Trudno dziś uwierzyć, ile wrzawy wywołała na początku XVIII wieku dysputa o kształcie ziemi. A jakim poczuciem misji ożywieni byli ci, od których wyników badań zależeć miało rozstrzygnięcie sporu. Spór ów przybrał znamiona histerii, kiedy Isaac Newton podważył tezę Kartezjusza o ziemi przypominającej kształtem cytrynę, a więc wydłużonej przy biegunach. Twierdził, że jest wręcz przeciwnie – to znaczy, że przypomina ona pomarańczę, jako że jest spłaszczona przy biegunach. Teza ta wywołała furię u wpływowych postaci ówczesnej nauki, zwłaszcza u dyrektora paryskiego obserwatorium astronomicznego, Domenica Cassiniego, i jego syna, następcy na tym stanowisku. A także u innych kartezjanistów.
Spory o kształt ziemi stały się na tyle zawzięte, że jaśnie panujący w owych czasach gotowi byli wysupłać z królewskiej kiesy niemało grosza na odległe wyprawy, byleby otrzymać pewność w kwestii tego, co też nasza Ziemia przypomina bardziej: pomarańczę czy cytrynę?
W tej sytuacji, doświadczony francuski badacz Pierre Louis Moreau de Maupertuis mógł bez większych trudności przekonać króla Ludwika XV o potrzebie sfinansowania wyprawy do Laponii. Wcześniej inna grupa, w podobnych zamiarach, wyruszyła do Peru.
W najdłuższy dzień 1736 roku pojawili się w Torneå egzotyczni ludzie. Nie tylko inaczej ubrani, mówiący niezrozumiałym językiem, wyposażeni w dziwne instrumenty, lecz w dodatku całkowicie zaabsorbowani obliczeniami. Były to czasy, kiedy taki widok frapował bardziej niż dzisiejsze relacje o UFO-ludkach, krzątających się w Hästdalen, po drugiej stronie gór, do których obecności miejscowa ludność zdążyła już przywyknąć.
Wśród członków ekspedycji prowadzonej przez de Maupertuisa – młodych astronomów francuskich – znalazł się jeden, który ludziom z Tornedalen musiał wydać się bardziej swojski. Był nim Anders Celsius (nam znany jako Celsjusz), podówczas młody jeszcze, lecz już utytułowany szwedzki naukowiec, profesor astronomii. Zanim przybyli do Tornedalen, złożyli w Sztokholmie kurtuazyjną wizytę królowi Szwecji Fryderykowi, ten zaś wyraził podziw dla ich hartu ducha. Przyznał, że wołałby stawać do najkrwawszych bitew, niż przedzierać się przez nieprzystępne głusze dalekiej Laponii. Fryderyk ofiarował im sztucer myśliwski i życzył powodzenia.
Celem polarnej wyprawy było przeprowadzenie pomiarów, które pozwoliłyby ustalić wielkość stopnia południkowego. Chodziło o stwierdzenie, czy bliżej bieguna będzie on dłuższy niż w rejonie równika. Jeśli tak, dowodziłoby to prawdziwości tezy Newtona o spłaszczeniu ziemi przy biegunach. To wyjaśnia, dlaczego inna ekipa udała się do Peru.
Dolinę Torne ekspedycja wybrała do badań za namową Celsjusza. Zaraz po przyjeździe zabrano się do dzieła. Najpierw należało znaleźć możliwie najdalej od siebie leżące dwa punkty obserwacyjne, znajdujące się jednak na tym samym południku. Następnie należało policzyć długość łuku południka między owymi punktami. Zgodnie z regułami trygonometrii, wymagało to wytyczenia trójkątów, których wierzchołki pokrywały się z realnie istniejącymi w terenie wierzchołkami pagórków. Na wybranych do tego celu wzgórzach należało następnie ustawić słupy sygnalizacyjne, umożliwiające obliczenie kątów trójkąta. Konieczne było bardzo dokładne zmierzenie jednego z boków trójkąta, aby mógł posłużyć dalej za odcinek bazowy. Najlepiej na idealnie równej płycie, na przykład zamarzniętego jeziora.
Nivanvaara, Kaakomonvaara, Aavasasa, Horrilon-kero, Huitaperi, Niemivaara, Pullinki, Kittisvara. Te egzotycznie i zarazem melodyjnie brzmiące nazwy oznaczały wierzchołki, które opatrzono słupami triangulacyjnymi. W ten sposób powstała sieć trójkątów w terenie. Kittisvara koło wsi Pello i wieża kościoła w Torneå wyznaczały, odpowiednio, krańcowo północny i krańcowo południowy punkt tej sieci.
Chmary komarów dotkliwie doświadczyły członków ekspedycji. Nawet żołnierze z miejscowego regimentu, wynajęci do prac fizycznych, nie dawali sobie z nimi rady. Jednego z uczestników ekspedycji trzeba było odtransportować do szpitala. De Maupertuis zauważył w swoim dzienniku, że nawet Lapończycy uciekali z tych stron na wybrzeże zachodnie, nie wytrzymując komarowego koszmaru.
Pod koniec sierpnia ukończono wszystkie prace związane ze stawianiem słupów i oznaczaniem trójkątów. Wybrane wierzchołki wraz z wieżą kościoła w Torneå utworzyły siedmiokąt wzdłuż łuku południka podlegającego pomiarom. Ustalono również, że odcinek bazowy sieci trójkątów zmierzony zostanie na zamarzniętej powierzchni rzeki Torne, między osadami Övertorneå i Niemis. Pozostało czekać na zimę. Acz nie bezczynnie. Ekspedycja zajęła się badaniami astronomicznymi.
Nadszedł wreszcie stosowny dla pomierzenia odcinka bazowego moment. 21 grudnia, w najkrótszym dniu roku, rozpoczęto pomiary na zamarzniętej rzece Torne. Ziąb był tak wielki, że jedynym płynem, który nie zamarzał, był samogon. Trzymał przy życiu ekipę, lecz nie łagodził pragnienia. Przeręble zachodziły lodem błyskawicznie, woda pitna stawała się bryłką lodu, zanim dotarła do ust. Do przebywającego w tym czasie w Holandii Linneusza pisał brat Andersa Celsiusa, Olof, przedstawiając gehennę francuskiej ekspedycji i żale brata. Temperatura spadała do 37 stopni w skali Reamura – takiej wówczas używano. Celsjusz jeszcze wtedy nie mógł wiedzieć, że przejdzie do historii dzięki opracowaniu nowej skali, sporządził ją wiele lat później. A w skali smaganego wówczas lapońskim mrozem, nieszczęśnika Celsjusza, oznaczało to 46 stopni.
Wśród zawiei, w śniegu sięgającym po czubki dachów okolicznych domostw, dokonano wszystkich niezbędnych obliczeń. Pokazały one, że spłaszczenie ziemi jest silniejsze, niż się spodziewano. De Maupertuis zrazu odniósł się sceptycznie do uzyskanych wyników. Sądził, że dzieje się tak za sprawą wrażliwych na pomyłki obserwacji astronomicznych. Ponowił pomiary w marcu. Potwierdziły one fakt spłaszczenia ziemi, nawet przy najbardziej krytycznej weryfikacji pomiarów. Dziś wiemy, że niedokładności nie brały się z niezgulstwa ekipy, lecz były rezultatem stosowania niedokładnych instrumentów. Lepszych wówczas nie było.
Uczestników wyprawy przyjęto w Paryżu z wielką pompą. Voltaire piał z zachwytem: „De Maupertuis spłaszczył zarówno ziemię, jak i Cassinich”. Król przyznał wszystkim uczestnikom ekspedycji stosowne pensje. De Maupertuis zrezygnował ze swojej części na rzecz pozostałych. Wyrażano głośno podziw dla szefa i członków ekspedycji za sprawność, dzielność i niebywały hart ducha. Członkowie dworu i Akademii Nauk z wypiekami na twarzy słuchali opowieści o niepojętym trudzie wyprawy do polarnego kraju.
Następnie zaczęły się schody. Luminarze nauki francuskiej, zdeklarowani kartezjaniści, nadal nie widzieli powodu, by pod wpływem jakiegoś Newtona podważać prawdy uznane za niewzruszone. Kiedy argumenty rzeczowe i krytyka rozumowa nie wystarczyły do poddania w wątpliwość materiału dowodowego, poczęto uciekać się do sposobów pozanaukowych. Poniekąd pomógł w tym sceptycyzm samego Maupertuisa, którego dręczyła świadomość marginesu błędu. W tajemnicy przed wszystkimi próbował namówić Celsjusza do ponowienia pomiarów na szwedzkim jeziorze Vättern, i to na swój własny koszt. Celsjusz odrzucił propozycję, tłumacząc to ryzykiem załamania się lodu pod ciężarem instrumentów. Rozczarował tym stanowiskiem Maupertuisa i ten zerwał z nim wszelkie kontakty.
Tymczasem nad Maupertuisem poczęły się gromadzić ciemne chmury. Zaczęło się od anonimowych artykułów, w których poddawano krytyce zachowanie członków ekspedycji, a zwłaszcza postępowanie jej szefa podczas pobytu w Tornedalen. Faktem jest, że Francuzi goszczeni byli w najlepszych domach, zaś sam Maupertuis miał talent do układania ballad i pieśni, w których odmalowywał swoje zauroczenie Północą. Chętnie śpiewał je na proszonych przyjęciach.
„Życzliwi” donosiciele z lubością zaczęli wypominać mu niejaką Christine i jej siostrę Elisabeth, sugerując gorszące sceny, przed opisem których wstrzymywała ich tylko, jak sugerowali, obawa o dobro obyczajów publicznych. Zaczęły się mnożyć pamflety na członków ekspedycji. Wszystkie krążyły wokół domniemanych ekscesów z chętnymi dziewczętami lapońskimi. Ton pomówień był podobny. Chodziło o podważenie wiarygodności ich badań. Sugerowano, że tak jak zachowanie członków ekspedycji odbiegało od przyjętych powszechnie wzorów moralności, tak też wyniki ich pomiarów różniły się od tego, co nakazywał rozum i zdrowy rozsądek.
W potwarzach celował Voltaire, ten sam, który po powrocie ekipy, wielbił Maupertuisa. Potem w każdym swoim tekście ukazywał go w dwuznacznych sytuacjach, w otoczeniu dwojga niefrasobliwych młodych Laponek. Voltaire był, podobnie jak Maupertuis, gościem na dworze króla Fryderyka. Kalumniami i plotkami rozeźlił Fryderyka na tyle, że ten w końcu zmuszony był go przepędzić z dworu. Nikt nigdy nie potrafił udowodnić żadnemu z uczestników ekspedycji jakichkolwiek niestosowności w zachowaniu ani zgorszenia publicznego.
Kiedy wróciła ekspedycja z Peru, można było ostatecznie uwiarygodnić rezultaty badań ekspedycji Maupertuisa. Plotki ucichły, kwasy ustały, bohaterowie tych dni ustąpili pola nowym.
Dzięki nim jednak ziemia od tej pory zdecydowanie przypomina pomarańczę.
Zygmunt Barczyk