Głos jest o sześć lat ode mnie młodsza i rodziną jak ja, z Wołynia. Ma krotochwilnego męża, z zawodu muzyka perkusyjnego i córkę tak muzycznie uzdolnioną, że daj Boże każdemu takie dziecko. Zadawaliśmy się z sobą zawodowo na scenie Domu Zdrojowego w Jastarni (w 1960 bodaj roku) bośmy tam oboje śpiewali do schabowego z kapelą z Wrocławia. Ja miałem już wówczas powoli karierę wokalisty estradowego za sobą, a ona startowała dopiero do gwiazd i takową została.
Na plaży też się widywaliśmy. Przychodziła, gdyż pragnęła opalić sobie różne miejsca, ale także z innych względów, bowiem przymilał się do niej ratownik Jurek (spore zwierzę). Nie miała wtedy jeszcze dwudziestu lat. Swoją drogą fenomen z niej jakiś, zawsze mnie ciekawiło skąd bierze się w takim drobnym ciałku tyle mocy. Jest Głos zakotwiczona w historii polskiej estrady na stałe i dużymi literami, dumny jestem, że się znamy i chyba lubimy.
Łata jest jak woda, dlatego tu będzie anonimową postacią symbolem (fragmenty są jednak wzięte z życia jednego faceta). Woda jak wiadomo potrafi przybrać każdy kształt, może być w oceanie, może w ustach, ale nigdy nie traci nic ze swych właściwości.
W PRL-u mógł Łata pracować na przykład w jakiej gazecie (najlepiej w „Trybunie Ludu”, to była bardzo dobra trampolina do każdej kariery), ale niekoniecznie na poczesnym miejscu — Łata, aby być przydatny, zazwyczaj łatką bywa. Oczywiście byłby członkiem PZPR-u (młodszym przypomnę: Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) i pił często wódeczkę, najchętniej z tymi, co należy. Wspólny kac z odpowiednio dobranym, partyjnym towarzyszem, niósł w sobie zawsze możliwości wprost nie do oszacowania, i to funkcjonuje identycznie dziś, tylko tytulatura inna. Łata żył dobrze, bo trzymał się układu, tak że gdy przeskoczył Bałtyk, w sposób naturalny wsunął się w krąg ambasadowo-konsularny i inny pro-czerwony.
Nic więc dziwnego, że gdy urodziła się Solidarność, mógł Łata pukać się w głowę na takie fanaberie. Mógł coś pisać w pro-reżimowych gazetkach, domagać się od gdańskich stoczniowców rozsądku politycznego, wskazywać mógł, że nic takiego udać się nie może, bo Wielki Brat nie pozwoli, a poza tym dla socjalizmu szkodliwe. Mógł nawet, wykorzystując umiejętności wyniesione z „Trybuny”, coś drukować na potrzeby czerwonych (mógł przecież mieć drukarnię). Łata mógł robić różne rzeczy, a gdy ważne i historyczne się stało, przycichł, z niepewności i strachu przywarował, ale instynkt dworaka nie pozwolił mu na to długo, musiał się gdzieś przytulić, podstawić główkę do pogłaskania, być w zasięgu ręki, a paleta różnych organizacji zapraszała do walca.
To stowarzyszenia i ośrodki, to kongresy popodczepiane pod wybujałe i niespełnialne w inny sposób ego ich prezesów, to organizacje niepodległościowe, azyle dla kryształowych życiorysów, to roztańczone kujawiaki z wybujale ambitnymi damami, to wreszcie wyjątkowo od nikogo niezależni harcerze. Łata mógł wybierać wedle gustu. We wszystkich czasach i konstelacjach, Łata ma co robić, przydatny jest każdemu wodzowi, władcy używają na co dzień swoich Łat. Ktoś przecież musi pobiec po piwo, podsłuchać, co ludzie mówią, coś dodać, coś ująć, donieść, dotrzymać wierności, albo brzydko zdradzić, a kiedy indziej zostać bohaterem. Łata to istota niezatapialna, niewymazywalna, niezastąpiona, nawet nie trzeba jej rozmnażać, sama się rodzi.
Działa energicznie, choć Drobna jest drobna. Uwielbia ruch i może zajmować się wszystkim. Aktualnie robi dobrze ludziom w podeszłym wieku, zaskarbiając sobie ich wdzięczność. W niebiosach zapewne to widzą i nagrodzą.
Jak na emigracyjny, łaknący mocnych przeżyć i uwielbiający mieć za złe świat przystało, Drobna ma głęboką niechęć i drze koty z organizacją z której wyrosła, bo przestała się lubić z tam działającymi, również niezwykle dynamicznymi damami, które nie chcąc być gorsze, nienawidzą jej równie silnie. W taki oto, dość typowy dla emigracyjnych układów sposób, umilają sobie nawzajem życie publiczne i prywatne.
Człowiek ma duszę obszerną, mieści się w niej wiele dobra i zła, ale akcenty tak się niestety rozkładają, że zło widoczne jest bardziej niż dobro. Tak niesprawiedliwie się dzieje poniekąd dlatego, że być dobrym, to ponoć psi obowiązek, a więc żadna zasługa i nie ma się czym chwalić, zaś do złego aby się powiodło, potrzeba talentu.
Drobna i mniej drobne panie, robią dużo nadzwyczaj pozytywnych rzeczy, poświęcając masę energii i godzin ze swego prywatnego życia na dobre i pożyteczne dla Polonii sprawy. A jednocześnie, kierowane jakimiś tajemniczym kodem, wkładają wiele wysiłku i czasu w przeszkadzanie sobie nawzajem. Strasznie w siebie zapatrzona. Madame Żaluzja jest warszauerką i snobką, która najbardziej ze wszystkiego na świecie nie lubi dat (bo biegną) i dzieci (bo trzeba rodzić). Lubi zaś piersi (bo ma nad wyraz) i uważa, że gdyby rodziła te drugie, to by jej zepsuły te trzecie. I w porządku, obowiązek rodzenia nie spoczywa na barkach każdej kobiety, zaś z dobrze zaznaczonej piersi, właścicielka ma prawo być dumna.
Znam ją nie przymierzając (daty, daty!) trzydzieści z górą lat. Była z niej wówczas, wierzcie mi panowie, laseczka pierwszej klasy eksportowej, a ja już wtedy przeczuwałem, że ta kobieta szykuje sobie na starość upierdliwą samotność, co się stało.
W doborze partnerów madame Żaluzja mierzyła zawsze wysoko, oraz opowiadała o osiągnięciach zawodowych w reportażu, w obu przypadkach zatrzymała się na poziomie pragnień. Ma — jak każdy — wady, a najbardziej kłopotliwą wydaje się być, że będąc z gruntu przyzwoitym i dobrym człowiekiem, wysyła sygnały nie pozwalające jej lubić. Swe życie dawno okryła płaszczem Grety Garbo, a znalazła się w tym zbiorze dlatego, że choć nieraz przytarliśmy się w rozmowach, mam szacunek dla jej inteligencji, na co – w tym coraz brutalniejszym i chamskim świecie – należy zwracać uwagę i hołubić.
Dziwny człowiek z Zachłannego. Niby przyzwoite i krakowskie studia ma za sobą, żony, dzieci, pracę, a taki jakiś… no — zachłanny. Patrząc na drogę zawodową — po prostu kryształ, wykopywał cmentarze i pieścił bursztyny, niezliczoną ilość razy był głównym czegoś ważnego i chętnie zagłębiał się w otchłanie wieków, sprowadzał do Sztokholmu kabarety i szopki, a jakiś taki niesympatyczny, irytujący.
Ma Zachłanny niekorzystny odbiór — być może dlatego, że wysyłając niczym nie podparte imperialne sygnały, uprawia niszczącą go autoreklamę. Buzuje i rządzi nim niezachwiana pewność, że jest pępkiem świata całego i istnieją podejrzenia, że to nie taktyka, że on w to świecie wierzy. Być może brak Zachłannemu szerszych horyzontów, a na pewno wrażliwości mu brak i empatii. Zachłanny zainteresowany jest wyłącznie czubkiem własnego nosa, uważając tę przestrzeń za centrum wszechrzeczy i jedyny obiekt godny uwagi. Cecha ta, gdy się na wyższym poziomie samoświadomości zaznaczy, charakteryzuje wielkich przywódców i twórców tej ziemi, ale niech Bóg chroni sztokholmską Polonię i resztę świata przed oddawaniem do rąk takim facetom, jak Zachłanny, choć skrawka władzy nad czymkolwiek.
Andrzej Szmilichowski