Singer, Saga i… ja

Jest takie miejsce w moim domu, gdzie mogę trafić nawet z zamkniętymi oczami. Unosi się tam zapach, zupełnie inny od wszystkich mi znanych. Bardzo słaby, ale dla mojego powonienia wykrywalny. Mogłabym bym być psem łowczym, tropiącym pleśń, wyczuwam stęchliznę, mogę rozróżniać odmienne rodzaje potów, kwiatów, stopnie świeżości żywności, zapach ziół i przypraw i masę innych rzeczy. Nie jestem tylko pewna czy moje zdolności wystarczyłyby mi do wykrywania narkotyków. Na pewno nie wszystkich. Po odpowiednim przeszkoleniu? Może….

Do tego, jako pies byłabym zwinna, szybka i nieustraszona. Uznanie i sława zapewniłyby  mi  karierę zawodową. Może jakieś medale… Niestety, mój psi węch nie pomógł w osiągnięciu ludzkiej kariery. Może dla tego, że nie jestem zbyt zwinna i odważna. Nie narzekam i satysfakcjonuje mnie to, że jako człowiek mogę wybierać zapachy i unikać takich, które są odrażające. Przeżywam piękne chwile gdy odwiedzam sklepy perfumeryjne, kwiaciarnie, podczas spacerów w lesie, na łąkach i na polach. Moje powonienie czuwało i w razie potrzeby wysyłało ostrzegawcze sygnały, gdy pracowałam w laboratoriach chemicznych. Wiele temu zawdzięczam. W życiu prywatnym też przydaje mi się na każdym  kroku (jak już wspominałam). Szczytem tryumfu mojego węchu był okres gdy poszukiwaliśmy (tzn. ja i mój mąż) miejsca zamieszkania na ziemi szwedzkiej. To przebiegało, za każdym razem, w następujący sposób: gdy zjawialiśmy się przed domem wystawionym na sprzedaż, naciskaliśmy na wejściowy dzwonek, gdy otwierano drzwi, pierwsza wchodziłam do środka i dyskretnie, ale w całym tego słowa znaczeniu, węszyłam już przy wejściu; jeśli poczułam zapach pleśni (a tego, niestety nie brakuje w wielu domach), to po kilku zdaniach rozmowy, ucinaliśmy dalsze wyjaśnienia i dziękowaliśmy za wizytę. Kiedyś zapłaciliśmy tzw. frycowe, gdy mąż nie chciał uwierzyć w moją „ekspertyzę”. Fachowa ekspertyza potwierdziła obecność pleśni, ponieśliśmy nieprzewidziane koszta, ale udało się odzyskać pieniądze od sprzedawcy domu. Często, nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo zmysł powonienia ułatwia nam życie i czasem ratuje z opresji. Przyzwyczajamy się do tego, że ON czuwa stale i niewidocznie nad naszym bezpieczeństwem. Potrafi też dostarczać nam niebiańskich rozkoszy przy odczuwaniu pięknych, ulubionych zapachów. Wiedzą o tym najlepiej twórcy perfum, kucharki i kucharze i nawet producenci żywności. Czysto fizyczne odczucie zapachu wpływa na nasze psychiczne samopoczucie i może wywołać w sferze naszego duchowego istnienia zmiany nastrojów i decyzji.

Czyli moje bardzo czułe powonienie, to współtowarzysz mojej duszy i mogę sobie narzekać na różne mankamenty mojego ciała ale nigdy pod adresem własnego węchu. Ten jest niezawodny.

Może już dziś nieco, nieco osłabiony, ale nie stracony bo mój najstarszy wnuk otrzymał w genach ode mnie wspaniałe powonienie i za każdym razem, gdy się widzimy, mam okazję podziwiać jego zdolności. Innego spadku, po mnie chyba nie będzie, więc dobre i To. Nawet zaskarżyć nie można.

Ten zapach w moim korytarzu jest bardzo słaby, nie wszyscy go wyczuwają. Ale nie my, to znaczy Michał i ja. Gorzej jest czasem z rozpoznaniem. Sama muszę dać sobie radę z określeniem rodzaju zapachu lecz najpierw muszę znaleźć to miejsce skąd się wydobywa. Tam powinien być najintensywniejszy.

Na wzór psiego sposobu, zaczynam od poszukiwania przedpokoju. Na szczęście poszukiwanie nie może trwać długo bo mała to przestrzeń i przedmiotów niewiele. Krzesło – zimno, duży, pusty flakon na kwiaty – zimno, półka z wieszakami na płaszcze – zimno, ale posuwając się wzdłuż wieszaków  w kierunku okna, zapach natęża się. Ciepło, coraz cieplej! JEST! To stara maszyna do szycia, ustawiona przy lustrze, między oknem a wieszakami. Teraz nie kończy się jeszcze moje poszukiwanie. Chcę sprawdzić czy cała wydziela taki zapach, czy tylko jakaś jej część. Znowu zaczynam obwąchiwanie. Dolna konstrukcja metalowa, obustronny stelaż, mechanizm szyjący pod blatem, koło napędowe i najniżej zawieszony  pomiędzy stelażami „pedał”, z miejscem na obie stopy.  Wszystkie te piękne, duże i małe, metalowe elementy nie wydzielają zapachu. Za to górna część maszyny , tam gdzie widnieje kopuła osłaniająca „serce” maszyny. To serce, które potrafi bić: tyk, tyk, tyk, tyk, tyk, tyk, tyk, tyk……, z chwilą przypływu energii, przekazanej wysiłkiem stóp człowieka. Już wiem, to właśnie kopuła wydziela taki tajemniczy zapach, którego nie sposób porównać z jakimś znanym mi wcześniej lub skojarzyć z jakimkolwiek innym przedmiotem. Może to jest mieszanina zapachów potu, oddechów, westchnień a może łez, które drewniana kopuła wchłaniała, czuwając po nocach nad snem spracowanej maszyny.

Chwilami można wyczuć słaby zapach podobny do lakieru albo jakiegoś kleju. Nic dziwnego, aby wykonać taką pokrywę, należało wygiąć kawałek drewna lub sklejki i uformować na kształt 40 centymetrowego tunelu, zamkniętego po obu końcach i polakierować. Jeszcze  widoczny stary lak na powierzchni i znak fabryczny manufaktury Singer pięknie złotą farbą wykonany. Na górze drewniana, rzeźbiona w pierścienie i osadzona na dwóch metalowych ramionach  … rączka-cacko…. tylko łapać i trzymać. Służy do unoszenia pokrywy i opuszczania jej nad maszynową pięknością czyli, jak to nazwałam, sercem maszyny, które w tym przypadku, swym kształtem nie przypomina Serca. Konia raczej, który z końską cierpliwością, przez wiele lat posłusznie wykonywał rozkazy. Maszyna ze świata martwych przedmiotów i Serce-maszyna ze świata żywych, mają ze sobą bratnie powiązania. Obie służą człowiekowi swą pracą. Jedna utrzymuje go(ją) przy życiu, druga go(ją) okrywa. Najważniejszą jest ta pierwsza, uwielbiana arystokratka, która stała się symbolem uniesień duchowej sfery i ma zapewnioną sławę, na tak długo jak istnieje ludzkość. Ta druga, to proletariatka, bez niej można się obyć, gdy się zestarzeje można ją wyrzucić i zastąpić inną. Piękna, pochodząca ze znanej firmy, jak np. Singer miała zapewniony długi żywot, uznanie właścicieli i w tamtych czasach, rangę wspaniałych prezentów. Gdy jeszcze po stu latach pracy znalazła się u takich przyjaciół jak my, na przykład, to emerytura zapewniona, uznanie i podziwy każdego kto ją ogląda. W tym wypadku uzyskała przewagę nad swoją wspaniałą konkurentką, biologiczną maszynką, która dzielnie  pompuje krew w naszych żyłach, ale zbyt często wysiada. Natomiast nasza Singer-Saga jest nadal w bardzo dobrej kondycji; tylko trochę wytarte malowidło na blacie świadczy jak dużo pracowała w młodości. Brak rzemyka na kole napędowym można w każdej chwili uzupełnić nowym rzemykiem i jazda!, można szyć. Trochę gimnastyki dla nóg, jeśli ktoś życzy,… to dobrze wspomaga własną maszynkę krwioobiegu.

Mnie wystarczy gdy stoi spokojnie i bezczynnie przy ścianie. Nie wszystko w domu musi być funkcjonalne. Piękne rzeczy spełniają swoją rolę, cieszą oko i radują zmysły a czasem spełniają rolę psychoterapeuty. Zapatrzyłam się na piękne ozdobne detale i zaraz domysł:  chyba wpływ stylu empire. Jeszcze zachowały się kolory, dominuje czerwony i niebieski, obwódki lśnią szczerym złotem. Na czarnym tle „końskiego” korpusu, wyglądają pięknie. Czoło maszyny to płaska metalowa płytka z lśniącą gałązką winorośli. Wygląda to jak obrazek-relief, wykonany  sztuką odlewniczą. Mam pomysł wykonania kopii reliefu i tych drobnych ozdób maszyny. To przykro, że w książce Henry de Moranta „historia sztuki zdobniczej”, nie znalazł się choć jeden przykład maszyny do szycia  „Singer”. Założeniem sztuki zdobniczej jest umilanie pracy, dostarczanie ludziom na co dzień estetycznych doznań i sprawianie radości. Więc taka maszyna jak moja powinna widnieć wśród innych zabytków zdobnictwa. Skoro tak nie jest, więc, na własną rękę posyłam pamięci Isaaca Singera – konstruktora maszyn szyjących, wyrazy uznania i podziękowania w imieniu wszystkich kobiet tamtych czasów. Dołożył im do wielu godzin ciężkiej pracy, kilka przyjemnych chwil.

W każdym domostwie, jak w małej samowystarczalnej społeczności wykonywano prace związane z szyciem nowych ubrań i różnych poprawek.  Maszyna do szycia często była drogim prezentem i powszechnie przewidzianym dla kobiet. W tamtych czasach, gdy kobieta była „przywiązana” do obszaru gospodarstwa domowego i tylko tam mogła realizować swoje ambicje, prezent w postaci maszyny do szycia i do tego tak pięknej był rzeczą całkiem zrozumiałą. Obecnie pobudza we mnie śmiech i gniew zarazem, gdy w nowej rzeczywistości zdarza się gdy „kobieta pracująca” wygrywa, np. w rodzinnych konkursach telewizyjnych, zmywarkę do naczyń, a równocześnie jej mąż – samochód. Obie nagrody są ważne dla rodziny i pełnowartościowe, z tym, że dużo łatwiej jest je wyprodukować niż pokonać przesądy-poglądy i równouprawnić człowieka. Nowoczesna  maszyna do szycia o napędzie elektrycznym, może być nadal domeną kobiety nawet ”pracującej”, lecz pocieszające jest to, że coraz częściej nie zalicza się jej do stosownych prezentów. Osobiste przedmioty, będące obiektem marzenia kobiet czy nawet mężczyzn , podarowane bliskiej osobie mogą świadczyć o rozwijającym się procesie równouprawnienia. Sprzęt potrzebny do prac domowych kupować należy wspólnie, w razie potrzeby. Chyba, że ktoś taką np. maszynę do szycia uważa za swoje hobby i radość życia… to… proszę bardzo… według życzenia!

Ja mam dwie maszyny. To elektryczna „Elna”. Sama ją sobie zażyczyłam, ponieważ postanowiłam tworzyć drobne wyroby ze skrawków skóry, za moich czasów na Ålandii. Z tego projektu nic wielkiego nie wyszło, choć piękna kurtka futerkowa ozdobiła jedną znajomą w Mariehamn i sakiewki skórzane spełniły rolę miłych prezentów ..tu i tam. Teraz maszyna pomaga mi czasem w urządzaniu domu, ..podczas dość częstych naszych przeprowadzek. Jest jeszcze pożyteczna.

Bohaterką mojego opowiadania jest ta, występująca już na początku, stara maszyna Singer. Dzisiaj spędza swój czas bezczynnie a jeszcze we Frebennby szyłam na niej, wtedy gdy jej elektryczna koleżanka nie dawała rady co grubszym kawałkom skórek. Właścicielką Singer była Saga, mama mojego męża. Nie mogła już szyć i chyba od dawna straciła na to ochotę. Po jej śmierci, jedną z niewielu rzeczy, które przenieśliśmy do Uppsali, była właśnie ta maszyna. Gdyby nie była tak piękna, może znalazłaby się na złomowisku, bo przecież już jest nieużyteczna, nowoczesne są szybsze, sprawniejsze i nie wymagają wysiłku pracy nóg przy szyciu. Czyli wszystkie zalety jakie ma ta stara maszyna: to że nie wymaga podłączenia do przewodów prądu elektrycznego, to że można nią szyć grubsze materiały, to że zapewnia pracę mięśni nóg podczas szycia, zostały uznane jako zbyteczne. Więc stoi sobie cicho w moim domostwie i raduje moje serce, gdy patrzę na jej koronki metalowe partii dolnej, z zawieszonym po środku napisem SINGER, na piękną formę i dekorację „konia” maszyny, dużo ładniejszą od Dala Koników.

Nie, nie wyrzucę jej, nie zrobię z niej stołu, jak inni. Piękna jest taka jaka jest. Teraz też spełnia bardzo ważną rolę. Trochę zapomniałam o niej w nawale wielu spraw. Mój węch stale sygnalizował mi, że powinnam znaleźć źródło zapachu, skąd się wydobywa. W ten sposób przyczynił się do ponownego odkrycia  tak zabytkowego obiektu i uzmysłowił mi jak wielką wartość, nawet dydaktyczną posiada. Bilans jest taki, że zajrzałam do książek, np. o zdobnictwie, do Encyklopedii popularnej, do Bonniers Svenska Ordbok. Przybliżyłam sobie postać wielkiego konstruktora i producenta maszyn do szycia  wieku dziewiętnastego, jego troskę o odbiorcę i poczucie harmonii i piękna.

Na zakończenie apel: „Ocalić, nie tylko poetów, od zapomnienia”.

Teresa Järnström Kurowska

Tekst ukazał się w NGP w 2012 roku

Lämna ett svar