Ciepło tu czy zimno, sztywno czy na luzie, życzliwie czy bezdusznie? Mamy egalitarność czy skostniałe, ukryte hierarchie? Dominuje harmonijna współpraca albo raczej wyścig szczurów, panuje wzajemne zaufanie, a może to jednak tylko hipokryzja? Jak naprawdę jest w tej Szwecji? Każdy z Polaków tu mieszkających ma swoje zdanie, a przynajmniej jakiś własny Szwecji stereotyp. Podobnie Katarzyna Molęda w swojej książce „Szwedzi. Ciepło na Północy”. Odpowiedż mamy już w tytule. Jest ciepło!
Autorka stara się oczywiście swoją opnię o Szwecji oraz Szwedach szeroko i bogato w fakty uzasadnić. Czuje się do tego upoważniona z tytułu czteroletniej pracy w Konsulacie RP w Sztokholmie oraz kilkuletnich studiów na wydziale socjologii tutejszego Uniwersytetu (wcześniej, w Polsce, ukończyła skandynawistykę). A ponieważ ma za sobą także krótki okres kariery dziennikarskiej, robi to nie w formie rozprawy naukowej, tylko … no właśnie jakiej? Literatury faktu? Reportażu? Cyklu artykułów? Żaden z tych terminów nie będzie dobry, tekst Molędy to jakby kawalkada splatających się i wynikających kolejno z siebie wątków, podzielona wprawdzie na rozdziały, ale tak naprawdę opowiedziana na jednym oddechu. Z warsztatowego punktu widzenia może nie jest to wybitne osiągnięcie, ale powiedzmy od razu: książkę czyta się dobrze, autorka sprawnie włada językiem, nie nudzi, bywa dowcipna, ma sympatyczny dystans do samej siebie.
Wróćmy jednak do owych fundamentalnych pytań o Szwecję i Szwedów. No cóż, doświadczeni obserwatorzy szwedzkiej rzeczywistości powiedzieliby: odpowiedź na nie zależy od punktu widzenia. I siedzenia. Inaczej widzi Szwecję oraz jej mieszkańców młoda mieszkanka Sztokholmu, przebojowa, po dwóch fakultetach, która spotyka na swej drodze na ogół podobnych jak ona ludzi sukcesu (skrzyżowanie japiszonów z hipsterami), a inaczej na przykład psycholog kliniczny, dla którego przeciętny mieszkaniec Szwecji to chodzący nieszczęśnik, nieudacznik lub ofiara represyjnego systemu i wszechobecnego mobbingu. Nieprzypadkowo odwołuję się tu do owego przykładowego psychologa. Książka Molędy to niemal dokładny negatyw (czy raczej: pozytyw) głośnej pod koniec lat 80. publikacji Jacka Kubitskiego „Szwecja od środka”. U niego Szwecja to był właśnie – w pewnym oczywiście skrócie – jeden wielki negatyw, odhumanizowany kraj potworów w ludzkiej skórze, tu zaś mamy niemal raj na ziemi. Jest powszechny dobrobyt, poczucie bezpieczeństwa, równość obywateli, wszechstronna opiekuńczość państwa, współpraca i społeczne zaufanie, troska o środowisko. Raj ten zasiedlony jest wprawdzie nie przez same anioły, ale przez ludzi zasadniczo fajnych oraz zadowolonych z życia. Oczywiście Molęda widzi różne ich wady, słabości i śmieszności, lecz generalnie po lekturze jej książki bardzo chciałoby się w tej Szwecji zamieszkać. Tak będą ten kraj odbierać czytelnicy w Polsce, ale co mają powiedzieć ci, którzy już tu żyją i to znacznie dłużej niż autorka i mają jakieś własne doświadczenia oraz przemyślenia?
Katarzyna Molęda
Bynajmniej nie chcę jej odmawiać kompetencji. Molęda jako socjolog i konsul, która zawodowo kontaktowała się z dziesiątkami szwedzkich instytucji, od Skatteverket po więzienia o różnych rygorach, dużo o Szwecji wie, ma sporo doświadczeń. Choć jakby nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że jako dyplomata była osobą uprzywilejowaną, wszędzie traktowaną lepiej niż zwykły Svensson. Nawet jeśli prywatnie miała różne trudności wynikające z braku ostatnich czterech cyfr w „personnumerze”. Często też rozmawia z ludźmi, ze Szwedami i z cudzoziemcami mieszkającymi w Szwecji. Rozumie doskonale, iż istnieje także inny świat, inne środowiska, inne problemy. Podkreśla jednak wyraźnie: od opisywania szwedzkich patologii to jest Maciej Zaremba, ja chcę o czym innym. O mojej Szwecji.
Czasem – niestety – ma się wrażenie, jakby przepisywała fragmenty tekstu z jakichś materiałów promocyjnych sprzed 20-30 lat. Tak w każdym razie jest w przypadku, gdy pisze o szwedzkiej służbie zdrowia oraz o stosunkach w tutejszych zakładach pracy. Można by powiedzieć, że ma szczęście, iż nigdy poważnie nie zachorowała, albo nie wylądowała na „akiucie” w Szpitalu Karolińskim, ani nie pracowała w firmie przechodzącej właśnie fazę „efektywizacji”, czyli takiej, w której lada moment zwolni się 200 pracowników. Czy wtedy nie wycofałaby się z opinii o powszechnych harmonijnych stosunkach na linii kierownictwo – podwładni, kolektywnym wypracowywaniu decyzji, pozytywnym bodźcowaniu i podobnych podręcznikowych walorach firmowej codzienności? Myślę, iż wyrobiłaby sobie radykalnie inne zdanie, gdyby choć rok przepracowała w normalnej szwedzkiej instytucji lub przedsiębiorstwie. Zorientowałaby się szybko, że te ładne teorie są głównie na pokaz.
Jest w książce trochę faktograficznych potknięć i błędów, na przykład niezwykle ważna we współczesnej historii Szwecji miejscowość nie nazywa się Saltsjöbad lecz Saltsjöbaden, określenie Partii Lewicy jako progresywnej wydaje się nieco karkołomne, opłata rogatkowa w Sztokholmie – trängselskatt nie jest pobierana „dzień w dzień”, bo nie ma jej w weekendy (i w lipcu). Podobnie trudno rozpoznać księżniczkę Madeleine w opisie: „blond anioł Magdalena”, ale nie czepiajmy się. Molęda zadała sobie sporo trudu, żeby opisać i pokazać (na licznych fotografiach, choć akurat nie własnego autorstwa) autentycznych ludzi i ich rzeczywiste sprawy. Szkoda tylko, że jakiś niefrasobliwy redaktor graficzny popsuł totalnie lekturę rozbudowanych i ważnych dla treści książki podpisów pod tymi licznymi zdjęciami, używając chyba czcionki sześciopunktowej i to w dodatku w kolorze jasnopopielatym. Bez lupy nie da się przeczytać! To już jakaś plaga, sam mam identyczne doświadczenia z wydawnictwami, które powierzają opracowanie graficzne ludziom, którzy najwyraźniej nie przeczytali w życiu ani jednej książki i nie rozumieją takiego pojęcia jak komfort czytania.
Malując swój nader pozytywny obraz Szwecji Molęda widzi jednak, że kraj ten się zmienia, iż staje w obliczu nieznanych dotąd wyzwań, jak choćby niekontrolowany napływ imigrantów (choć kiedy powstawała jej książka, był jeszcze jakoś kontrolowany…) czy lawinowy wzrost populacji ludzi starych. Ciekaw jestem jaką pracę o Szwecji napisze za dziesięć lat. Z zainteresowaniem ją przeczytam. Wprawdzie i sobie, i autorce życzę, żeby mogła być w tonie równie optymistyczna jak „Ciepło na Północy”, przypuszczam jednak, iż owego ciepła sporo do tego czasu wyparuje. I wtedy Katarzyna Molęda już to dokładnie zauważy.
Piotr Cegielski