Watykańskie i inne archiwa

Pod parkingiem Watykańskiej Biblioteki znajdują się bardzo stare i bardzo rozległe piwnice, kryją kilometry półek zawierających niezliczoną ilością dokumentów, niektóre sięgające lat siedemsetnych i dalej naszej ery. Prace nad indeksem i katalogizacją tych dokumentów nieustannie i niespiesznie trwają, czas watykański ma swój własny rytm.

Tajemnice archiwum nie były nigdy, przez wszystkie wieki, dostępne dla ogółu, i takimi pozostają. Wstęp mają jedynie watykańscy intendenci, archiwiści i konserwatorzy. Wszyscy są księżmi, co akurat dziwić nie powinno. Mówi się, że nawet papież nie ma swobodnego wglądu w najtajniejsze obszary archiwum, choć formalnie rzecz biorąc jest jego właścicielem. Adres archiwum zna cały Rzym: Porta di Santa Anna, przy via di Porta Angelika. Ale na tym kończy się trop. Szwajcarska gwardia, mocne i jedyne zbrojne ramię Watykanu, czuwa.

Do 1612 roku archiwum było częścią watykańskiej biblioteki, co zmienił papież Paulus V. Od tego czasu stało się wyodrębnioną autonomiczną częścią watykańskiego państwa, i tak było do roku 1881, kiedy papież Leon XIII zezwolił wybranym katolickim akademikom na korzystanie z sali czytań.

To naturalnie nie oznaczało, że łatwo się tam dostać. Należy przedstawić pisemną rekomendację wysoko postawionego hierarchy lub uznanego badacza, oraz dokładnie wyspecyfikować dokument, o który chodzi. Ten drugi warunek stanowi nierzadko poważną przeszkodę, gdyż dokument, choć historycznie znany, może nie być, i często nie jest skatalogowany.

Prawidłowa nazwa archiwum brzmi Archivum Secretum Vaticanum. Tytuł sugeruje niesłusznie otoczkę konspiratorskiej tajemniczości, bowiem słowo secretum tłumaczy się zazwyczaj na tajemne, tajemnicze. W rzeczywistości secretum znaczy prywatne, osobiste, osobista własność papieża. I słusznie, archiwum stanowi w dużej mierze bogata korespondencja kolejnych papieży.

Tajemnice archiwum były zawsze i są nadal pożywką, na której budowano niezliczone konspiratorskie teorie. W naszych czasach pierwsze skrzypce w tej orkiestrze gra Dan Brown, opisujący w fascynujący sposób intrygi rzymsko-katolickiego Watykanu. Brown powołuje się na „autentyczne” dokumenty. Twierdzi, że Jezus nie umarł na krzyżu, że przeżył, ożenił się z Marią Magdaleną, miał z nią córkę Sarę i tak krew Jezusa ciągiem pokoleń przetrwała do naszych czasów.

Takie konstatacje traktowane poważnie, podważałyby w jakimś stopniu boskość Jezusa, a zatem podstawę chrześcijaństwa. To fikcja literacka ale sieje zamieszanie. Brown pisze na przykład, że na obrazie Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”, po prawej stronie Jezusa, nie siedzi apostoł Johannes, a Maria Magdalena!

Dokumenty to już inna sprawa. W 2010 roku Watykan wydał książkę uchylającą nieco rąbka tajemnic archiwum. Na przykład list brytyjskiego króla Henryka VIII (1491-1547), w którym prosi papieża Klemensa VII o anulowanie ślubu z Katarzyną Aragońską. Papież odmówił prośbie króla, co miało się przyczynić do brytyjskiej reformacji, która w praktyce oznaczała, że Henryk VIII złupił kościoły i zakony, kazał pozabijać księży i zakonników, a potem ożenił się jeszcze pięć razy.

W 1982 roku ukazała się książka historyków Michaela Baigenta Richarda Leigha i Henriego Lincolna „Święta krew. Święty Graal”, nawiązująca między innymi do pogłosek o „potomstwie Jezusa”.

Jeśli wierzyć ufologom Chrisowi Putmanowi i Thomasowi Hornowi, papieże znają tajemnicę obecności na Ziemi pochodzących z kosmosu zaawansowanych form życia (czytaj – istot nam podobnych). Watykan nie tylko wie o obecności kosmitów na Ziemi, jest również świadom porwań, jakich dokonują oni wśród ludzi. Dzięki obserwacjom dokonanym w Mount Graham i Arizonie (USA), Watykan jest w posiadaniu dowodów na obecność kosmitów na Ziemi.

W 2008 roku szef watykańskich astronomów, ojciec Gabriel Funes, zameldował papieżowi, że w przestrzeni kosmicznej istnieją formy życia podobne ludzkim. Ojciec Funes uważa, że realność tego faktu nie podważa wiary w Boga. W prasie watykańskiej ukazał się jego artykuł zatytułowany „Kosmita mój brat”. Rok później w Watykanie zaaranżowano konferencję, której tematem było: Jak reagować i jak organizować spotkanie z kosmitami, gdyby do niego doszło.

Pierwszego lutego 2013 roku, niemiecki papież i apologeta polskiego papieża Jana Pawła II, Benedykt XVI, niespodziewanie poinformował świat, że odchodzi. Ufolodzy – Putman i Horn – twierdzą, że powodem tego kroku był potężny konflikt między papieżem i kardynałami, czy należy opublikować tajne dokumenty dotyczące istnienia w kosmosie istot rozumnych.

Pomimo odium tajemniczości watykańskie archiwum publikuje historyczne dokumenty. Sprawozdania z trzynastowiecznych procesów Zakonu Templariuszy; Papieską bullę z 1493 roku: Jak Nowy Świat ma być podzielony między Hiszpanię i Portugalię, Koronacja Napoleona na cesarza: Listy papieża Piusa XI do 1939 roku (dalsza korespondencja zostanie uwolniona w terminie późniejszym, co budzi wiele wysoce nieprzyjemnych dla Piusa XI pytań).

Nieujawniana zawartość watykańskiego archiwum jest poligonem domysłów, podejrzeń, i fantazji. Są tam zapewne bezcenne unikalne dokumenty, jak również mało ważne wewnętrzne porządkowe informacje. Ale także wiedza, która ogólnie udostępniona i ortodoksyjnie rozumiana spowodować wiele zamieszania.

Bibliografia dotycząca życia i śmierci Jezusa z Nazaretu pochłonęła wiele tysięcy godzin pracy ewangelistów, kronikarzy, teologów, mnichów, łowców sensacji. Nigdy też nie została zamknięta i zakończona, jako przedmiot badań. Postać Jezusa nadal żywo interesuje badaczy, ponieważ z jednej strony zauważają białe plamy w jego życiu, z drugiej, że istniejące zapisy nie zawsze przedstawiają wartość dowodową.

Niestety niewiele się do naszych czasów zachowało (z zastrzeżeniem, że nie znamy zawartości watykańskich archiwów). Napisana w języku aramejskim, prawdopodobnie w okolicach lat 55-56, Ewangelia Świętego Mateusza, zaginęła bez śladu, a istniejące greckie tłumaczenia pozostawiają wiele do życzenia.

Zajmujący się tym długie lata historyk, ksiądz Marian Wolniewicz, tak pisał we wstępie do „Ewangelii Św. Mateusza”, w „Piśmie Świętym” wydanym przez Księgarnię Świętego Wojciecha:

Tekst grecki nie jest przekładem w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz parafrazą, a może opracowaniem aramejskiej ewangelii, uwzględniającym w szerszym stopniu niż ona potrzeby wyznawców judaizmu. Zaś we wstępie ogólnym pisał: Modyfikacje wprowadzone do ustnej katechezy znalazły swój wyraz w Ewangeliach Kanonicznych, co więcej, wprowadzono do nich dalsze zmiany redakcyjne.

Owe „zmiany redakcyjne” musiały być ogromne. Ewangeliści, za wyjątkiem Świętego Łukasza, to ludzie prości, niezdolni do przemawiania w tak wyrafinowanie skróconej formie i używania pięknych, niekiedy subtelnie odległych metafor, wypowiadania się bogatym archaiczno-literackim językiem.

Można założyć, co czyni wielu, że Ewangeliści działali w natchnieniu bożym, wspomagani przez Ducha Świętego. Nie jest to, pomimo pozorów, założenie pozbawione realnych podstaw. W długiej historii świata mamy wiele dobrze udokumentowanych „cudów”, inaczej mówiąc fenomenów wykraczających poza znane prawa fizyki, jak również przykłady niespodziewanych intelektualnych podwyższeń.

Stawianie pytań nie jest podważaniem wiary w nadprzyrodzone i, co warte wyakcentowania, nie stoi w sprzeczności z wiarą w Boga. To, co dziś religie kwalifikują w kategoriach cudu, nauka jutra zapewne wyjaśni doświadczalnie. Wiara i wiedza poruszają się po liniach zbieżnych, co nie odbiera słuszności słowom, iż tylko wiara otwiera oczy.

Ksiądz Wolniewicz podjął ogromny i żmudny wysiłek znamionujący rasowego badacza. Sporządził mianowicie opracowanie ilustrujące, jak nikła część oficjalnych tekstów Ewangelii, pochodzi bezpośrednio spod ręki Apostołów.

I tak:
– w Ewangelii Świętego Mateusza, z 1072 wierszy na autora przypadło 330 wierszy
– w Ewangelii Świętego Marka na 677 wierszy, 68 wierszy zapisał sam autor
– w Ewangelii Świętego Łukasza na 1152 wiersze, 541 wiersze są jego autorstwa

Gdzie szukać innych zapisów bezpośrednich świadków opisywanych przez ewangelistów zdarzeń, na których zrębach wybudowano religię, całą cywilizację? W watykańskich archiwach. Ale nie tylko.

Ewangelie były tworem zbiorowych prac. Opracowywały je grupy złożone z doradców i kopistów pochodzących z różnych narodów, krajów, kręgów kulturowych, a proces trwał dobrze powyżej stu lat.

Tak było, ale nieuzasadnioną niczym przesadą byłoby dopatrywać się u Ewangelistów, w pra-dokumentach pisanych ich ręką, ukartowanej wprzódy gry, zaplanowanego lansowania osoby i czynów Jezusa. Byli bez wątpienia ludźmi szlachetnymi, zapatrzonymi w swego Mistrza, dotkniętymi ślepą w niego wiarą, i mogli wkładać w jego usta słowa i czyny, których nigdy nie wypowiedział ani popełnił, można znaleźć miejsca, gdzie Ewangeliści pofolgowali swej fantazji bez opamiętania.

Święty Mateusz donosi na przykład o zbiorowym, publicznym i masowym cudzie, który dokonał się zaraz potem, gdy Jezus oddał na krzyżu życie.

Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. (Mat. XX-VII, 52/53).

Gdzie są zeznania świadków tego – niesamowitego to małe słowo – zdarzenia? Nikt z pozostałych Ewangelistów tego „faktu” nie powołuje. Dlaczego nie ma na ten temat niczego w żadnej kronice? Taki przemarsz ulicami Świętego Miasta mógł ujść uwadze Piłata, oraz, inaczej bardzo pieczołowicie i dokładnie prowadzonej, administracji Imperium Rzymskiego? Było to zapewne pobożne życzenie głęboko kochającego swego Mistrza Mateusza.
Przebogate piśmiennictwo religioznawcze, dotyczące postaci Jezusa w jednym, ale jakże istotnym punkcie, okrywa całkowita kurtyna milczenia. Najdrobniejsze szczegóły z życia Jezusa są studiowane i omawiane z ogromną troskliwością, podczas gdy niebywały fakt jego zniknięcia na długie osiemnaście lat, konsekwentnie pomijany jest milczeniem.

Można, okazując dobrą wolę, starać się zrozumieć Ewangelistów. Jezus pojawił się w ich życiu dorosłym mężczyzną i zafascynował, dzieckiem go nie znali. Ale co robili przez długie dwa tysiące lat badacze, historycy idei, teologowie, chrześcijańscy i inni kronikarze?

Najinteligentniejszy z Ewangelistów Święty Łukasz, zbywa osiemnastoletnią białą plamę w życiorysie Mistrza, jedną lakoniczną wzmianką.

Pisze: …poszedł z nimi (z rodzicami – ASz), i wrócił do Nazaretu, i był im poddany (Łukasz II, 51).

Jak rozumieć te słowa? Stał się nagle ze zdumiewająco bystrego młodzieńca – rodzice znaleźli go po długich poszukiwaniach w synagodze, rozdyskutowanego jak równy z równym z uczonymi rabinami, zadziwionymi poziomem wiedzy i rozumem nastolatka – na długie osiemnaście lat potulnym pomocnikiem ojca, prostego stolarza, przy struganiu desek?

Zdumiewa selektywność biografów Jezusa. Szukają w Betlejem miejsca gdzie stał żłobek, liczą gwoździe z krzyża przechowywane w katedralnych skarbcach, badają odbicie twarzy Jezusa w całunie, przechowują grot kopii żołnierza, którą przebił bok Jezusa (notabene Adolf Hitler podobno bardzo zabiegał, aby wejść w posiadanie owego, uważał go za symbol energii i mocy, grotu), ale przechodzą do porządku dziennego nad osiemnastoletnią luką w życiorysie?

Co na to Apostołowie? Żyją w niewielkiej społeczności, gdzie ludzie się znają. Nie zastanawia ich ani interesuje przeszłość Mistrza? Gdzie się urodził? Co robił? Dlaczego nikt nie pyta Matki? Jezus pojawia się im znikąd, jako trzydziestotrzyletni mężczyzna, nadzwyczaj mądry i doświadczony kaznodzieja, i nikt nie pyta gdzie przebywał i skąd przybył? Zachowanie Apostołów może zdumiewać. Ci pełni miłości i skłonni do opisywania nadprzyrodzonych zjawisk i mitologizujący Jezusa ludzie, nie umieszczają Mistrza na ten czas w niebiosach, po prawicy Ojca. Nie, pozwalają osiemnastu latom jego życia utonąć w ziemskiej mgle niewiedzy.

Pytania narzucają się same. Jeżeli Jezus całe swoje fizyczne życie spędził na Ziemi, a lata, o których mówimy, nie było go w Judei, w każdym razie nie ma na to żadnych zapisów – gdzie poszedł? Gdzie przebywał? Co robił?
Ruch handlowy pomiędzy Indiami a krajami Bliskiego Wschodu ma długą i bogatą tradycję. Do i z Indii od niepamiętnych czasów szły kupieckie karawany, a ich uczestnicy opowiadali nieprawdopodobnie ciekawe historie. O wędrownych mędrcach sanianinach, o sadhu, pustelnikach żyjących dziesiątki lat w całkowitym odosobnieniu, o kontemplacji, medytacji, koncentracji woli, o mentalnym opanowaniu ciała, chodzeniu po rozżarzonych węglach, po wodzie, o siłach poza fizycznych, które rządzą materią.

Jezus, młodzieniec wyjątkowo intelektualnie rozbudzony i ciekaw wszystkiego, słuchał tych opowieści z wielkim zainteresowaniem. I któregoś pięknego dnia, rozczarowany brakiem odpowiedzi na wiele pytań, tak ze strony rodziców jak rabinów, gnany pragnieniem poznania, dołączył do indyjskiej karawany. Ruszył na poszukiwanie prawdy, a piękne i tajemnicze Indie nadawały się ku temu wyjątkowo, przywoływały młodego Jezusa swoją mistyką. Tak mogło być, a czy było?

Dokonajmy teraz cięcia i przeniesiemy się do czasów nieomal nam współczesnych. Były kapitan wojsk carskich, Polak z pochodzenia, Nikołaj Notowicz, realizując młodzieńcze marzenia wybrał się w podróż do Indii. Dotarł wkrótce do Lahore, ale kierował się dalej pragnąc zwiedzić słynny z piękności Kaszmir. Gdy tam dotarł usłyszał, że niedaleko miasta Leh leży jeden z największych buddyjskich klasztorów Himis. A tam, jak twierdzili informatorzy, znajduje się bardzo stara biblioteka i jeszcze starsze rękopisy, które mogą go, jako chrześcijanina, zainteresować. Szczególnie jeden rękopis, opisujący losy Isse, wędrownego mnicha znanego również pod imieniem Jezus.

Notowicz zszokowany tą informacją wyruszył w drogę do klasztoru i gdy już tam nieomal dotarł, złamał nogę, co uwięziło go w klasztorze na sześć długich tygodni. Przeor, sympatyczny i życzliwy cudzoziemcowi człowiek, pozwolił Notowiczowi nie tylko do dokumentów zajrzeć, ale i poczynić notatki. Rękopisy dotyczyły życia i działalności Issy-Jezusa, który odszedł był później z Indii do ziemi Izraela.

Z zapisów wynikało, że przed laty pojawił się w krainie Jainów młodzieniec imieniem Jezus, który kształcił się i uczył sanskrytu pod kierunkiem czcigodnych starców, między innymi w Benares, przez sześć lat. Stamtąd przeniósł się do Nepalu, do miasta Dżagannat, gdzie znajdowała się bogata w zbiory biblioteka, z której intensywnie korzystał.

Jezus wędrował potem od wioski do wioski i nauczał. Szczególnie wśród siudrów, najniższej kasty. Uczył, że Bóg nie uznaje różnic i jest jeden dla wszystkich ludzi. Mówił, że bramini wypaczają szlachetną równość nakazaną przez Boga. Trudno się dziwić, że stał się solą w oku braminów, którzy uczyli, że tylko śmierć może wyzwolić siudrę, bo jedynie posłuszeństwo i praca mogą mu zapewnić zbawienie duszy i przejście, w następnym wcieleniu, do wyższej kasty.

Popularność młodego kaznodziei rosła proporcjonalnie do zniecierpliwienia braminów, i w końcu wokół Jezusa zaczęło być niespokojnie. Zrobił wtedy to, co poradzili mu miejscowi mędrcy. Wziął mosiężną miskę i ruszył przed siebie dorzeczem świętej rzeki Ganges. Krzepił ludzi pogodą ducha i życzliwością, i napełniał ich serca miłością do natury, do Boga, do siebie nawzajem. Był charyzmatycznym prorokiem i szło za nim coraz więcej uczniów. Nazywano go Issa-Wędrowiec, gdyż nieustannie był w podróży.

To, co robił, nie było po myśli braminów i postanowili go uciszyć. Gdy ostrzeżenia dotarły do Jezusa, przeniósł się do Nepalu i zatrzymał w buddyjskim klasztorze. Spędził tam sześć kolejnych lat.

Gdy ukończył dwudziesty szósty rok życia, postanowił wrócić do kraju rodzinnego. Ale szedł niespiesznie, przez Afganistan, Persję, Irak, wszędzie nauczając o jedynym Bogu, który jest łaskawy i kocha na równi bogaczy, jak ubogich niewolników. Wszędzie napotykał przyjaźń i pomocną dłoń. Stał się tak popularny, że nawet potężni perscy kapłani nie śmieli go skrzywdzić, a tylko namawiali na nocne marsze w nadziei, że rozprawią się z nim dzikie zwierzęta.

Bóg jednakże czuwał nad Jezusem i któregoś dnia postawił stopę na ziemi Izraela. Wrócił do rodzinnej Galilei, miał dwadzieścia dziewięć lat.

Wszystko to, i więcej, zbulwersowany Notowicz wynotował z manuskryptów spoczywających w bibliotece klasztoru Himis, podziękował przeorowi za gościnę. Podekscytowany wielce pospieszył do Europy. Był przekonany, że wiadomości, które wiózł, ucieszą ogromnie cały chrześcijański świat.

Wrócił do rodzinnego Kijowa i zaraz złożył wizytę prawosławnemu metropolicie, archimandrycie Platonowi. Dał mu do wglądu swoje notatki i po kilku dniach archimandryta oddając mu tekst pogratulował, ale jednocześnie radził wstrzymał się jakiś czas z drukiem. Uważał, że czasy są niespokojne i taka nowina może okazać się niebezpieczna. Dla osobistej kariery kapitana Notowicza również. Nie radził drukować, natomiast zaproponował zupełnie godziwą sumę pieniędzy za sprzedanie mu tekstu, ale do transakcji nie doszło.

Następnie Notowicz udał się do Rzymu, z zamiarem zaprezentowania swoich notatek samemu papieżowi, ale skończyło się na kardynale. Niezwykle uprzejmy i życzliwy kardynał uznał, że opublikowanie takiej „rozprawki” nie przyniesie nikomu pożytku, a Notowiczowi może napytać wrogów. Szczerze podziwia młodego człowieka i chętnie mu pomoże, odkupując rękopis i rekompensując stracony czas. Notowicz nie przystał na propozycję kardynała, opuścił Rzym, i pojechał do Paryża.

Kardynał Rotelli zareagował podobnie jak poprzednicy. Uważał, że publikacja takiego materiału może doprowadzić do zamieszek, a nawet ateistycznych rozruchów, i najlepiej będzie notatki schować, a jeszcze lepiej mu sprzedać.

Notowicz zaskoczony i rozczarowany postawą chrześcijańskich hierarchów, postanowił zainteresować tematem środowiska świeckie. I wkrótce, w 1894 roku, ukazała się w Paryżu książka autorstwa Nikołaja Notowicza „La Vie Inconnue de Jesus Christ”. Ku zdumieniu autora i wydawcy, już nazajutrz z półek księgarskich znikł cały nakład! Wydrukowano pospiesznie kolejny, też zniknął. W ten sposób ukazało się siedem nakładów, i wszystkie znikały natychmiast z półek. Cóż za powodzenie, triumf, siedem nakładów w ciągu jednego roku!

Z owych siedmiu wydań nie zachował się we Francji ani jeden egzemplarz. Dwa egzemplarze (jeden z wydania czwartego, jeden z siódmego) znajdują się w British Museum w Londynie.

Notowicz należał do ludzi upartych i za radą przyjaciół przeniósł się do Nowego Jorku. Tam, w tłumaczeniu angielskim „Unknown Life of Jesus Christ”, książkę wydano. Ukazała się jednocześnie w Chicago, Londynie i Lizbonie, i podobnie jak poprzednio, po nakładzie nie pozostał żaden ślad. Wznowień nie było, Notowicz po paru latach zmarł.

W 1907 roku Towarzystwo Teozoficzne wydało ją jeszcze raz, ale i to wydanie spotkał los poprzednich, zniknęło z półek.

Informacji dotyczących istnienia w klasztorze Himis, w Kaszmirze, materiałów mówiących o pobycie Jezusa-Issy w Indiach, zainteresowany tematem znajdzie więcej. Pochodzą z czasów sprzed i po ekskursji Notowicza do Indii. Przypuszczalnie na szlaku podróży Jezusa do Izraela, w Afganistanie, Iraku, Iranie, istnieją o nim zapisy. Jezus zdobywał bardzo szybko zainteresowanie i popularność w miejscach, w których się pojawiał.
W 1854 roku lady Harvey w swej książce „Adventures of a Lady in Tartary, China, and Kashmir” pisze, że miała w ręku, gdy odwiedziła klasztor Himis, stare rękopisy dotyczące pobytu Jezusa w Indiach.

Jogi Swami Abbvedaby, gdy zapoznał się z rewelacjami Notowicza, był wielce zbulwersowany i wyjątkowo krytycznie do tego, co przeczytał nastawiony. Pragnąc udowodnić, że wszystko, co Notowicz pisze jest fałszerstwem, zwykłą obliczoną na wzbudzenie sensacji i zarobek hucpą, wybrał się w 1922 roku do klasztoru Himis. Po długim tam pobycie i dokładnym zapoznaniu się z materiałami, opublikował książkę „Kasmiri o Tibetti”, gdzie potwierdza istnienie i autentyczność manuskryptu opisującego losy Jezusa-Issy w Indiach.

Podobne badania przeprowadził w 1925 roku Rosjanin, profesor Nikołaj Roerich. Napisał potem książkę „The Heart of Asia”, w której przedrukował fragmenty himiskiego rękopisu.

Profesor Uniwersytetu Kaszmirskie-go Hassnain, specjalista indolog, zajmował się pobytem Jezusa w Indiach i Kaszmirze przez dwadzieścia pięć lat. Wieloletnia obecność Jezusa w Indiach była dla niego absolutnym i niepodlegającym dyskusji faktem.

Al Haj Khawaja Nazir Ahmada napisał książkę „Jesus in Heaven on Earth”, która zdaniem profesora Hassanaina całkowicie wyczerpuje, tak merytorycznie jak faktologicznie, ten niezwykle interesujący temat.

Poza faktami, badaniami historycznymi i empirycznymi dowodami, istnieje sfera, której granic i siły oddziaływania określić nie sposób inaczej, jak że człowiek wyczuwa zło. Więcej – człowiek wie, że zło jest immanentne. Ma instynktowną, dziedziczoną wraz z urodzeniem świadomość, że zło należy do jego kultury, i musi sobie z tym poradzić sam, musi w jakiś sposób je kontrolowane, by mógł w miarę normalnie żyć. Dlatego człowiek wierzy w życie pozagrobowe. Wierzy, bo inaczej ciężar śmierci jest nie do zniesienia.

Tę nadzieję daje mu Jezus Chrystus.

Andrzej Szmilichowski

Źródła:
”Hemligheterna i Vatikanens dolda arkiv”, Peter Thunborg
”Tajemnicza młodość i śmierć Jezusa” Wacław Korabiewicz (Wyd. Przedświt, 1992), Internet
PS: Powyższy artykuł jest rozwinięciem, opublikowanego w 2000 roku w sztokholmskim (i już nieistniejącym dwutygodniku „Relacje”), mojego tekstu zatytułowanego „Zapomniane lata”.
Powrotowi do, dla wielu obłożonego stygmatem tabu tematu, przyświecały dwa cele. Po pierwsze rozszerzenie wiedzy o korzeniach kościoła rzymsko-katolickiego (którego jestem członkiem), po drugie moje głębokie przekonanie, że poszerzanie spektrum wiedzy o bóstwie pogłębia wiarę, a ślepa wiara tylko ją spłyca. Foto: CC0 Public Domain

Lämna ett svar