Podobno wszystko, dosłownie wszystko, można wyrazić matematycznym wzorem. Jeżeli tak, to ja mam pytanie: Czy można skonstruować wzór, dzięki któremu mógłbym się dowiedzieć ile potrzeba czasu, aby przypadek poustawiał na regałach książki w idealnym porządku?
Otóż myślę, że tu matematyka jest bez szans, bowiem regały z książkami nie podlegają prawom żadnej z naukowych dyscyplin, ani tym bardziej logice! Pułki z książkami kierują się własnym prawem estetyki regału, a jego władzy wymyka się tylko jedno dzieło – Biblia.
Biblia to jedyna bodaj księga, przed którą w miarę wykształcony człowiek nie ma szansy uciec (niektórzy używają w miejsce ucieczka – wyzwolenie). W jakimś punkcie życia biblijne treści dopadają każdego myślącego człowieka. Nie można przejść obok Biblii bez żadnej reakcji, jeśli nie jest się głupcem.
Od czasu do czasu biorę ją do ręki i czytam z zaciekawieniem, ale i zaskoczeniem, gdyż odnajduję teksty, które kiedyś zupełnie inaczej interpretowałem. Otwierają się warstwy, o których istnieniu nie zdawałem sobie sprawy, i czuję się jak diabeł, który się zestarzał.
*
W pewien kwietniowy słoneczny dzień byłem w Uppsali. Siedzę w towarzystwie paru osób w podziemnej krypcie przerobionej na restaurację, pora lunchu. Jakby zapominając, że na zewnątrz ciepło, słonecznie, radośnie, rozmawiamy o śmierci i mój sąsiad w pewnym momencie mówi, że on i jego żona, chyba po raz pierwszy od trzydziestu lat, rozmawiają na ten objęty tabu i niezręczny temat, bez poczucia przykrości, niechęci, strachu.
Jeśli o mnie idzie, w miłym towarzystwie mogę rozmawiać o wszystkim, o śmierci też. Trudniej idzie mi z czasem, bo czas udaje, że nie, ale przecież prowadzi do śmierci. Przemijanie, w młodości bez znaczenia, bezczelnie rozpycha się w życiowych planach i zajmuje coraz więcej miejsca. Wszystko dzieje się dzisiaj znacznie szybciej, a horyzont kurczy się i przybliża.
Kiedyś uczestniczyłem, bezwiednie, w niezliczonych turniejach popularności, co tłumaczy się na pragnienie, żeby mnie wszyscy lubili. Dziś inaczej, gdzieś zniknęło pragnienie podobania się wszystkim. W ten sposób otrzymałem premię w postaci dostępu do znacznie większej dawki wolności, niż mógłbym się po życiu spodziewać.
Czas człowieka starszego, uwolnionego od różnych zależności – pod warunkiem, że zachował sprawność intelektualną – pozwala głosić poglądy i formułować koncepcje, które z różnych względów wahałby się prezentować wcześniej. Mądrzejsi niż potocznie się sądzi, byli ludzie plemienni, proszący o radę swoich starców. Dziś to niemożliwe i niepotrzebne. Dlaczego, spyta ktoś? Bo przeszłość została wyeliminowana, liczy się tylko teraźniejszość.
Kim jestem? Europejczykiem? Tak, ale to za mało powiedziane. Jestem Europejczykiem wschodnim, co bliżej oznacza – historycznie nieustabilizowanym Europejczykiem. Oto charakteryzujące mnie cechy: gorączkowość umysłowa, namiętność, brak umiejętności dyskutowania, rozwinięty zmysł ironii, świeżość, niestabilność, węszenie spisków, kłopoty z samookreśleniem, chaos, kompleks niedoszacowania. Jestem ciągłym niedorostkiem, z bardzo słabo rozwiniętym organem kompromisu. Potrafię tylko kochać, albo nienawidzić. Rządzą mną przypływy i odpływy, o nieznanej ustabilizowanym europejskim społeczeństwom sile.
*
Inny dzień, inne popołudnie. Mądre cienie uświadamiają sobie w drugiej połówce dnia, że życie cienia w istocie nadzwyczaj krótkie jest i mało ważne. Popołudnie powoli odchodzi, ustępując miejsca wczesnemu wieczorowi. Na stoliku butelka czerwonego wina, w ręku tomik szwedzkiego poety Tomasza Tranströmera. Przeniósł się niedawno do wieczności, ale nas, pozostałych przy życiu, chyba lubił, bo zostawił nam po sobie świetne wiersze.
Jakby nie odbierać świata, to prawdę mówiąc niewiele mamy do zrobienia, a tym bardziej uratowania. Tylko pozornie dysponujemy możliwością wyboru. Życie, samym faktem przyjścia na świat, dokonuje wyboru, niezależnie od późniejszych dążeń, ambicji, marzeń. Możesz wybrać sobie do życia część świata, wykształcenie, życiowego partnera, zawód, sofę, wino, a i tak wszystko się skończy nie wtedy i nie tak, jakbyś tego pragnął!
Tu wkracza współczesność, wraz ze swoimi nieomal nieograniczonymi możliwościami. Istnienie przestało być bezczasowym uniwersum osnutym tajemnicą. Wystarczy pstryknąć w komputerowy klawisz, wypełnić prosty webbtest, i już wiesz ile ci pozostało lat życia! Uważam, że to nie jest w porządku nawet wtedy, kiedy takim bzdurom nie dajesz wiary, bo oznacza, że ktoś próbuje ci coś odebrać.
Ale już poniedziałkowy ranek i jego rutyny: pasta do zębów, golenie, śniadanie, pastylka na ciśnienie, i tak dalej. Miesiące znikają jak klaśnięcie w dłonie, już Gwiazdka, za moment grill nad wodą, za moment znów ciemno i zimno.
*
Szwedzkie prowincjonalne lotnisko Skavsta. Tuż przed kontrolną bramką stoi mały chłopczyk. Jest sam, obok większa od niego waliza. Malec ma szeroko otwarte, pełne przerażenia oczy. Stoi bez ruchu, przeprowadza wzrokiem przechodzących ludzi, i drży mu broda.
Obóz repatriacyjny w Gdańsku. Stoję koło oficerskiego metalowego kuferka ojca. Mam sześć lat i jestem sam. Wokół przewala się tłum żołnierzy-cywilów. Rodzice i Babcia gdzieś poszli. Powiedzieli, że muszą pójść do urzędu, ale zaraz wrócą, i żebym się stąd nie ruszał na krok! Nie ruszam się, ale boję się coraz bardziej. Mijają minuty jak dni. Oni na pewno zapomnieli o mnie i nigdy już nie wrócą! Co mam robić? Kogo pytać?
Ów strach pamiętam, jakby to był dziś, teraz. Strach i bezsilność. Co ze mną będzie? Kiedy wrócili tak się rozpłakałem, że dopiero dropsy uciszyły moją zastrachaną i samotną duszyczkę.
Pojawia się matka. Chłopczyk spogląda z wyrzutem i tuli się do uda. Mama bierze mnie za rękę. Oficer w czapce z orzełkiem bez korony i twarzą rataja, długo ogląda dokumenty podróży i mierzy ojca nieprzyjaznym spojrzeniem. Ale dla mnie nic to, trzymam się mocno ręki mamy, liżę dropsa, jestem szczęśliwy.
Andrzej Szmilichowski