WIESŁAW BERNOLAK obchodził niedawno swoje 82. urodziny. Jego imię i nazwisko napisałem dużymi literami przez szacunek dla prawdziwej gwiazdy polskiego big beatu, człowieka obdarzonego niezwykłym talentem muzycznym, którego na początku lat 70-tych niesprzyjające wiatry w socjalistycznej Polsce wywiały na drugą stronę Bałtyku.
Słucham po wielu latach nagrań Wiesława i Zbyszka Bernolaków (SP+), z zespołem Polanie, ich mistrzowskiej gry na gitarach i klawiszach, które przypominają mi legendarny zespół The Cream. Jeśli mieliby wtedy otwarte drzwi do kariery i dobrego menagera, to możliwe, że ich płyty dzisiaj kupowalibyśmy za dolary. Wiesław Bernolak, gitarzysta, pianista, organista i kompozytor w jednej osobie, urodził się 21 września 1941 roku. W jego domu już od kołyski królowała zawsze muzyka. Fortepian był zawsze w domu rodziny Bernolaków i właśnie ten instrument poprowadził Wiesława w wielki świat muzyki. W takiej atmosferze wychowywał się przyszły wspaniały instrumentalista, odważyłbym się powiedzieć: wirtuoz.
Ojciec braci Bernolaków nauczył ich jak wielkie znaczenia ma w życiu muzyka. Że można nią wyrazić radość, złość, marzenia i smutek. Po II wojnie światowej cała rodzina Bernolaków znalazła się w Gdańsku. Wiesław, jeszcze jako uczeń, nieśmiało rozpoczynał swą muzyczną karierę grając na tak zwanych potańcówkach. Grał wtedy na pianinie, a na perkusji jego starszy brat Zbyszek. Szybko pokazali swoją uniwersalność w jazzowym repertuarze, głównie grając sławny i bardzo popularny styl dixielandowy. W trybie natychmiastowym Wiesław nauczył się gry na gitarze, która w tych czasach była modnym instrumentem. Zespół Bernolaków był coraz popularniejszy w Trójmieście.
To właśnie tam mieszkał i działał bardzo prężnie Franciszek Walicki zwany nie przez przypadek królem polskiego Rock and Rolla. To on stworzył na owe czasy pionierski zespół Czerwono-Czarni. Nazwa zespołu nawiązywała do barw klubu, w którym mieli pierwsze próby. Walicki zawsze podkreślał, że kolor czerwony to rewolucja, a czarny – niewola. Dzięki już wcześniej zdobytej sławie na Wybrzeżu i opatrzności bożej, Bernolak znalazł tam swoje miejsce.
Premiera, a jednocześnie nowy start w artystycznym świecie nastąpił w 1960 roku w legendarnym klubie studenckim „ŻAK” w Gdańsku. Niemalże każdy polski piosenkarz czy muzyk łączył swą karierę z tym klubem. Później pojawiły się niezliczone propozycje koncertowe. Najpierw na Wybrzeżu w sławnym „Non Stopie”, oraz cykliczne koncerty na festiwalach Młodych Talentów. Czerwono-Czarni zagościli na stałe na Festiwalach Polskiej Piosenki w Opolu. Grali głośną nowatorską muzykę uwielbianą głównie przez młodych odbiorców w bloku socjalistycznym. Nic więc dziwnego, że usłyszano ich szybko w Czechosłowacji i NRD. Często zdarzało się, że na koncertach „fruwały marynary”.
Wiesław Bernolak poszukiwał jednak czegoś więcej. Wiedział, że może zmienić cały styl i kierunek polskiej estrady. Chciał być na czele polskiego ”show businessu”. Miał ambicję grać muzykę na poziomie zespołów europejskich i nie tylko europejskich. Dogaduje się ze swoim bratem Zbyszkiem, gitarzystą i piosenkarzem Piotrem Puławskim – już profesjonalnymi muzykami z konkurencyjnego zespołu Niebiesko-Czarni. Pociągają ze sobą znakomitego saksofonistę Włodzimierza Wandera i już wtedy najlepszego perkusistę Andrzeja Nebeskiego. Bracia Bernolakowie wyczuli klimat i potrzeby w polskiej muzyce, zwłaszcza tej młodzieżowej. Trafiają w “10”. Pierwsze próby odbywają w Łodzi w Wytwórni Filmów Fabularnych i tam podczas jednej z prób spotykają szwedzką aktorkę Bibi Andersson, którą można nazwać matką chrzestną rewelacyjnego zespołu rock and rollowego to ona wymyśliła dla nich nazwę “Polanie”.
To był rok 1965. Polanie znaleźli się w niemal od razu w czołówce polskich zespołów rockowych. Szybko dostają kontrakt na wspólna trasę z zespołem The Animals. (Dla przypomnienia: w grupie tej występował legendarny Eryk Burdon i śpiewał niemal wszystkim na świecie znaną piosenkę “House Of The Rising Sun” – “Dom Wschodzącego Słońca”). O sławie zespołu Polanie niech świadczą współczesne wpisy na stronach internetowych. Po ponad 50 latach od wydania ich płyty, w roku 2021, zaledwie 20-letni słuchacz pisał: “No powiem, że jestem w szoku. To jest kosmos. Dlaczego oni nie są legendami? Ta płyta to światowy poziom. Trudno mi uwierzyć, że w Polsce została nagrana taka płyta. To jest absolutny klasyk, biblia ciężkiego grania. Pionierzy. WOW….. “. Jeszcze jeden komentarz z roku 2005: “POLANIE przekroczyli epokę muzyczna. Dzisiaj byliby wiodącym zespołem. Super grupa na tamte lata. Byłem na ich koncercie w Gliwicach. Do dziś pamiętam”.
Ja sam byłem na ich koncercie w 1967 roku w Warszawie w Parku na Powiślu. Miałem wtedy 15 lat i odkryłem wtedy zupełnie inny świat muzyczny, jaki znałem z polskiego radia. Gdybym nie widział napisu Polanie, nie domyśliłbym się, że gra to polski zespół. Przepięknie śpiewał bezbłędnie po angielsku Piotrek Puławski. Miałem szczęście poznać Piotrka ”Pecie” Puławskiego (SP+) osobiście w latach 2000 . Powróciły oczywiście wspomnienia tych niezapomnianych występów.
Grupa nagrała, niestety, tylko jedną płytę długogrającą i trzy single, wydane w milionowych nakładach. Każdy kto choć trochę lubił muzykę miał w domu ich płytę. Po reklamie fonograficznej grupa została zaproszona do RFN (Republika Federalna Niemiec) do studia Tv na nagrania. To otworzyło dla Polan drzwi na Zachód. Dla nich był to moment przełomowy. W swoim stylu muzycznym zbliżyli się do najlepszych zespołów angielskich. Wiesław Bernolak zaczyna grać na organach. Po powrocie z RFN podbijają Skandynawię, a następnie przez dłuższy czas grają w ZSRR.
Wiesiek i Zbyszek Bernolakowie w dalszym ciągu poszukują jeszcze czegoś więcej. Zespół udaje się do krajów Beneluxu. Po zakończeniu dość długiego, bo 6-miesięcznego kontraktu cały zespół z powodów paszportowych musi wracać do Polski. Jest rok 1968, gdy zespół definitywnie się rozpada. Ich karierę na Zachodzie utrudniały rygorystyczne przepisy paszportowe i możliwości swobodnego poruszania się po Europie. A to zamykało im drogę do międzynarodowej kariery.
W 1968 roku Bernolak dostaje angaż w Zespole Muzycznym Marynarki Wojennej w Gdyni, potem pełni funkcje kierownika muzycznego w ”Studio Rytm” w Polskim Radio. Następnie ma krótki epizod w zespole Quorum. Na tych wszystkich pracach etatowych Wiesiek nie czuł się sobą, był jak zamknięty ptak w klatce. Potrzebował publiczności, przyzwyczajony do gromkich braw, krzyków i fruwających marynarek. Po krótkim czasie dogaduje się z Władysławem Jagiełło, w którym grali już jego brat Zbyszek i Piotr Puławski. Wyjeżdżają do Szwecji.
Po paru miesiącach rozstaja się i każdy z nich idzie własną drogą. Wiesław znajduje miejsce u działającego już od dłuższego czasu i mieszkającego na stałe w Szwecji, Leszka Dudziaka (brata Urszuli Dudziak). Trafia do grupy muzycznej The Lolas, z którymi przez 30 lat (z małymi przerwami) koncertuje na luksusowych szwedzkich statkach pasażerskich “Royal Viking Sea”, “Black Prince” i “Europa”. Wiesław na stałe osiada w Szwecji, po zejściu na ląd pracował jako nauczyciel muzyki, a następnie został profesjonalnym stroicielem fortepianów.
W roku 1996 zespół Polanie reaktywuje swą działalność i odbywa się paręnaście koncertów. Fani nalegają i chcą więcej. Od roku 2004 Bernolak regularnie koncertuje z zespołem Czerwono-Czarni. Na cykliczne występy zespołu w Polsce (w Szczecinie, Warszawie, Wrocławiu, Katowicach i wielu innych miastach) przychodzą tłumy wielbicieli. Krąg muzycznej kariery zamyka się. W 2005 roku Wiesław Bernolak zostaje odznaczony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego orderem ”Gloria Artis” za całokształt pracy twórczej i artystycznej.
Co by było w polskiej muzyce, gdyby Bernolakowie zostali w Polsce? Trudno to dziś oceniać. Mogli wiele zmienić, bo z ich doświadczeniem muzycznym polska muzyka mogła znaleźć się na światowych listach przebojów. Wiesław i jego gitara prowadząca to była najlepsza wirtuozeria. Jego muzyczne kierownictwo w każdej formacji dawało prestiż każdemu zespołowi. To właśnie na jego stylu gry wzorowało się w latach 60-tych pierwsze pokolenie bigbitowej młodzieży.
Gdy o tym myślę, biorę z górnej półki płytę POLANIE, wciskam się w fotel i słucham. Słucham i delektuje się tymi rytmami – to balsam dla duszy. Magia muzyki, która nam w sercach gra.
Marek Lewandowski