ZYGMUNT BARCZYK: Górnoślązak ci ja. I kosmita.

Przeczytałem „ Kajś”, książkę Zbigniewa Rokity, laureata nagrody Nike 2021. Rzecz o Górnym Śląsku i Ślązakach. Polecam jej lekturę. Nie zamierzam kreślić recenzji, chcę natomiast podzielić się refleksją do jakiej mnie, Górnoślązaka po mieczu i kądzieli, autor pobudził.

Ignorant

Przez całą moją młodość ignorowałem sprawy śląskie. Serce nie zabiło szybciej nawet wtedy, kiedy w latach 70 tych oglądałem popularną w całym kraju „trylogię śląską” Kazimierza Kutza. Filmy te raziły mnie zbyt ścisłym zestrojeniem z  PRL-wską „narracją śląską”. Przedstawiona tam śląskość była jednoznacznie polska i robotnicza. Zostawmy jednak kino. Mnie, młodego ignoranta, mierziło popularne w owym czasie widzenie śląskości poprzez pryzmat przaśnej etniczności w rodzaju: krupnioki i piwo, robota w wunglu, najlepiej w górniczym pióropuszu paradnym na głowie, rolada z modrą kapustą w niedzielę i goń Karliczku Karolinkę goń, bo ta już w drodze do Gogolina. Jako młody gniewny(?), nie przejmowałem się swoimi korzeniami, takoż polskie poczucie narodowe wisiało mi kalafiorem. To był bunt młodego człowieka, dojrzewającego w gomułkowskim PRL, oćwiczającego swoją dorosłość w gierkowskiej Polsce. Wszystko co się działo się w moim kraju wydawało mi się obce i niechciane. Wszystko co zagraniczne, znaczy zachodnie, interesowało mnie bardziej niż polska czy śląska  swojszczyzna.

Ślązacy zaraz po wojnie zrozumieli, że formowany przez komunistów stereotyp polskości nie przyniesie im nic dobrego. Zżymali się jednak na swój los pokątnie i tylko we własnym gronie. Krańcowo nieufni wobec wszystkich, jak zawsze. Dopiero za Gierka niektórzy z nich dołączyli do Partii–z–Narodem-Narodu–z–Partią, bo wtedy nie było to już, w ich przekonaniu, prostytucją. Łatwo mi było zatem być krytycznym wobec wszystkich i wszystkiego, co mnie otaczało. Balowałem  myślowo i uczuciowo w obcych światach,  nierzadko hedonistycznych, tam szukałem swojszczyzny. Taka nieskomplikowana wewnętrzna emigracja.

Przebudzony

W czas Karnawału Solidarności, wraz z moją publicznie okazaną niechęcią do komuny, ożył i mój patriotyzm. Widać potrzebowałem tego jednak. Od razu wpadłem w sidła idealizacji polskości w jej przedwojennym kostiumie, szytym podług XIX wiecznych ideałów. Nie było to trudne skoro uważałem, że żyję w kraju będącym pod sowiecką okupacją.

Przebudzenie świadomości śląskiej to jeszcze inna historia. Rodzice nie chcieli bym się otwarcie profilował na Ślązaka, nawet tego kształconego, przekonani, że skaże mnie to na żywot obywatela drugiej kategorii i to gdzie, u siebie, na Śląsku. W domu nie mówiono śląszczyzną, żeby jej melodia nie przeniknęła do mojej polszczyzny. Nawet jeśli śląskość jako „zakamuflowana opcja niemiecka”, została wprowadzona w obieg publiczny znacznie później, przez Jarosława Kaczyńskiego, to już wcześniej trzeba było się liczyć z nieufnością” do „piątej kolumny” ze strony „ prawdziwych Polaków”. I  to zarówno za komuny, jak i po 1989 roku. Narodowego naprężania się poprzez historyczne traumy, kultu tragicznych bohaterów i ofiar w przegranych bitwach, Ślązacy nie mogli jednak uznać za swoje emocje, skoro cztery wieki mieszkali poza Polską i nigdy nie byli pod zaborami. I nagle, nie ruszając się z miejsca, znaleźli się w Macierzy. Mieli swoje własne traumy.

Czy Ślązacy zatem to „rozwodnieni Niemcy”? Nie. Ślązak który w wolnej Polsce chciał być Niemcem mógł nim zostać jawnie, bezproblemowo. Większość moich rodaków chciała natomiast by uznano naszą śląskość i polskość jako „choroby współistniejące”, reszta przyznawała się i przyznaje nadal tylko do śląskości ( my som Tukejsi). Nie uznano nas jednak dotąd jako narodu śląskiego. Ani w kraju, ani na forum międzynarodowym. I jest to skandal, który nadal budzi mój gniew i każe czuć solidarność z moimi rodakami.

Trzeba mi było przeniesienia się na Zachód, by po latach, na spokojnie spojrzeć zarówno na moją polskość, jak i na moja śląskość. Dziś, poznawszy lepiej historię, i tę dużą i tę rodzinną, potrafię z dumą o sobie powiedzieć, że jestem Górnoślązakiem, tyle że wychowanym w kulturze polskiej. Nie oznacza to jednak wyczerpania tematu: kim jestem.

Napisałem opowiadanie, w którym wyostrzam kwestie przynależenia w sytuacji człowieka żyjącego ”pomiędzy”. Już nie w Polsce ale i nie poza Polską, w Szwecji, ale nie na sposób szwedzki. Z kulturową i rodzinną pamięcią śląską lecz już przecież nie na Śląsku. Moją bazą jest Sztokholm, gdzie moja rodzina. Tu żyję od niemal 40 lat. Miasto udomowione, z bliskimi i ulubionymi smultronställen. Chodzi zatem o inną wersję bycia w swojej małej ojczyźnie. Więcej wyjaśnię zapraszając do lektury małego fragmentu owego opowiadania:

Ślązak w rozmowie z Baskiem[1]

Mój ojciec dostał 15 lat odsiadki, jeździliśmy do niego przez całą

Hiszpanię, specjalnie nam Madryt to tak urządził. Ja dostałem 5 lat za wsparcie finansowe ETA, odsiedziałem 3 lata…ojciec zmarł w więzieniu po 10 latach  za kratami.

Wiemy obaj, tak przynajmniej przypuszczam, że to jest proste i bardzo

skomplikowane zarazem. I porównania są nieuprawnione.

No więc jak, jesteś teraz Szwedem, wyparłeś się polskości?- miałem

wrażenie, że Hugo drąży kwestię, by się ze mną posprzeczać.

To nie tak. Im jestem starszy, tym chętniej wypłukuję z siebie „polskość”,

którą dałem sobie wmówić za młodu. Ruguję patriotę którym byłem walcząc z        „komuną”. Jestem w innym miejscu. Nie stałem się jednak przez to bardziej szwedzki. Jak już trzeba to wolę mówić o sobie, że jestem Sztokholmianinem z Katowic. Miejskość, zwłaszcza wielkomiejskość, wiele rzeczy ułatwia, nie stawiając patriotyzmu na ostrzu noża, zwłaszcza teraz kiedy wszyscy jak tu siedzimy jesteśmy w jednej europejskiej rodzinie, no nie? –

Hugo nie odpuszczał:

Chodzi mi o prawdziwą tożsamość, o wartości, o przekonania…

Ani ziemia, ani krew, ani tradycja. Ani jakieś baśnie o sklejonej symbolami wspólnocie już mnie nie biorą- dodałem z irytacją.

Hmmm, czyli, jeśli dobrze rozumiem, nie jesteś już Polakiem, nie jesteś już nawet Silesian man. Jesteś dumnym osobnikiem, który wybił się ponad pułap chmur. Jesteś tylko Ty i próżnia, takoż abstrakcyjna wieczność…

Chciał być sarkastyczny, nie cenił wyraźnie mojej deklaracji. Rozmawiamy po angielsku, siłą rzeczy trzeba mówić prościej a może i przez to dobitniej.

OK, zróbmy właściwy tuning, byśmy się lepiej rozumieli- Odczekałem

chwilę, dopiłem piwa i odpaliłem:

Będę mówił „skrótami”, zakładam, że i tak mnie zrozumiesz. Moja osobista ojczyzna nazywa się Pomiędzy. ( po angielsku Between). To moja mała i duża „ojczyzna – swojszczyzna”. Jestem bowiem pomiędzy tym, co innym daje grunt, przynależenie, mnie zaś nie daje wystarczającej podstawy. Nie ma w tym ucieczki, czy chęci izolacji …po prostu, buduję swoje mosty, mostki, mosteczki…z których składa się moja dziwna kraina : Between. Oto gościu z krainy Bitłin.

Bullshit! To tylko zwidy i blaga, chaos w głowie, głupoty kosmopolitycznego pięknoducha. Nie rozumiesz tego, co jest podstawą! Musimy mieć realne osadzenie. Nie na moście lecz na solidnym gruncie. To, co mi sugerujesz, to tylko dekoracje, zwidy w głowie, po prostu bałamuctwa. Chcesz w nie wierzyć, chcesz oszukać instynkt, wychowanie…

 

Kim jestem?

Esej Rokity ”Kajś” uświadomił mi ponownie, że na to by nie rozpuścić narodowej tożsamości w „bezbycie” potrzebna jest dbałość o kulturową pamięć i szacunek dla poniesionej ofiary przodków. Myślę zarazem o lichości własnego cierpienia wobec bolesnych przejść Górnoślązaków w czasach odleglejszych ale i tych powojennych, kiedy polscy komuniści zamykali ich w obozach koncentracyjnych. Jakże nieznaczne było ono nawet w wydaniu mojego więzienia w stanie wojennym. W zrozumieniu tego pomógł mi też „późny” Kazimierz Kutz swoją wspaniałą powieścią: „ Piąta strona świata”. Potrząsnął mną, zagnał ponownie do pytania: kim jestem.

Nie chodzi o prosty powrót do korzeni. To nie moja bajka. Czuję słabnącą siłę i mojej śląskości i mojej polskości, jako że słabnie we mnie poczucie potrzeby narodowej tożsamości. Żyję pomiędzy, jestem Bitłińczykiem. Mojej małej i dużej ojczyzny, w których wzrastałem, nie odrzucam, ogarniam je jednak poprzez pryzmat wkręcenia się w wielkomiejskie światy Zachodu. Na dobre i na złe. Wiem, że z takim nastawieniem u „prawdziwych Polaków” mam przechlapane, Ślązakom zaś mogę wydać się dziwokiem.

Będąc mieszkańcem sztokholmskiej metropolii mogę grać różne role, mogę negocjować moją tożsamość przez 24h każdej doby. I nie jest to w sprzeczności z miłością do rodziny, więzią z bliskimi, empatią wobec Innego, potrzebą głębszej duchowości. Tyle, że wszystko to odczuwam po swojemu. Taki „progresywny tradycjonalista” ze mnie. I co istotne, nadal interesuję się śląskimi i polskimi sprawami bardziej niż inną zagranicą. Krążę jednak po własnej orbicie, w mentalnym tranzycie. Taki ze mnie ziemski kosmita. Acz to nie skrót od: kosmopolita.

Wolę kalejdoskop życia pospólnego w wielkim mieście niż znane z przeszłości idee życia we wspólnocie, które wyznaczały rozumienie kim się jest. Nie biorą mnie również nowe idee, lansowane politycznie i medialnie. Nie ma we mnie zadufania nowej europejskiej lewicy, rozpychającej się łokciami gdzie się da, z żądaniem prymatu spraw LGBT i pracy dla klimatu. Tym bardziej nie ma we mnie zawziętości napędzającej nową europejską prawicę, skąpaną w hipokryzji, budującą więzi w pogardzie dla odmieńców, niewiarygodną w swym żądaniu powrotu do „prawdziwych wartości”.

Górnoślązak? To oczywiste (etniczności się nie wybiera). Deklarujący przynależność do narodu śląskiego? Tak. Mentalnie jednak Bitłińczyk, typ żyjący pomiędzy i krążący po swojej orbicie ale i po swojemu będący kajś, bo baza jest. Sztokholm moim lotniskowcem.

Zygmunt Barczyk

[1] Fragment przygotowywanego do druku opowiadania: „ O połówkach, całościach i większych całościach”

Lämna ett svar