Rozmowa z Rodakiem na Dworcu Centralnym w Sztokholmie

Stał bezradny i krzyczał w komórkę: Jak ja mam znaleźć ten pentitok do Sundiberga. Znałem ten ból.

Pół wieku temu znalazłem się w podobnej sytuacji na tym samym dworcu. Pytałem się: Sundbyberg? Nikt mnie nie rozumiał i wreszcie ktoś inteligentny powiedział: Ja… till Sundbyberg i wskazał mi właściwy peron. To były czasy, w których wyjazd z Polski czyli PRL-u nie był taki prosty. Nie wchodząc w szczegóły, wówczas nawet o nic nie podejrzany obywatel, by uzyskać zgodę na wyjazd (czyli paszport) musiał mieć zaproszenie z zagranicy z gwarancją opłacenia (w dewizach) kosztów podróży oraz utrzymania zaproszonego. W moim wypadku była to Tina, szwedzka przyjaciółka mojej polskiej przyjaciółki. Pani Tina przysłała na Bank PKO określoną kwotę w dolarach, za które zapłaciłem bilet na prom z Świnoujścia do Ystad i dalej z Ystad do Malmö, a z Malmö do Sztokholmu i wreszcie do Sundbyberg. Czyli punktu docelowego.

Z pieniędzy przysłanych przez panią Tinę zostało mi 3 dolary i 75 centów. Mogłem je zabrać ze sobą, ale jako obywatelowi PRL przysługiwała mi kwota aż 5 dolarów, które miałem prawo legalnie wywieźć do krajów kapitalistycznych. Obu sum nie mogłem. Albo – albo. Te 5 dolarów musiałem wykupić w Banku PKO po niskim kursie turystycznym, czyli po 24 złote za dolara. Oficjalnie dolar był wart 4 złote, a gdy nastąpiła w Stanach inflacja, to nawet i tylko 3,75 zł. Więc wykupiłem te 5 dolarów i poprosiłem w szwedzkiej walucie. Z kwotą 24 koron i 50 öre popłynąłem do Szwecji. Moje 3 dolary i 75 centów zostało w depozycie Banku PKO. (Gdy po 17 latach udało mi się – jeszcze za PRL-u – wjechać do Polski, zgłosiłem się w Krakowie do Banku PKO, gdzie miałem konto, z pytaniem gdzie są moje 3 dolary i 75 centów. Odpowiedziano mi, że ponieważ nie interesowałem się swoim kontem przez długi czas, więc zostało zlikwidowane, a pieniądze przeszły na Skarb Państwa. I tak przyczyniłem się do odbudowy finansów zbankrutowanej gospodarki.

Ale to nie wszystko: na polskim promie były maszyny hazardowe, na których można było grać tylko za korony. Jak później analizowałem tę sytuację z moim przyjacielem Piotrem Sakowskim, były to wyjątkowo złodziejskie maszyny. Przez dobre 10 lat walczyliśmy z tymi maszynami w Szwecji – raczej z dobrym skutkiem. Ale o tym napiszę przy innej okazji.

Wracając do spotkania na dworcu. Podprowadziłem Rodaka na właściwy peron. Pendeltåg do Sundbybergu chodzą co 30 minut. Myśmy się spóźnili, więc zaczęliśmy rozmawiać.

„Pan pierwszy raz w Szwecji?” – spytałem głupio. „Tak – odpowiedział – kuzyn znalazł mi robotę”. „A po co to panu? Przecież w Polsce gospodarka kwitnie” – podchwytliwie replikowałem. „Pan chyba bredzi – odpowiedział mi niegrzecznie i dodał – W Polsce zarobki zawsze były do kitu (użył innego słowa). Ja żyłem z tego co zarobiłem w Rajchu, każdy dolar, który przywiozłem do Kraju był wart 100 złotych, a litr wódki kosztował wówczas 105 zł. To były czasy! A dziś ile bym się tu dolarów nachapał, to dolar jest 4 złote, a litr wódki kosztuje 50 zł”.

Zmieniłem temat. ”Co Pan sądzi o obecnej wojnie na Wschodzie” – spytałem. ”A wie pan kto to był Harry Truman? – odpowiedział pytaniem. ”Naturalnie, był prezydentem USA”. ”A przedtem?” – drążył. ”Wiceprezydentem” – odpowiedziałem. ”A jeszcze wcześniej?” ”Chyba senatorem” – odpowiedziałem. ”No właśnie, a wie pan czym się wsławił w Senacie?” – zapytał mnie. To akurat wiedziałem: ”Truman był przeciwny bezwarunkowej pomocy militarnej dla Stalina. Uważał, że jeśli biją się ze sobą dwaj najwięksi wrogowie demokracji, to nie należy im przeszkadzać. Stalin to Trumanowi zapamiętał. Czytałem kiedyś radzieckie opracowania na temat cynizmu senatora Trumana”.

”No widzi pan, przecież to proste. Gdy się Kacapy, czy to ruskie czy ukraińskie, naparzają, to nam tylko się cieszyć”.

Ja tam nie wiem, czy Facet i Truman mają rację, czy nie?…

Ludomir Garczyński Gąssowski

Lämna ett svar