Słynne powiedzenie głosi, że w nocy wszystkie krowy są czarne. Na emigracji wszystko jest emigracyjne – pisał w przedmowie do książki „Nekrolog” Michał Moszkowicz. Emigracja nie wyróżniałaby się niczym, gdyby nie było Wielkiej Emigracji, Wielkich Emigrantów i ekscentrycznych, oryginalnych postaci.
Nie pamiętam mojego pierwszego spotkania z Ludomirem Garczyńskim-Gąssowskim. Ale jeszcze zanim Go poznałem osobiście, słyszałem o Nim. Wspominał Go, w obecności mojego Ojca, Stefan Kisielewski po swoim pobycie w Sztokholmie na uroczystości wręczania Nobla Czesławowi Miłoszowi, wreszcie – tuż przed przyjazdem do Szwecji – mój Stryj, który poznał Gąssowskiego jeszcze podczas swojej pracy w Radio Wolna Europa. Jadąc z Monachium do Szwecji, 38 lat temu, właśnie od niego otrzymałem list polecający do osoby, która w Szwecji mogła mi pomóc. „Nietuzinkowy osobnik, nawet jeśli nie pomoże, to nie zaszkodzi porozmawiać” – powiedział mój stryj, który w swoim życiu nie jedną niezwykłą osobę spotkał.
Podczas benefisu Ludomira Garczyńskiego Gąssowskiego z okazji 75 urodzin w Konsulacie RP w Sztokholmie
Do redaktora Garczyńskiego-Gąssowskiego zgłosiłem się jednak dopiero po wielu miesiącach mojego pobytu w Szwecji. Pomóc nie mógł, ale za to wprowadził mnie w tajniki polskiego środowiska w Szwecji. O LGG w Sztokholmie mówiło się. Już wówczas, ponad 35 lat temu, należał do kolorytu Polonii sztokholmskiej – dzisiaj jeszcze bardziej, gdyż dla wielu nowoprzyjezdnych, którzy w jakiś sposób ocierają się o tutejsze życie polonijne, jest równie barwną postacią, jak dla mojego pokolenia był Norbert Żaba, Jarosław Pieniężny, Wiesław Patek, generał Przyjałkowski, Adam Heymowski, czy Zofia Stadfors – by wymienić tylko te parę nazwisk.
Wiele temu tak o nim pisałem w NGP:
Do Gąssowskiego nie można było mieć uczuć obojętnych: jednych irytował, u drugich budził pozytywne zaskoczenie. Był chodzącą encyklopedią Emigracji szwedzkiej, redaktorem pism polonijnych, byłym współpracownikiem Radia Wolna Europa, działaczem niepodległościowym, historykiem… Znał wszystkich, wszystko wiedział, no… może nie do końca dokładnie, ale kto by tam dbał o szczegóły. Przebrnął przez burzliwą historię polskiej diaspory w Sztokholmie i niezrażony jej meandrami, chyba – jako jeden z niewielu z tych czasów – pozostał tej emigracji wierny. Przypadek szczególny, bo imponująca ilość osób, które działały, były, ruszały bryłę z posad – albo odeszła na wieczną wartę, albo po prostu wyparowała w otaczającej nas codzienności. A on pozostał. Dzisiaj, aż wstyd powiedzieć: w glorii seniora emigracji.
Dzisiaj mogę tylko dopisać: mimo swoich 80 lat tryska energią. Impet, z jakim rozprawia się z absurdami szwedzkiej emigracji, jest dla wielu działaczy (i pseudodziałaczy) tak bolesny, że najchętniej by pozbyli się Go ze swoich szeregów. (I wreszcie się Go pozbyli…). Często nie potrafili nawet ukryć swoich zamiarów, zdając sobie sprawę, że w ostrym piórze Gąssowskiego, jak w lustrze, widać ich małostkowość. LGG nie jest ortodoksyjny w swoich poglądach, ale ma świetną pamięć i potrafi z niej robić użytek, gdy opisuje historię tutejszej Polonii. Ma również w sobie – dość dziecięco-naiwną – wiarę w ludzi. Widzi w nich głównie cechy pozytywne.
Podczas benefisu Ludomira Garczyńskiego Gąssowskiego z okazji 75 urodzin w Konsulacie RP w Sztokholmie
Słowa pisane przed 10 laty na temat LGG, dzisiaj może jeszcze bardziej są aktualne niż wtedy. W zabawnym pamflecie Michał Moszkowicz („Nekrolog”, 1989) tak pisał:
Emigrant zatwardziały w swej Emigracji, Redaktor wydający pismo w jednym egzemplarzu.
W głównym bohaterze tej mini-powieści czytelnicy dopatrywali się właśnie Gąssowskiego, chociaż autor zapewniał, że jest ona (książka) tylko wytworem jego wyobraźni.
„Napisałem opowieść tak bliską życia (na Obczyźnie), że stała się z miejsca groteską, obelgą i wynaturzeniem. To, co obnosimy jako styl, formę, istotną Jaźń – jest tylko gorsetem, który nasze prababki już dawno wyrzuciły na śmietnik” – wyznawał w przedmowie Moszkowicz.
Nawet jeśli nie pisał wprost o Gąssowskim (chociaż bohater książki nazywał się Gatosław Gatkowski alias Gatko), to wyszedł spod jego pióra obraz osoby niezwykle sympatycznej, zakręconej i wytrwałej w swoich przekonaniach. To musiał być Gąssowski! Żeby nie wiem jak bardzo Moszkowicz się zapierał. Później wyznawał:
Opowieść przeraziła mnie samego, była jak Słoń oglądany przez szkło powiększające.
Gatko vel Gatkowski vel Gąssowski potraktował książkę z przymrużeniem oka. I chwała mu za to. Andrzej Szmilichowski, który napisał wiele lat później książkę „Zapiski z przyjacielem w tle” nie mógł już liczyć na takie pobłażanie, mimo iż w mini-opowiadaniu o Gudomirze (którego wszyscy rozszyfrowali jako LGG) napisał, że
„bulgocze w nim przyzwoitej jakości poczucie humoru i potrafi śmiać się również z samego siebie, co wśród prawdziwych Sarmatów jest cechą stosunkowo rzadką”.
Było tam jednak jeszcze kilka uszczypliwości, które Redaktorowi LGG się nie spodobały – jedni odczytali je podobnie jak on, inni jako, w sumie, sympatyczny obrazek.
„Ekscentryk ten krąży po Sztokholmie przesiewając dni przez sito życia bez specjalnego celu i sensu i dodając temu miastu słowiańskiego kolorytu i wdzięku” – pisał Szmilichowski.
W 2004 roku redakcja Nowej Gazety Polskiej i kapituła Nagród POLONIKI uhonorowała go Nagrodą Specjalną. W uzasadnieniu pisano:
Dzięki pasji dziennikarza-historyka, Garczyński-Gąssowski stworzył unikalną instytucję, Archiwum Emigracji, która służy dzisiaj wielu badaczom dziejów polskiego wychodźstwa w Szwecji. Wyznaje zasadę, że nie ma dokumentów mniej i bardziej ważnych – każdy, nawet z pozoru mało znaczący – dokument, to cenne źródło informacji.
Rzeczywiście: Archiwum Emigracji to było jego dzieło. Może nie prowadzone profesjonalnie, ale do dzisiaj to jeden z najcenniejszych zbiorów informacji o historii polskiego wychodźstwa w Szwecji. Zresztą… to tylko jedna część jego działalności. W 1974 roku LGG stworzył pismo „Jedność”, a później pod tą samą nazwą wydawnictwo. W tamtych czasach i przy ówczesnej technice wszystko działo się w sposób chałupniczy, acz nie to było ważne. Ważny był głos Polonii niepodległościowej i umożliwienie druku rzeczy zakazanych w Polsce. „Jedność” była często wymieniana wśród najbardziej „reakcyjnych” publikacji na emigracji przez ówczesny reżim PRL, i choć nakłady pisma broszur i książek były zazwyczaj mikroskopijne, to jednak bardzo irytowały ówczesnych luminarz partyjnych. Gąssowski działał na małą skalę, ale bardzo efektywnie, jednocześnie otwierał łamy swojego pisma dla polskich autorów, którzy znaleźli się w Szwecji. Tam była okazja na debiut, na łaskawe oko wydawcy, na zrozumienie, że na emigracji trzeba się popierać.
Jak na ekscentryka przystało, LGG ma nabożny stosunek do paru rzeczy: do kotów, w których jego zdaniem ukryta jest dusza znajomych mu kobiet; do arystokracji i do odznaczeń, których nie wstydzi się nosić i… przyjmować.
LGG, rocznik 1939, jak mało kto wśród tutejszej Polonii, stał się – na wzór odeszłego pokolenia seniorów tejże emigracji – Postacią-Instytucją. Nie dość, że doczekał się przetworzenia swojego wizerunku w bohaterów literatury pięknej, to także jest wdzięcznym obiektem dla różnych polemistów. Na dobre i na złe.
Ludomir Garczyński-Gąssowski personalizuje pojęcie Emigranta. Obserwując jego losy, trudne do określenia poczucie misji, bardzo zhumanizował obraz emigranta, gdyż za tym procesem dziejowym, którego był i jest nadal kronikarzem, kryją się żywi ludzie, niekiedy ekscentryczni i jakby z inne epoki – każde z tych pojęć należy odczytywać jako zaletę.
LGG z pewnością nie zginie w tłumie.
Tadeusz Nowakowski