Któregoś lata do Krynicy górskiej pojechałam tylko z ojcem. Zatrzymaliśmy się w domu wypoczynkowym Patria, będącym przed wojną prywatną własnością Jana Kiepury. Do Patrii jeździła głównie ”czerwona arystokracja”, ale w krytycznych sytuacjach dawano skierowania na wczasy lecznicze również członkom PAN-u.
Ojciec już wtedy chorował na serce. Patria, która istnieje do dziś, leży na bocznej uliczce, lekko wzniesiona u stóp zbocza. Nigdy przedtem nie mieszkałam w tak eleganckim domu wczasowym. Pokój miał balkon i prywatną umywalkę z toaletą. Zwykłe pensjonaty miały co najwyżej umywalkę w pokoju, a toalety zawsze były wspólne, na korytarzu. W Patrii były również dwupokojowe apartamenty z prywatnymi luksusowymi łazienkami. Do przestronnego holu wchodziło się przez obrotowe drzwi, które przyprawiały mnie o stres. Bałam się, że mnie zmiażdżą jeśli nie będę uważać. Na piętra wjeżdżało się windą, a do jadalni na niższym poziomie, prowadziły schody z szeroką marmurową poręczą. Dzieci zamiast używać schodów zjeżdżały po poręczy, co dorośli tolerowali bez protestów.
W piwnicy mieścił się nocny klub ”Piekiełko”, gdzie schodziło się po stromych, krętych schodkach. Wieczorami dzieci miały wstęp wzbroniony, ale w ciągu dnia pozwalano nam się czasem tam bawić. Fascynował nas czarno-czerwony wystrój wnętrza i wizerunki rogatych diabłów na ścianach. Mieliśmy także i inne zajęcia, ponieważ personel odpowiedzialny za kulturalno-rozrywkowe potrzeby wczasowiczów, aby uczcić ówczesne święto narodowe, 22 lipca, postanowił zorganizować uroczystą akademię z udziałem dzieci. Mnie przydzielono do solowej recytacji płomiennego wiersza i do zespołowego tańca ludowego. Mieliśmy częste próby co odciążało ojca od ciągłego zajmowania się mną. Występy przebiegły bez większych zakłóceń, ale podczas recytacji, na skutek tremy, opuściłam jedną strofkę wiersza. Zorientowałam się dopiero po zakończeniu ale nikt inny, nawet instruktor, tego nie zauważył.
W Krynicy, mimo obecności licznych rówieśników, spędzałam jednak z ojcem wiele czasu. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że mama dbała głównie o moje fizyczne potrzeby, podczas gdy ojciec poświęcał czas na wspólne rozmowy, spacery i rozrywki. Grał ze mną w epigramy czyli układanie nowych słów z długiego wyrazu i zachęcał do projektowania mieszkań, gdzie na minimalnej powierzchni miały się zmieścić wszystkie niezbędne funkcje. Często chodziliśmy razem do teatru. Krynica miała własny teatr, leżał centralnie a do wejścia ukrytego w bocznej fasadzie budynku, prowadziły w dół wąskie schodki. Obejrzeliśmy wtedy wspólnie wiele klasycznych komedii, Wesołe kumoszki z Windsoru, Damy i huzary, Grube ryby i Żołnierza królowej Madagaskaru.
Za dnia chadzaliśmy z ojcem na spacery. Czasem zaglądaliśmy do pijalni wód, aby wychylić szklankę ożywczej Kryniczanki lub nieprzyjemnie pachnącego Zubera. Podczas leśnego spaceru popadłam kiedyś w konflikt z tatą, co zdarzało się niezwykle rzadko. Szliśmy wtedy leśną drogą wzdłuż potoku, ojciec raźnym krokiem wraz ze znajomym profesorem z tej samej uczelni, a ja powoli za nimi zajęta struganiem łódki z sosnowej kory. Ojciec upomniał mnie parokrotnie abym przyspieszyła kroku, ale ja lekceważyłam te prośby. W końcu zirytowany tata podszedł do mnie, odebrał mi scyzoryk i ku memu przerażeniu rzucił w stronę potoku. Oniemiałam po czym rozpłakałam się z żalu za nożykiem. Wtedy ojciec ukazał mi otwartą dłoń, w której nadal leżał scyzoryk. Ojciec nie lubił marnotrawstwa i nawet w chwili gniewu nie wyrzuciłby przydatnego, nowego scyzoryka. Uspokoiłam się i już bez upomnień szłam szybciej nie opóźniając spaceru. Raz jeszcze mieliśmy z tata małą dysputę, kiedy kupił smakowite ciasteczka, które mieliśmy skonsumować w pokoju. Jedząc kruszyłam na stół i podłogę. Tacie, który był pedantem, nie podobało się to i zaproponował, abym poszła do łazienki i jadła nad toaletą. Zaprotestowałam spoglądając na niego z niedowierzaniem i niesmakiem. Tata zreflektował się, roześmiał i przyznał, że tym razem chyba trochę przesadził.
W drodze powrotnej do Patrii często mijaliśmy drobną postać wówczas jeszcze nieznanego Nikifora. Zwykł stać pod płotem, na skrzyżowaniu dróg, ze swą nieodłączną czarną walizką, w której przechowywał obrazki. Cześć ich wisiała na drucianej kracie ogrodzenia. Wczasowicze przystawali, oglądali naiwistyczne malowidła, ale kupowali niewiele. Czasem ktoś, raczej dla wsparcia ubogiego malarza, nabywał obrazek, który mógł również stanowić regionalną, urlopową pamiątkę, jako że Nikifor stanowił w pewnym sensie lokalne kuriosum. Teraz oczywiście żałuję, że nie poznaliśmy się na jego talencie. Nikifor został uhonorowany pośmiertnie fabularnym filmem i posiada obecnie w Krynicy własne muzeum.
Teresa Urban