawa, ale z historycznego punktu widzenia raczej bezwartościowa. Przede wszystkim dlatego, iż autor właściwie od początku stawia wyraźne tezy: o prowokacji oraz niewinności Ströberga – ale potem nie umie ich udowodnić. Mnoży różne karkołomne hipotezy, rozdmuchuje drobne niezgodności w drugorzędnych zeznaniach, analizuje szczegółowo fakty mające wątpliwy związek ze sprawą a równocześnie nie potrafi odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: dlaczego doświadczony oficer sztabowy zgłosił się na poste restante po list adresowany – jeśli uwierzyć w bajeczkę – do praktycznie nieznanej mu osoby, mówiącej z silnym obcym akcentem a przedstawiającej się jako „Sven Roland Larsson”?
W dodatku, nie bardzo wiadomo dlaczego, ktoś miałby kompromitować oficera drugiego planu, nie uwikłanego w żadne istotne rozgrywki personalne, czy w relacje ze światem międzynarodowych wywiadów? Autor nie potrafi się też do końca zdecydować się, kto tę prowokację zorganizował. Czy sami Szwedzi (jeśli oni, to musieliby to być szwedzcy agenci pracujący dla KGB, którzy rzucając na żer Ströberga chcieli odwrócić uwagę od siebie), czy też Sowieci. Na poparcie tej drugiej hipotezy doszukuje się elementu polskiej prowokacji. Problem w tym, że nie przedstawia żadnych wiarygodnych motywów takiej intrygi. Przecież w ten sposób spalono potencjalnego, świetnie ulokowanego szpiega a równocześnie postawiono szwedzkie służby w stan maksymalnej czujności.
Autor nie jest w stanie przytoczyć w tej kwestii jakichkowiek sensownych dowodów. Nic lub bardzo niewiele pojmując z – przyznajmy: trudnej do zrozumienia dla człowieka z Zachodu rzeczywistości polskiej dyplomacji i polskich służb specjalnych tuż po stanie wojennym – usiłuje mnożyć zagadkowe oraz podejrzane jego zdaniem działania Polaków. Mają one wskazywać na wysoki stopień skomplikowania i niejednoznaczność całej historii, a tym samym nieoczywistość winy Ströberga.
Jakie są te tajemnicze zdarzenia, które przytacza Berglund ? Oto np. w jego opinii nader dziwne jest to, że w polskim konsulacie w chwili, gdy zjawił się w nim taksówkarz z listem od „Larssona”, nie ma nikogo, kto władałby językiem szwedzkim. Biedak nie wie, że było to w owym czasie (i niestety nie tylko wtedy…) normą. Nie pojmuje też, iż otwarcie koperty w obecności jej doręczyciela było zapewne rutynowym działaniem w okresie kiedy polskie placówki dostawały dużo listów z protestami, również z pogróżkami, a pod ambasadą odbywały się częste demonstracje. Berglund nie potrafi poprawnie zinterpretować źródeł tych manifestacji, organizowanych przez zwolenników zdelegalizowanej „Solidarności” i na rzecz uwolnienia więźniów politycznych w Polsce. Nie wie, że w owym czasie w polskich placówkach dyplomatycznych panowała atmosfera „oblężonej twierdzy” i w każdym nieznajomym interesancie dopatrywano się prowokatora. Szeroko rozpisuje się też o tajemniczych ostrzeżeniach, jakie dostawał anonimowy tłumacz „Jan”, który pracował dla polskich placówek. Kompletnie przy tym nie rozumie, iż w roku 1983 żaden szanujący się Polonus nie współpracował z reżimową dyplomacją i nie było nic zagadkowego w tym, iż „Jan” otrzymywał przestrogi przed kolaboracją z funkcjonariuszami PRL-owskich placówek.
Autor nie zna też kluczowego dla sprawy tekstu, jaki ukazał się w Polsce w 1992 r. Chodzi o zbiorową pracę zatytułowaną „Teczki czyli widma bezpieki”2. Fragment dotyczący Ströberga pojawia się w niej właściwie na marginesie, wśród kilku przykładów poważnych wpadek peerelowskiego wywiadu, relacjonowanych przez byłego oficera tych służb „Józefa Z.”. Ale tym bardziej wydaje się wiarygodny, bo nie chodzi w tej opowieści o szwedzkiego oficera i jego ofertę (tu zresztą jest sporo nieścisłości, włącznie z datowaniem sprawy), lecz o mechanizm całej afery:
„W 1985 roku do naszej ambasady w Sztokholmie zwrócił się listownie obywatel szwedzki pisząc, że posiada interesujące materiały z Głównej Kwatery NATO z Brukseli. Materiały miały dotyczyć Polski i innych krajów socjalistycznych. Rezydent po otwarciu listu nie porozumiał się z Centralą. Wydawało mu się, że informacja jest niewiarygodna. Sam zdecydował, że najlepiej będzie pokazać list szwedzkiej policji politycznej. Rezydent był pewien, że ma do czynienia z prowokacją. W liście oznaczono dokładny termin spotkania i przekazania materiałów natowskich. Gdy nadszedł termin kontaktu policja zdjęła człowieka z materiałami, o których pisał w liście. Na drugi dzień cała szwedzka prasa rozpływała się w pochwałach dla polskiej ambasady, która pomogła szwedzkim służbom specjalnym ująć groźnego szpiega, zakonspirowanego w kwaterze głównej NATO. Jak się kierownictwo dowiedziało, natychmiast wezwano rezydenta – Waldemara W. do Warszawy. Dostał dwa miesiące na uregulowanie stosunku do służby, potem został zwolniony z wilczym biletem”.
Z cytatu tego wynika, iż według obowiązujących reguł gry Polacy propozycję Larssona-Ströberga powinni byli przyjąć, a w każdym razie nie uważać jej a priori za niewiarygodną lub element prowokacji. Waldemar Wawrzyniak okazał się kolejnym amatorem w tej historii. Trzeba jednak równocześnie pamiętać, iż reżim Jaruzelskiego rozpaczliwie szukał wtedy zagranicznej legitymizacji i śladów choćby poparcia ze strony Zachodu. Można zatem przypuszczać, iż pani ambasador uznała tę sprawę za dobrą okazję do podlizania się Szwedom i zamanifestowania „europejskich standardów” polskiej dyplomacji. Lecz Berglund takich niuansów zupełnie nie czuje. Co więcej, całość afery – w takim wymiarze jaką ją dziś znamy, choć wydaje się mało prawdopodobne, by przyszłość przyniosła jakieś rewelacje o przełomowym znaczeniu – najwyraźniej przerasta jego możliwości intelektualne. Nie pomogło mu, jeśli wierzyć bibliografii, przekopanie się przez niezliczone archiwa i publikacje dotyczące sprawy. A jej polskie aspekty to już dla niego najczystsza abrakadabra.
Na pewno historia niedoszłego szpiega jest niezwykła, pewne jej fragmenty niewyjaśnione, np. nie wiadomo kim była osoba, która przekazała na Centralen kopertę taksówkarzowi, bo jeśli ten nie mylił się lub nie kłamał w śledztwie, to nie był to jednak Ströberg. Czy był to zatem wspólnik oficera, czy też jeszcze jeden przypadkowy pośrednik w doręczniu „gorącej” przesyłki? Dlaczego nie udało się go odnaleźć? Ale takie istotne pytania giną u Berglunda w morzu niekoherentnych dywagacji.
Każdemu, kto chce dowiedzieć się czegoś sensownego o aferze Ströberga, polecam więc lekturę ostatniego rozdziału książki Aleksandra Kwiatkowskiego „Szwedzkie profile” (Polonica, Sztokholm 2008). Nikt dotąd niczego bardziej kompetentnego w tej kwestii nie napisał.
LEKTOR
The most interesting in the ”Ströbergstory” is that a nervous man, dressed in a white motorcycle jacket and about 170-172 cm tall, came in to a post office in Solna (Stockholm) one or two days after Ströbergs arrest and asked for letters to ”Sven-Roland Larsson”. Who was that? And why was he nervous? Looking forward to read Kwiatkowskis book if I can find it on the internet.