Taniec

W tym trudnym czasie, aby zachować mentalne zdrowie dobrze jest zdystansować się od pandemii uciekając myślami do rzeczy przyjemnych i odprężających. Na przykład do tańca. Już od zarania dziejów ludzie wyrażali swe uczucia rytmicznym ruchem do taktu uderzeń lub muzyki. Nie w każdym drzemie taka potrzeba. Osobiście podziwiam taniec jako widz.

Największą fascynację przeżywam oglądając klasyczny balet. Jest dla mnie uosobieniem gracji ruchów, mimo iż nie są one naturalne. Ten system uszeregowanych pozycji i ruchów ciała wymaga siły i gibkości według schematu zwanego techniką klasyczną. Tancerki stosują usztywnione baletki, dzięki którym mogą się wznieść na czubki palców. Piruety, skoki, szpagaty wykonywane lekko, z wdziękiem, i pozornie bez wysiłku, fascynują mnie i wprowadzają w stan euforii. Nie do wiary, że taniec tak rygorystycznie regulowany przez nakazy i zakazy może fascynować. Ale widocznie może. I nie tylko mnie. Jest wielu entuzjastów klasycznego baletu. Nie interesuję się sportem poza jedną dyscypliną – figurowym tańcem na lodzie. Przypomina mi balet.

„Jezioro łabędzie” króluje wśród baletowych spektakli. Po raz pierwszy oglądałam go w dzieciństwie. Już wtedy oczarowało mnie, mimo iż w trakcie spektaklu dostałam ataku kaszlu i musiałam na chwilę opuścić widownię. Po raz drugi z niekłamanym podziwem oglądałam ten balet jako nastolatka. Kiedy do Sztokholmu przyjechał moskiewski Teatr Bolszoj udało mi się ponownie obejrzeć spektakl „Jeziora łabędziego” w Globen. Niestety, rozczarowałam się. Mimo dobrych miejsc scena była zbyt odległa, aby w pełni docenić kunszt i techniczną perfekcję tancerzy, a na oprawę sceniczną składały się stereotypowe plansze wyciągnięte chyba z lamusa.

Podczas pobytu w Petersburgu ma­rzyłam, aby ujrzeć ”Jezioro łabędzie” w Teatrze Marijskim, w wykonaniu sławnego zespołu Kirowa. Nie­stety, nie występował tego lata i musiałam zadowolić się substytutem. Biała ła­bę­dzica, smukła i wiotka, unosiła się lekko w powietrzu i bezgłośnie opadała na scenę. Du­et taneczny z zakochanym księciem wydał mi się szczytem wdzięku i subtelności, mimo iż ksią­żę tańczył niewiele służąc głównie jako wsparcie dla primabaleriny. Podczas pauzy wda­łam się w rozmowę z bileterką. Na pytanie, jak oce­nia ten zespół, odpowiedziała: ”No, niczewo, charoszyj”, ale daleko mu do poziomu Kirowa. Po przerwie przy­glądałam się tancerzom bardziej krytycznie. Primaba­lerina wy­­dała mi się sztywniejsza i cięższa, a w roli czarnego łabędzia niewystar­czająco agre­sywna i diabolicz­na. A do tego hi­storia otrzymała niespodziewanie happy end. Zamiast wzruszającej i technicznie trudnej sceny umierającego łabędzia, tancerka raz po raz pada martwa i za każ­dym razem księciu udaje się ją ożywić. Natomiast zły czarow­nik zostaje raniony i umiera zamiast łabędzia. Przedstawienie, jako całość, było jed­nak pięknym przeżyciem.

Pozwolę sobie przytoczyć anegdotkę na temat „Jeziora łabędziego”. Pewnego pogodnego, letniego dnia opalaliśmy się wraz z przyjacielem nad pobliskim jeziorem. Do brzegu podpłynęły dwa agresywne łabędzie płosząc dzieciarnię oraz co strachliwszych plażowiczów. Przy brzegu, niedaleko od nas, dostrzegłam znajomego o nazwisku Czajkowski, sąsiada naszego przyjaciela. „Spójrz, Czajkowski!” – mówię. „Gdzie?” – pyta przyjaciel. Wskazuję ręką i wyjaśniam: ”Tam gdzie jezioro, łabędzie”.

W latach 50-60 ubiegłego stulecia wsławiła się tańcem klasycznym para Bittnerówna i Gruca. Występowali w duecie estradowym. Był to balet z elementami tańca nowoczesnego. Ich ciała doskonale ze sobą współgrały. Tańczyli w cielistych trykotach stwarzających pozory nagości. Byli uosobieniem piękna ludzkiego ciała w ruchu. W owych czasach w kinach po kronice filmowej, a przed filmem fabularnym, pokazywano krótki dodatek dokumentalny. Po raz pierwszy ujrzałam tę parę przy takiej okazji. Nie pamiętam nazwy filmu fabularnego – zapamiętałam tylko tancerzy.

W Szwecji cieszyłam się, że mieszkam w kraju, gdzie powstał i działa balet Cullberga. W latach 70. ubiegłego stulecia miałam wielokrotnie okazję oglądać spektakle w telewizji, a nawet na scenie. Zespół wywodzi się z klasycznego baletu, ale zmierza w kierunku tańca nowoczesnego. Czasem zbyt nowoczesnego, jak na mój gust. W „Jeziorze łabędzim” Cullberga brali udział tylko męscy tancerze z oszpeconymi guzami łysymi głowami. Guzy miały nawiązywać do odmiany łabędzi z czarnymi guzkami na dziobach. Mimo technicznego perfekcjonizmu spektakl bardziej szokował niż zachwycał.

Ana Laguna nadal tańczy w balecie Cullberg mimo swych lat i siwych włosów. Podziwiałam ją w duecie z Michaiłem Barysznikowem, rosyjskim tancerzem, który wybrał wolność na Zachodzie. Tańczyli nowocześnie, ale widać było, że przeszli twardą szkołę klasycznego baletu. Rekwizytem w tańcu był stół. Rozpoznałam choreografię z filmu „Białe noce”, gdzie Barysznikow grał niejako samego siebie.

Pierwszego roku w Szwecji mój szef, profesor, przedstawił mnie młodej brunetce z Polski. Poznała go poprzedniego roku podczas konferencji we Wrocławiu, a teraz gościła w naszym laboratorium na szkoleniu. Profesor zadbał o stronę kulturalną pobytu, wręczając nam bilety na przedstawienie baletowe w pałacowym teatrze Drottningholm. Nie zaimponował nam kunszt taneczny szwedzkich baletnic, przyzwyczajone byłyśmy do wysokiego poziomu polskiego baletu opartego na klasycznej rosyjskiej szkole.

Isadora Duncan, nie całkowicie wyzwolona od kanonów klasycznego baletu, była prekursorką nowoczesnego tańca. Tańczyła boso w greckiej tunice poruszając się swobodnie i naturalnie. Jej taniec sprawiał wrażenie improwizacji. Czasem, gdy jestem sama, ogarnia mnie pokusa, aby ją naśladować, ale nie mam odwagi, ponieważ jestem tanecznym beztalenciem. Isadora Duncan zginęła tragicznie podczas jazdy samochodem. Udusił ją szal wkręcony w koło pojazdu.

Felix Lancelot, ciemnoskóry tancerz z Guadelupy, mistrz slowmotion, czyli powolnego ruchu, uświetnił swym występem otwarcie zawodów sportowych w Göteborgu w 1995 roku. Podziwiałam go raz jeszcze live na scenie w Sztokholmie. Ten rozciągnięty w czasie taniec ukazuje istotę ruchu: płynność, harmonijność i gibkość. Przypomina kocie ruchy skradającej się pantery. Tak się złożyło, że tancerz mieszkał przez krótki okres w naszym osiedlu. Wiosną, w czasie kolektywnego sprzątania, polecono mu odmalować drewniany płot. Niestety, tancerz nie miał w tym wprawy i sąsiedzi, większość o mentalności parobków i drwali, byli pełni pogardy.

Będąc w Chinach podziwialiśmy chiński balet, Tang Dynasty show w Xian. Urzekające były tancerki w długich, pastelowych szatach, powiewające szalami w rytm delikatnej muzyki cytr. Był to balsam dla duszy.

Riverdance to zespół tancerzy, którzy rozsławili tradycyjny irlandzki taniec. Irlandzka muzyka ludowa jest pełna życia, skoczna, radosna, ale z elementami melancholii. Dominują w niej skrzypce, flety i perkusja. W pokazie tancerze ustawieni w rzędy, ubrani w czerń z odrobiną bieli, robią wrażenie uszeregowanego wojska. Z rękami przylegającymi do ciała stepują z niebywałym temperamentem wprawiając publiczność w trans. Od czasu do czasu charakter tańca się zmienia. Dochodzą ruchy rąk, obroty i skoki. Miałam okazje obejrzeć Riverdance na scenie w Sztokholmie – pozostawił niezapomniane wspomnienia.

Innym, ukochanym przeze mnie tańcem ludowym, jest grecki taniec Zorby, sirtaki. Kiedy słyszę pierwsze takty motywu przewodniego z filmu grane na strunowym instrumencie bouzuki, przejmuje mnie rozkoszny dreszcz. Kilku mężczyzn w rzędzie z rękami na ramionach towarzyszy porusza się rytmicznie w jednej linii. Ich taniec jest dla mnie symbolem męskiej przyjaźni i międzyludzkiej solidarności.

Tańce ludowe wykonywane przez mężczyzn mogą być energiczne, wręcz dzikie, na przykład zbójnicki w regionalnych góralskich strojach, z ciupagami jako rekwizyty czy ukraiński kozak. W żwawym tempie tancerze wykonują przysiady, podskoki i wyrzuty nóg do przodu. W takich tańcach mężczyźni demonstrują siłę, gotowość walki i ogromną sprawność fizyczną, cechy tradycyjnie przypisywane płci męskiej.

Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze należy do największych na świecie zespołów artystycznych, sięgających do bogactwa narodowych tańców. Styl zespołu to ciepło delikatnej stylizacji w muzyce i rozmach w choreografii czy kostiumach. Tancerze odznaczają się lekkością i siłą. Barwne kręgi taneczne rozwijają się i splatają z niezrównaną płynnościąWirują w tańcu łowickie spódnice. Ich sztuka o wielkim ładunku emocjonalnym porywa publiczność. W tańcu nie ma solistów, wszyscy współgrają tworząc niezapomniane dzieło sztuki. Daleko mi do muzykologa, ale ze znanych mi wokalnych zespołów, tylko dwa mają własny sound, są po nim rozpoznawalne. To Mazowsze i… ABBA. Występy Mazowsza oglądałam we wczesnej młodości na scenie Sali Kongresowej. Byłam oczarowana.

Moje zdolności ruchowe były i nadal są ograniczone. Urodziłam się chyba ze sztywnymi stawami i kręgosłupem. Ale kiedy zorganizowano w naszej szkole kurs rytmiki, zapragnęłam w nim uczestniczyć. Marzyłam, pewnie jak większość dziewcząt, o karierze primabaleriny. A mama miała nadzieję, że rytmika poprawi mi sylwetkę i nauczy wdzięcznych, harmonijnych ruchów. Sprawiono mi sukienkę z obcisłą górą i tiulową spódniczką oraz baletki z usztywnionym noskiem. Byłam szczęśliwa, ale nie wykazałam się talentem. Miałam duże trudności nawet w ustawieniu stóp w pozycji wyjściowej, równolegle, jedna przed drugą. Natura nie obdarzyła mnie wysklepionymi stopami baletnicy o wysokim podbiciu tworzącym elegancki łuk przy obciągniętej stopie. Kiedyś podczas lekcji, ćwicząc nowy trudny krok, poczułam na sobie wzrok nauczycielki i usłyszałam pochwałę: „Spójrzcie, dzieci, tak właśnie wygląda prawidłowe wykonanie tego ćwiczenia”. Pęczniałam z dumy do momentu, kiedy pani zatrzymała się przy stojącej obok mnie dziewczynce i pogłaskała ją po głowie. Wtedy zrozumiałam pomyłkę. Poczułam ukłucie w sercu, ale bynajmniej nie z zazdrości, tylko dlatego, że sama nie zasłużyłam na wyróżnienie.

Jako nastolatka chadzałam na prywatki, potańcówki i zabawy szkolne. Ale nie było ich wiele: zabawa sylwestrowa, wieczorek taneczny w karnawale, imieniny przyjaciółek. Natomiast w czasie wakacji tańczyliśmy ile się dało. Do domku letniego w Juracie jeździłam z przyjaciółką Teresą. Zazwyczaj była z nami jej surowa babcia. Tańce co wieczór uważała za niepedagogiczne, więc do Palomy – kawiarni, gdzie można było potańczyć, a źródłem muzyki była ogromna, pękata szafa grająca, chadzałyśmy 2-3 razy w tygodniu.

Inaczej było w Rogowie, gdzie spędzałam część wakacji. Mieszkaliśmy w bursie, gdzie studenci wydziału leśnego uczelni, gdzie pracował mój ojciec, odbywali praktyki. W lecie udostępniano objekt pracownikom i ich rodzinom. Co wieczór gromadziliśmy się w świetlicy i tańczyliśmy przy melodiach z adaptera. Tata podarował mi płytę, którą dostał w prezencie od kolegi po pobycie za granicą. Płyta miała tylko dwie melodie, jedną z nich był Petite fleur. Stała się ona przebojem owego sezonu. Ćwiczyliśmy wtedy taniec wodoszczelny, co znaczyło, że mocno przytuleni partnerzy ściśle przylegali do siebie. Podczas takiego kontaktu ze starszym ode mnie studentem, zaskoczyło i speszyło mnie pewne doznanie. Mimo niedoświadczenia w tej dziedzinie miałam ogólne pojęcie o męskiej fizjologii i nie było wątpliwości, co wyczułam. Od tego czasu unikałam wodoszczelnych tańców.

Wówczas tańczyło się parami. Kiedy wszedł w modę rock and roll partnerzy trzymali się nadal za rękę. Taniec ten, w zaawansowanej wersji, zawierał elementy ekwilibrystyki, a szerokie spódniczki na krochmalonych halkach odsłaniały, ku zgorszeniu starszych, to i owo. Potem przyszedł twist polegający na dynamicznych skrętach nóg, bioder i rąk. Mimo, iż tańczy się w parach, partnerzy nie trzymają się za ręce. Ktoś stwierdził, że twist przypomina wycieranie ręcznikiem pleców przy jednoczesnym gaszeniu papierosa stopą. Nie było w tym ani wdzięku, ani romantyzmu.

Obecnie tańczy się w dyskotekach coś, czego nigdy nie uprawiałam. Taniec parami przestał istnieć. Tańczy się solo, czasem z partnerem, ale bez kontaktu fizycznego. Taniec disco ma szybkie tempo, dynamikę, twarde ruchy i wyzwala własny styl.  Przypomina bardziej gimnastykę niż taniec. Nie potrafię uwolnić się od wrażenia, że jest zmysłowy, a dziewczęta prowokują erotycznie płeć przeciwną. Ruchy mówią: „Spójrzcie co mam do zaoferowania”. Co mają do zaoferowania ich partnerzy, nie wiadomo. Zacierają się różnice między płciami, panuje uniseks. Taniec to socjalnie zaakceptowany sposób na kontakt fizyczny z nieznajomym osobnikiem w celu stwierdzenia, czy mają do siebie pociąg. Ale w tańcach parami było więcej romantyzmu i czułości, czego brakuje w tańcu disco.

W niektórych domach rencistów, uaktywnia się fizycznie rezydentów tańcem disco. Jeśli tańczą z własnej woli i sprawia im to przyjemność, należy pogratulować pomysłu łączącego przyjemne z pożytecznym, ale niekoniecznie trzeba pokazywać to w telewizji. Widok staruszki uwodzicielsko kołyszącej biodrami niby zalotna odaliska jest żenujący, rażący, wręcz patetyczny. Pozwólmy zachować godność staruszkom.

We wczesnej młodości Małżonek z zapałem udzielał się jako tancerz i mógłby nawet zostać profesjonalistą, gdyby w miarę dojrzewania inne, poważniejsze zainteresowania nie stały się ważniejsze. Jedno z moich tanecznych marzeń nie zostało spełnione: wirować w walcu wiedeńskim w balowej sukni na pałacowym parkiecie pod kryształowymi kandelabrami. I chyba już się nie spełni.

Jest wiele innych tańców, których nie wspominam: afrykańskie, Południowej Ameryki z tangiem argentyńskim na czele, hiszpańskie flamenco, taniec towarzyski w wykonaniu gwiazd, musicalowe tańce z Fredem Astaire czy z Gene Kelly, taniec brzucha, jest nawet jednostka chorobowa, pląsawica, znana pod nazwą tańca św.Wita. Piszę z wyboru o moich ulubionych formach tańca. W przeciwnym razie powstała by nieudolna antologia, a nie przydługi felieton.

Teresa Urban

FOTO: © CC0 Public Domain

Lämna ett svar