Moja babka Maria uwielbiała podróżować pociągiem, ale pomimo ekscytacji przygodą bardzo pilnowała jednej rzeczy. Otóż zawsze musiała siedzieć tyłem do kierunku jazdy. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego było to dla niej tak ważne, gdy pytałem zbywała mnie uśmiechem, a ja nie drążyłem dalej. Sam jestem dziś w jej wieku i na szczęście, jak ona, uwolniony od przymusu stawania się kimkolwiek. Może cel podróży nie był dla niej najważniejszy? Może ważniejsze było obserwowanie, jak czas odsuwa się od niej w przestrzeń? Mogę się tylko domyślać, ale wydaje mi się, że świat widziany wstecz wydawał się Babce bardziej harmonijny.
Podróż to drogą w przestrzeń. Przestrzeń rozpiętą jak olbrzymia płachta, umocowana na trzech wymiarach – ziemia, niebo, tajemniczy miraż horyzontu – i niosąca z sobą rozliczne nauki. Na przykład nieustanne ćwiczenie nieprzywiązywania wagi do szczegółu, ponieważ perspektywa stale ulega zmianom, a zatem zmieniają się proporcie i odcienie znaczeń. Podróżując napotykamy stale nowe widoki, które szybko stają się doświadczeniem i tak niepostrzeżenie mądrzejemy.
Więcej nawet, będąc bowiem uczestnikami przebiegu podróży, sami stajemy się w jakimś sensie przedmiotem obserwacji innych, szczegółem a zarazem sednem, ponieważ istota rzeczy (podróż), pozostaje niezmienna. Za oknem Babki wszystko się ciągle kończyło i odpływało w nieustannym galaktycznym pędzie do nikąd, nie pozostawiając jej jednak samotnej, bo ofiarowując stale nowe wrażenia.
Mamy talent do planowania zdarzeń, oraz konsolidowania ich w konkretne i logiczne ciągi, tylko że stale zdarzają się nam nieoczekiwane niespodzianki. Może dlatego, że jesteśmy podporządkowani planom kogoś potężniejszego od nas? Nawet jeśli coś sprawia wrażenie, że się wydarza samo-z-siebie, nie jest przypadkiem, a wyrazem jakiejś nadrzędnej woli?
Jeżeli tak się dzieje w każdym wymiarze nie wyłączając narodowego, nierzadko błędnie jednoczonego z wymiarem politycznym, to co wtedy? Wtedy dochodzi do nieuniknionego, dysfunkcyjni aktywiści doprowadzają państwo do dysfunkcjonalności i następuje, często dramatyczna przerwa w podróży, niezbędna do wymiany lokomotywy. Ludzie starsi wiekiem doskonale widzą o czym mówię: Parowóz dziejów…
Czy w ogóle istnieją jakieś prawidła, jakieś prawa strzegące aby rzeczy wynikały jedne z drugich? Istnieją, ale ponieważ nie są wyryte w kamieniu, stwarzają nieustanny kłopot chaotycznej ludzkiej logice. Może wszystkim rządzi boska nieprzewidywalność? Może ta nienazwana siła, bóg, ma w rzeczywistości (co znaczy „rzeczywistość”?) niewiele wspólnego z naszym światem? Z wydarzeniami, rzeczami, marzeniami, oczekiwaniami? Może enigmatyczny bóg jest zainteresowany jedynie sensem istnienia i zajmuje go tylko łączeniem tego, co jest w łańcuchy znaczeń, nie zdarzeń? Może znaczeniem nadającym wszystkiemu sens jest Miłość? Może Marzenia? Albo Magia? Albo Słowo? Słowo, którego nigdy nie uda się nam usłyszeć, wypowiedzieć, zrozumieć, ale wierzymy, że jest?
Jeżeli w ogóle ktoś na tej Ziemi WIE, to wiedzą dzieci, wariaci i prorocy. WIEDZĄ bo nie włączają „rozumu”, tej ciągle mało zbadanej mózgowej mechaniki kwantowej. Niestety nikt ich nie słucha, ponieważ my, „dorośli”, jesteśmy na to zbyt zarozumiali i nadęci.
Andrzej Szmilichowski
Zapiski autora coraz bardziej wymykają się składni i logice – czyżby celowo? jak u dzieci lub proroków? A może tych trzecich, których sam wymienia? ”Oni wiedzą bo nie włączają rozmu”.
Co do szanownej Babci autora, siedząc plecami do kierunku jazdy jedzie się bezpieczniej bo w razie gwałtownych hamowań czy, nie daj Boże, zderzenia, zostaje się wciśnięty w oparcie a nie wylatuje w powietrze ryzykując utratę zębów albo jeszcze gorzej.