Nikomu nie trzeba tłumaczyć chęci zdobycia magicznej substancji, która zapewni przewagę nad rywalami. Doping w sporcie stary jest jak sama rywalizacja. Zapewne możnaby go wyśledzić już na starożytnych greckich igrzyskach.
Pierwszy przypadek dopingu u olimpijczyka odnotowano w 1904 r. na igrzyskach w Saint Louis. Maratończyk Thomas J.Hicks, napędzany sporymi ilościami brandy, kurzego białka oraz strychniny, które podawał mu w czasie biegu życzliwie obserwowany przez publiczność trener (jak on dba o swojego biegacza!), nigdy by bez owego osobliwego „furażu” nie dobiegł do mety.
Był pierwszy, ale nie było mu dane cieszyć się ze zwycięstwa. Zobaczył bowiem na mecie innego zawodnika, Freda Lorza, jak pozuje do zdjęcia z córką prezydenta Roosevelta. Lorza wyjaśnił później, że chciał mu tylko zrobić kawał, większość trasy przejechał samochodem, ale Hicks, choć klown z zawodu, na jego żartach się nie poznał, obraził na cały świat i natychmiast zerwał ze sportem.
Jak się wszystko zaczęło? Otóż na początku lat 70. ubiegłego wieku amerykańska mafia wpadła na perwersyjny pomysł stworzenia nowego biznesu – sterydów. Następnie wpadli na drugi pomysł i sfinansowali film z aktorami wyglądającymi jak kulturyści. I tak oto został wypromowany image faceta z przesadnie wielkimi mięśniami.
Nie chodzi tu wcale, jak nie jeden czytelnik pomyśli, o Arnolda Schwarzeneggera i film o Conanie Barbarzyńcy, ponieważ wszystko zaczęło się od pornograficznej produkcji z 1972 r. „Behind the Green Door”. Film odniósł ogromny sukces kasowy. Tak oto zbiegły się, wyściełane miliardami dolarów, drogi kulturystyki, pornografii, handlu sterydami i zorganizowanej przestępczości.
Ale był jeszcze jeden beneficjent, który bodaj najwięcej zyskał na środkach dopingowych. Na owej prawdę mówiąc niezrozumiałej, ogromnie prymitywnej i przynoszącej ujmę dumnie przyznającej się do przydomka homo sapiens ludzkości, fascynacji napakowanymi facetami. W Polsce popularny był wówczas dowcip: Co to za zagadka, mały ptaszek dusza klatka? Kulturysta!
Owym spryciarzem były firmy farmaceutyczne, które szybko zwietrzyły znakomity interes. Recepty na sterydy wystawiali przecież lekarze, wszystko było kryształowo legalne! W USA sterydy stały się lekiem kontrolowanym dopiero w 1991 r., w Europie jeszcze później.
Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles (1984) uważane są za ostatnie „czyste” igrzyska, co budzi u fachowcach od dopingu pobłażliwe uśmiechy. Cztery lata później, w Seulu, napędzany koksem kanadyjski sprinter Ben Johnson, zakończył erę szlachetnych olimpijskich zmagań, w których zwycięstwem jest już sam udział. Od tego czasu zaczęto patrzeć na sportowców podejrzliwie.
Szacuje się, że na świecie doping przyjmuje około 15 milionów ludzi. W tym sportowcy, kulturyści, żołnierze, policjanci, ochroniarze, „żołnierze” mafii i „prości” bandyci.
Rocznie konfiskuje się na świecie: pięć ton sterydów, pół tony testosteronu, po sto tysięcy fiolek EPO i hormonu wzrostu, oraz około miliona dawek innych substancji. Eksperci przyjmują, że to około 0,7 proc. całej skali zjawiska dopingu. Z tego wynikałoby, że rocznie rynek narkotyków obraca ca. 700 tonami sterydów anabolicznych. Użytkowników EPO szacuje się na ca. 500 tysięcy.
Skali tego zjawiska w Polsce nie znamy, ale ostatnio sterydy i inne podobne świństwa uzyskały twarz w osobie Kornelii Marek. Pani Marek, biegaczka na nartach, została przyłapana w czasie zimowej olimpiady na dopingu. Droga Kornelia była oczywiście kompletnie zaskoczona rezultatem testu. Naturalnie nie wiedziała…
asz