TATRY – najwyższe góry w Polsce, najwyższe gniazdo skalne w Europie środkowej, od Alp po Kaukaz, długo czekały na nadejście człowieka – świadomego eksploatora, naukowego badacza, alpinisty. Wymieniane już w kronice z X w. pod zmienioną nieco nazwą ”Tritri”, były przez stulecia przystanią dla przemytników, raubsiców z Chochołowa i Liptowa, uciekinierów politycznych. Tędy udawał się na emigrację Seweryn Goszczyński po upadku Powstania Listopadowego. Tatry były też widownia jednego z najpotężniejszych zrywów, Powstania chochołowskiego w roku 1848.
”Jak potopu świata fale
zamrożone w swoim biegu
stoją nagie Tatry w śniegu
by graniczny słup – zuchwale”
(Wincenty Pol ”Pieśń o ziemi naszej”).
Jednym z pierwszych badaczy Tatr, turystą górskim, który i w tej dziedzinie znacznie wyprzedził swą epokę, był wybitny działacz polityczny i naukowiec okresu Oświecenia – Stanisław Staszic. W pierwszych latach XIX w. wchodzi on m.in. na Łomnicę i Kołowy, szczyty należące do najwyższych w Tatrach i po dziś dzień niełatwe nawet dla zaawansowanego turysty. Wyniki swych badań naukowych publikuje Staszic w książce ”O ziemiorództwie Karpat”. Od jej wydania upłynęło jednak znów kilkadziesiąt lat, zanim odkrywcza wola człowieka wkroczyła do wnętrza groźnych, pełnych niespodzianek gór. Turystów tatrzańskich pierwszej połowy XIX w. policzyć można na palcach jednej ręki i dopiero po r. 1860 inicjatywa dra Tytusa Chałubińskiego ukazała Tatry społeczeństwu polskiemu wszystkich zaborów.
Chałubiński był nie tylko propagatorem klimatycznych i uzdrowiskowych walorów Zakopanego, niedawnej prymitywnej wsi góralskiej, nie tylko odkrywcą miejscowego, ludowego folkloru, którego idealnego przedstawiciela znalazł w Krzeptowskim-Sabale, ale także wielkiej klasy turystą. Jego wyprawy przeszły do legendy, ożywiły martwe i groźne Tatry, wprowadziły do wnętrza gór zawadiacką wesołość, umożliwiły swobodny kontakt człowieka z przyrodą. Wyprawy liczne i huczne, nocowały zwykle pod gołym niebem, przy ogniu watry (ogniska). Na biwakach, a także w czasie podróży konnymi furkami do wysoko położonych kotlin tatrzańskich, przygrywała kapela słynnego Bartusia Obrochty. Rzecz charakterystyczna – inicjatywa odkrycia gór należała z reguły do ludzi z miasta, często luminarzy nauki i kultury. Na miejscu jednak znaleźli oni nie zastąpionych pomocników – przewodników tatrzańskich. Nazwiska Gąsieniców, Krzeptowskich, Tatarów, Sieczków przeszły do tradycji i legendy. Szczególnie postać Klimka Bachledy, tragicznego bohatera ratowniczej epopei na Małym Jaworowym, stała się wzorem do naśladowania. Potomkowie owych legendarnych niemal przewodników tatrzańskich stanowią po dziś dzień trzon Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, wielu z nich należy także do czołówki alpinistów.
W bohaterskiej, pionierskiej epoce Chałubińskiego pada większość najwyższych szczytów tatrzańskich. Sam doktór wchodzi np. na Lodowego (2630 m.) przez Konia. W wejściu na najwyższy szczyt Tatr – Gerlach (2663 m) – uczestniczy zakopiański proboszcz, ks. Stolarczyk, chłop z pochodzenia, jedna z najciekawszych ówczesnych postaci Zakopanego.
Wszystkie te wejścia były dokonywane oczywiście najłatwiejszymi drogami. Era nowoczesnego taternictwa miała dopiero nadejść. Pod koniec XIX w. sprzęt asekuracyjny – lina, haki, młotek -zaczynał dopiero wchodzić w użycie. Zdobycie Mięguszowieckiego Szczytu przez syna dra Chałubińskiego – Ludwika oraz wyczyn Jana Gwalberta Pawlikowskiego, który wdarł się na szczyt uważanej za niedostępną turni Mnicha – oto pierwsze zapowiedzi taternickiej wiosny.
II
”Ta perć jest najhonorniejsza, której nie ma wcale”
Polski ruch górski wkracza w stadium organizacyjne. Z powstałego jeszcze w r. 1873 Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, wyodrębnia się Sekcja Turystyczna przekształcona w pierwszych latach XX w. w istniejący do dziś Klub Wysokogórski. Jednocześnie powstaje wiele efemerycznych często stowarzyszeń, o nazwach tyleż nierealnych co ambitnych. Przedstawiciele lwowskiego ”Himalaya Clubu” – Klemensiewicz, Kordys i Maślanka są wówczas autorami szeregu poważnych przejść taternickich, niewiele im ustępują wspinacze z krakowskiego ”Kilimandżaro Clubu”, W r. 1910 czołowi narciarze i taternicy zakopiańscy – Bednarski, Lesiecki, Zdyb i Loria – odzierają z nimbu tajemniczości południową ścianę Zamarłej Turni, uważaną za najtrudniejszą w Tatrach. Nowe, zapierające dech w piersiach osiągnięcia sypią się jak z rogu obfitości.
Polskie taternictwo, zarówno pod względem sportowym jak i organizacyjnym – wkracza w pierwsze lata niepodległości dobrze przygotowane. Na początku lat dwudziestych wyrasta nowe pokolenie wspinaczy. Wyraźnie rośnie też poziom osiągnięć w skale i – coraz częściej – lodzie (pierwsze kroki stawia taternictwo zimowe). Wspinaczego hartu nabiera w Tatrach czołówka, która w latach 1930. zaatakuje szczyty Alp i – wyższych jeszcze – gór egzotycznych, zamorskich. Nie wszystkim jednak dane będzie reprezentować polskie barwy na alpejskim poligonie.
Sport wspinaczy, najbardziej szlachetny i bezinteresowny, bezpośrednie starcie człowieka z przyrodą, jest pasją ryzykowną, często wymaga ofiar nawet najwyższych – życia ludzkiego. W latach 1920. ginie na Kozim Wierchu rzadkiej wody talent – z reguły wspinający się samotnie – Leporowski. Na Zamarłej Turni ginie awangardowy malarz Szczuka, jeszcze jedna ofiara Tatr, po kompozytorze Mieczysławie Karłowiczu, przywalonym w czasie wycieczki narciarskiej lawiną z Małego Kościelca. Tatrzański żywioł jest piękny i nierozumny, jego wielbiciele często przypłacają swą bezgraniczną miłość życiem. Ten los nie ominął także permanentnych rywali z zachodniej ściany Łomnicy – Wincentego Birkenmajera i Wiesława Stanisławskiego. Pierwszy umiera z wyczerpania na Galerii Gankowej, drugi ginie na ścianie Kościółka w Dolinie Batyżowieckiej. Giną ludzie, ale padają także najtrudniejsze ściany. Zabi Koń, Ostry, Mały Kieżmarski, oto największe osiągnięcia owych lat, drogi których nie wypatrzysz najsilniejszą nawet lornetką, drogi nieistniejące, tworzone sprawnością mięśni i fantazją wspinaczy, uczepionych jak pająki w ścianie pionowej lub nawet przewieszonej, wierzących we własną sprawność, linę łączącą z asekurującym towarzyszem i… szczęście.
Aleksander Kwiatkowski
cdn