Jak Szwedzi bydgoski zamek zniszczyli

Zamek bydgoski różne przechodził losu koleje. Pierwotnie stare grodziszcze nad Brdą, bronione niedostępnymi moczarami z jednej a wałem i ostrokołami z drugiej strony, podobnie jak trzy grody kraińskie wzdłuż Noteci położone Nakło, Czarnków i Ujście i historyczny (dziś już nie istniejący) Wyszogród nad Wisłą, strzegł polskich rubieży przed najściem sąsiadów — Pomorzan.

Kasztelanowie na zamku wówczas rządzili. Za króla Kazimierza, słusznie Wielkim nazwanego, który zamek i miasto, które u podwala naonczas powstało, opasał dość grubym murem a panów na zamku podniósł do godności burgrabiów i starostwo im nadał. Zamek Bydgoski stał się twierdzą warowną, powstrzymującą pochód zdradzieckich Krzyżaków do Ziemi Kujawskiej, przy czym niemało jego załoga ucierpiała.

Pierwszym starostą bydgoskim był Mściwój, około roku 1362. Następca jego, rycerz nieznanego nam nazwiska, zginął z ręki Krzyżaków. Po nim władzę nad odzyskanym grodem i Ziemią Bydgoską objął wierny dworzanin króla Jagiełły – Janusz Brzozogłowy – rycerz biegły w mieczu i piórze, jak o tym świadczą jego listy do dziś zachowane w archiwum królewieckim. Podpisywał się nasz starosta „Hannos Birkenhoupt zu Bromberg”, zaś na listach pisanych łaciną: „Janussius Brzozogłowy, capitaneus Bidgostiensis”.

Wsławił się również następny starosta bydgoski – Dobek Puchała, mający burzliwą przeszłość za sobą. Za młodu zapalony zwolennik nauki spalonego na stosie Husa, tworzył on zbrojne oddziały Braci Czeskich i spełniając niejako misję słowiańską wiódł husytów ku brzegom Bałtyku, tępiąc znienawidzonych Niemców wszędzie gdzie ich napotkał… Przed zgonem pojednał się Dobko z Kościołem, odwiedzając 1431 r. klasztor Cystersów w Koronowie i zwalniając braci zakonnych z świadczeń i opłat na rzecz starostwa, do których byli dotąd zmuszani.

Po krwawych wojnach i nieustannych pożogach nastąpił wreszcie okres pracy spokojnej – przez lat 150, w którym to czasie chlubną kartę w dziejach Bydgoszczy zajmują starostowie z rodu Kościeleckich. Było ich siedmiu z rzędu (w czasie od 1457 do 1600 r.) Ostatni z Kościeleckich, Jan, spoczywa obok ołtarza w kościele Bernardynów. Nagrobek opiewa, że był to pan światły i możny, który po obcych ziemiach wędrował, a podczas wjazdu króla Zygmunta III do Krakowa dowodził hufcem szlacheckiej jazdy, który własnym kosztem wystawił i zaopatrzył.

Za Kościeleckich Bydgoszcz nabyła wielkiego w całej Rzeczypospolitej rozgłosu, mając znaczenie jako ważny punkt dla handlu zbożem do Gdańska, z czego zarówno szlachta jak i kupcy korzystali. Obywatele bydgoscy słynęli wtedy wówczas z zamożności i lubieli otaczać się przepychem. Na zamku gościli znakomici książęta, a nawet król z licznym dworem często na zamek zajeżdżał, bawiąc nieraz po kilka miesięcy. W owym czasie razem z królem przebywał znany dziejopisarz Jan Długosz, który w dziełach swoich wspomina o zamku tutejszym jako o „castrum munitissimum” (grodzie warownym).

Po wygaśnięciu linii Kościeleckich, zgasła również gwiazda pomyślna dla naszego grodu. Dawna świetność zaginęła, rzadko który z panów w zamku odtąd rezydował, ucichł gwar i życie jakby zamarło. Nowi panowie woleli bawić na dworze magnatów lub podróżować po cudzych krajach, rządy zleciwszy swoim zastępcom (vicecapitaneus), podstawościm, którzy tylko wyglądali, jakby mieszczan mogli dobrze „oskubać”.

Straszne też nieszczęście na kraj sprowadziły wojny ze Szwedami. Jeszcze w roku 1604, kronika bernardyńska nazywa Bydgoszcz „kwitnącym miastem”, lecz z chwilą, kiedy zaczęły się wojny, w które władcy nasi całkiem niepotrzebnie naród nasz, któremu spory rodzinne Wazów były na ogół obojętne, zaplątali, odwróciła się karta.

Istnieje podanie, że podczas pierwszego najazdu Szwedów (1626-1629) Gustaw Adolf, król szwedzki, wypierając wojska stryja swego, Zygmunta III, króla polskiego, z Pomorza dotarł pod mury Bydgoszczy i rozbił swe namioty na wzgórzach z południowej strony, które odtąd nazywają się górami szwedzkimi (Szwederowo czyli Szwedowo, Schwedenhőhe).

Dzisiejsza ulica Podgórna nazywała się przedtem Szwedzką). Opowiadają dalej, gdyż potwierdzenia w zapiskach historycznych nigdzie znaleźć nie można, że Gustaw Adolf zawładnąwszy Bydgoszczą, stary kościół pod wezwaniem św. Trójcy (na tym miejscu, gdzie obecnie wznosi się nowa okazała świątynia) odebrał katolikom a dał  protestantom… To  jest  rzeczą pewną, że część wojsk Wallensteina, prowadzona przez Arnheima, spiesząc z rozkazu  ówczesnego cesarza  niemieckiego (katolika) na pomoc katolickiej Polsce – tygodniami całymi szwendała się po Bydgoszczy, łupiąc nie gorzej od Szwedów, i zanieczyszczając komnaty zamku. Spustoszenie musiało być straszne, jeżeli król Władysław IV w pięć lat później widział się zniewolony nadać ograbionemu miastu różne przywileje, jak np. wyłączną sprzedaż wina i wódek (likierów), sprowadzanych zza morza, w sklepie ratuszowym, byle tylko ,,ukochanej” swej Bydgoszczy, będącej niegdyś „ozdobą i błogosławieństwem” całych Kujaw pomóc do odbudowy i wybrnięcia z długów zaciągniętych. Datują się one przywileje z roku1634, kiedy starostą, bydgoskim był sławetny Piotr Żeroński.

Drugi najazd Szwedów przypieczętował upadek Bydgoszczy. Armia Karola Gustawa, nie napotykając nigdzie na poważniejszy opór, wtargnęła 1655 r. do Nadnotecia. Z Czarnkowa popłynęli Szwedzi do Nakła; dowódca szwedzkich rajtarów, Platting otrzymał polecenie udania się do Bydgoszczy.

Tak oto, po niemal 250 latach, znowu nieprzyjaciel rozpierał się na zamku. Zmienne jednak były koleje tej wojny, którą tak doskonale opisał nam w „Potopie” Henryk Sienkiewicz. Jesienią i zimą 1655 r. na zamku bydgoskim jeszcze wygodnie siedział szwedzki pułkownik Weissenstein, nie zważając wcale na to, że ówczesny starosta Bolesław Denhoff ślubował królowi szwedzkiemu poddaństwo razem z wielu innymi, w kwietniu następnego już roku dwaj sławni rycerze polscy: Stefan Czarniecki i Jakób Weyher, wojewoda pomorski, wchodzą zwycięsko do Bydgoszczy.

Ano, to tak było: Szwedzi tak byli już do żywa dopiekli biednym Bydgoszczanom, którzy w pamięci jeszcze mieli rabusiów „cesarskich” z pod znaków Wallensteina i Tillygo, że ci postawili wszystko na jedną kartę: Lepiej raz zginąć, jak dłużej się męczyć. Uknuli więc spisek, dobrze obmyślany, i powiadomili uganiającego się w okolicy jeziora Gopła za Szwedami, wodza Czarnieckiego, o którego odwadze i męstwie radosne po kraju chodziły wieści.

W burzliwą noc marcową, kiedy na zamku zabawiali się najeźdźcy z dalekiej północy pijatyką, i gwałceniem dziewcząt, mieszczanie wysiekli straże co do nogi, poczym otworzyli bramy miasta na oścież i wpuścili wysłanych przez Czarnieckiego żołnierzy, do których i „nawrócony” Denhoff się był zaraz przyłączył.

Brat króla szwedzkiego, książę Adolf Jan, palatyn reński, który właśnie znajdował się w Pakości, otrzymawszy wiadomość o „zdradzie” Bydgoszczy, zapałał gniewem przeciw jej mieszkańcom i śpiesznie wyruszył z wielkim wojskiem ku Bydgoszczy. Czarniecki i Wejher, unikając spotkania z przeważającymi siłami wroga, opuścili Bydgoszcz i z lasów pobliskich zaczęli napadać Szwedów, odcinając im dowóz żywności i amunicji. Książę Adolf wnet pohamował swój gniew i mieszkańców zbyt surowo nie ukarał, a ciurów niemieckich, którzy służyli Polakom za pieniądze, wcielił za karę do szeregów szwedzkich – dając im porcję „kijów” zamiast zaliczki… Obywatele, należący do spisku, uszli z Czarnieckim, którego sława rosła z dniem każdym.

Do posiadania Bydgoszczy snać Szwedzi wielką musieli przykładać wagę, bo przez dłuższy czas mieściła się tutaj ich główna kwatera wojenna. W maju 1656 r. zjawił się w Bydgoszczy sam król Karol Gustaw, aby zebrać swoje wojska i poprowadzić je na Czarnieckiego, niepokojącego Szwedów w okolicy miasta Kcyni. Partyzantka trwała w dalszym ciągu; Czarniecki był niestrudzony. I znowu w styczniu 1657 r. jawi się król szwedzki w murach Bydgoszczy, chcąc na chwilę wypocząć po znojnym a zawsze bezskutecznym uganianiu się za hufcami Czarnieckiego, który przemyśliwał nad tym, jakby wojnę przenieść na obce terytorium. Tak się też stało. Dania wypowiedziała Szwedom wojnę i Szwed, jak niepyszny, zaczął uciekać do domu… W czerwcu 1657 roku ściągnął król Karol wszystkie oddziały swoje, rozproszone w Polsce – do Bydgoszczy i zliczywszy je (z 20.000 wojaków pozostało mu bodaj tylko 5.000), dał rozkaz do odjazdu w stronę Danii.

Kiedy właściwie Zamek Bydgoski uległ zniszczeniu, nie da się dokładnie określić. To jednak wiadomo, że zburzony on został w czasie wojen szwedzkich. Księgi grodzkie wspominają, że w dniu 27 stycznia 1657 r. deputacja obywatelska w osobach Stanisława Melerowicza, Marcina Margońskiego i Andrzeja Cieńskiego, której powierzona była piecza nad wszelką własnością, zjawiła się przed obliczem rajców miejskich, zgromadzonych w ratuszu (mieszczącym się wówczas na Starym Rynku) i złożyła oświadczenie, że prawem nakazanego rocznego sprawozdania ze swego włodarstwa przed starostą na zamku dać nie jest w możności, ponieważ Zamek Bydgoski częściowo leży w gruzach i przez pożar w perzynę został obrócony, a poza tym nikt w zamku nie zamieszkuje, wobec czego wspomniani obywatele sprawę tę oddają do protokółu zgromadzenia radzieckiego. Z tego oświadczenia jasno wynika, że zamek zburzono przed styczniem 1657 r., najprawdopodobniej podczas powstania mieszczan przeciw Szwedom, w marcu 1656 r.

Po wyjściu Szwedów mieszkańcy odetchnęli nieco, nie na długo, bo morowe powietrze kraj nawiedziło i Bydgoszczy nie pominęło.

W onym czasie sławę Bydgoszczy rozniosło po świecie daleko wydarzenie wielkiej wagi, o takiej historycznej doniosłości, jak nie przymierzając dzisiejsze Locarno… Do Bydgoszczy zjechali na ważne narady polscy mężowie stanu i wysłannicy Wielkiego Elektora brandenburskiego.

Dla lepszego oświetlenia uważamy za stosowne przytoczyć tu niektóre szczegóły, układy te poprzedzających wydarzeń.

Kiedy w r. 1655 Szwedzi najechali Polskę, kiedy zmienna i zdradzająca szlachta i magnaci odstąpili prawowitego króla polskiego, a przylgnęli do najezdniczego Szweda, wtedy i Fryderyk Wilhelm, kurfirst, pokazał swą lisią skórę i na dwie strony oczkując, działał tak, jak mu było wygodniej. Kiedy Karol Gustaw zajął Bydgoszcz, Poznań, Warszawę i Kraków, wówczas chytry potomek Krzyżaków wszedł z miastami Prus Królewskich w przymierze, aby je obronić, a jednocześnie posuwał dalej zmowę ze Szwedami. Na odgłos powstania w Polsce, na wiadomość o obronie Częstochowy i śmiałych napadach Czarnieckiego, podpisał Elektor bez skrupułu zdradziecki układ ze Szwedem, z niewiernego lennika stając się jawnym zdrajcą Polski! Ale odmieniło się szczęście.

Kiedy Brandenburczycy (Derffinger ich prowadził) palili i rabowali w Wielkopolsce, hetman Gosiewski wpadł do Prus Książęcych, a Tatarzy rozpuścili swe „zagony” aż po sam Królewiec, mordując i paląc wszystko co napotkali po drodze. Widząc co się święci, że i Polacy nieomal z całej Polski Szwedów wygnali, Fryderyk Wilhelm zaczął się krzątać około własnego ocalenia. Wierność umowom nie była cnotą domu Hohenzollernów. Ledwie związany ze Szwedem, już wchodził w układy z Janem Kazimierzem, tak czyniąc kilkakrotnie. Tym skorzej przeto gdy go zastraszyły wojska polskie we własnym domu, rozpoczął nowe układy, a faktorował mu w tym zdrajca Bogusław Radziwiłł. Zdradzając sprzymierzeńca Karola Gustawa, podpisał Elektor w Welawie (10 września 1657 r.) traktat wieczysty z Polską. Na wieczne czasy otrzymał Elektor wyzwolenie Prus Książęcych od hołdu, a różne ziemie oraz Elbląg w zastaw. Zastrzeżono też, że po wygaśnięciu „wszystkich” linii domu brandenburskiego Prusy wrócić miały do Polski. Elektor przysiągł za siebie i następców swoich, że w żadne przymierza otwartym lub tajemnym sposobem z uszczerbkiem Rzeczypospolitej wchodzić nie będą…

Jan Kazimierz podpisał ów „pakt bezpieczeństwa” ze łzą w oku w Bydgoszczy dnia 6 listopada 1657. gdzie osobiście się spotkał z Fryderykiem, celem obustronnego zaprzysiężenia traktatu welawskiego.

Między wysokimi urzędnikami brandenburskimi przystąpił i Bogusław Radziwiłł na stopniach kolegiaty Jezu-ickiej do całowania ręki królewskiej, lecz Jan Kazimierz wzdrygnął się i spiesznie ją usunął…

Posłuchajmy, co kronikarze ówcześni o zjeździe bydgoskim jeszcze opisują: Na wieść, iż przyjeżdża do nas król Jan Kazimierz ze swą małżonką, światłą Marią Ludwiką, i całym orszakiem, na gwałt zaczęto sposobić komnaty zamku bydgoskiego, atoli okazało się, że niełatwo doprowadzi się zamek do porządku, wobec czego zwrócono się do Ojców Jezuitów z prośbą, aby oni Parze Królewskiej i innym dostojnym gościom u siebie gościny użyczyli. Jako się i stało. Kolegiata Jezuicka zajmowała onego czasu całą przestrzeń między ulicami Starofarną a Niedźwiedzią, tam gdzie dziś magistrat i muzeum się mieści, tudzież część wschodnią Starego Rynku.

Pamiętny był dzień wjazdu Elektora z całą rodziną do naszego grodu. Był to dzień dżdżysty, ponury 30 października. Król i królowa ze znacznym pocztem rycerzy wyjechali naprzeciw gościom, z jakie ćwierć mili. Nad brzegiem Brdy nastąpiło spotkanie i powitanie. Wjazd odbył się wśród radosnych okrzyków ludu, przyglądającego się niezwykłemu widowisku. Bramą Gdańską, która znajdowała się opodal klasztoru Karmelitów (dziś Teatr), zajechały wpierw dworskie karety; w pierwszej znajdowały się królowa Maria Ludwika z Ludwiką Henryką, żoną Elektora, w następnych damy dworu, dalej dzieci elektorostwa. Król zaś z Elektorem jechali obok siebie – konno. Minąwszy most i ulicę wąską, dostojni goście stanęli na rynku przed Kolegiatą Jezuicką, gdzie ich przyjęto chlebem i solą.

Przez dni kilka odbywały się narady, przeplatane igrzyskami i bankietami. Część gości znalazła jakie takie schronienie na zamku, reszta zamieszkała w klasztorze u Bernardynów i u Jezuitów, bądź też w domach bogatych mieszczan i szlachty. Zjazd był okazały. Przyjechały przebiegłe lisy, jak pełnomocnik cesarza niemieckiego Franz von Lisola, który w niczym nie ustępował dzisiejszym dyplomatom, takim jak Chamberlain, twórca paktu lokarneńskiego. Albo von Homerbeck, długoletni poseł brandenburski na dworze warszawskim, albo Otto von Schwerin, powiernik kurfirsta. Zjawił się również mądry burmistrz miasta Gdańska – Adrian von der Linde, wierny Koronie Polskiej mimo kuszących obietnic elektora i jego wysłanników.

Groźbą i prośbą wymuszali Prusacy dla siebie jak najkorzystniejsze warunki. W przeddzień podpisania umowy zjawiły się pod murami Bydgoszczy zbrojne hufce brandenburskie i zaczęły atakować oddziały polskie rozlokowane po wsiach najbliższych. Któryś z historyków niemieckich posądza królową Marię Ludwikę, że to ona – „znana intrygantka” – chciała Elektora z całą świtą, wziąć w pojmanie, aby nie dopuścić do zawarcia traktatu upokarzającego jej dumę. Jeśli takie istotnie były zamiary naszej królowej, w co atoli powątpiewamy, gdyż ruchawka była raczej przez doradców Elektora sprytnie zainscenizowana, to uchylić trzeba czoła przed tą kobietą, która więcej snać miała rozumu aniżeli jej małżonek, człek słabej woli.

Po wzajemnych przeprosinach, traktat o wieczystym  przymierzu ostatecznie w dniu 5 listopada obie strony podpisały, a dnia następnego uroczyście pod gołym niebem na rynku, koło kościoła Jezuitów, przysięgą usankcjonowały.

Ogromnie, rozumie się, z siebie zadowolony Elektor – zaraz potem odjechał. Daleko, za Poznańską bramę, na Okole odprowadził go król Jan Kazimierz; tylko królowej nie było, bowiem zaniemogła, nie chcąc się przymuszać do kłamanej szczerości rozstania z takim… gościem.

Bydgosko-welawski traktat stał się kamieniem węgielnym potęgi butnej Germanii, co z bólem serca przyznać każdy musi. I dobrze się stało, że tablicę „hańby” z murów gmachu pojezuickiego w  r. 1920 usunięto…

I pomyślałby kto, że już Szwed nigdy do Bydgoszczy nie zajrzy po tej wielkiej chwili… Otóż zgotował nam na wiosnę 1658 roku niespodziankę. Opuszczając Polskę, by ruszyć do Danii, Karol Gustaw pozostawił dość silne załogi w Toruniu i Grudziądzu. W Toruniu na czele wojsk szwedzkich stał generał von Bülow. On to – po wyjeździe monarchów i gości – uplanował śmiały napad na Bydgoszcz.

W mieście znajdowała się zaciężna piechota niemiecka na służbie u polskiego króla, około 300 ludzi, należących do chorągwi Butlera. Dowodził nią kapitan Jakób Vőlkersahm, strzegąc pilnie trzech bram miejskich i zamku, którego ruiny przedstawiały obraz nieszczególny.  Generał Bűlow dowiedział się od szpiegów, że w Bydgoszczy od kilku dni wszyscy biorą udział w weselu pewnej możnej szlachcianki i że tęgo przytem spijają różne miody i małmazje, że aż im się ze łbów kurzy. Dalej więc, kazał Szwedom siąść na koń i w 800 chłopa podeszli od strony Torunia i nocą (17 maja) użyli fortelu, by wtargnąć do Bydgoszczy.

Niczego nie przeczuwając przechadzała się straż u Kujawskiej Bramy, wtem rozległ się tętent kopyt końskich i z ciemności zaczęły się wyłaniać jakieś postacie.

– Halt! Wer da? Stójcie! – zawołał żołdak niemiecki, gotując broń do strzału.

– Gońcy królewscy. Najjaśniejszy Pan wraca dziś z łowów, otwórzcie bramę…  (Istotnie Jan Kazimierz przebywał w tym czasie w Czarnkowie, często zapuszczał się do kniei, a o cztery mile od Bydgoszczy byłby raz wpadł, w ręce Szwedów).

– Pokażcie paszport! – odezwał się drugi strażnik, który był już nadbiegł.

–  Zaraz go dostaniecie, mają go tamci, co właśnie nadjeżdżają…

I rzeczywiście, coś dwunastu jeźdźców przycwałowało, a kiedy zeskoczyli z koni i strażnik ponowił swe żądanie pokazania mu paszportu, przeskoczyli przez drąg zaporny u wylotu bramy i powalili strażników na ziemię. Rozległy się strzały i zabłysły klingi szabli w powietrzu. Opanowawszy bramę i położywszy trupem kilku pod Blankami, galopem szwadron Szwedów wpadł w ulicę Długą. Prawie że jednocześnie oddział piechurów zakradł się przez parkan klasztoru Bernardynów i wtargnął tamtędy do zamkowej rudery, gdzie tylko na słaby opór napotkał.

Z dwu stron zatem weszli nieprzyjaciele krótko przed wschodem słońca znienacka do miasta. Wywołało to popłoch. Zbudzono ze snu kapitana Vőlkersahma, który lożował w zajeździe Burzyńskiego przy Starym Rynku (gmach z chorągiewką blaszaną na wierzchołku, gdzie dziś Dom Konfekcyjny się mieści). Szybko wybiegł nasz „bohater” na ulicę, zwołując żołnierzy, lecz smutny widok przedstawił się jego oczom: ulicą Mostową i od strony Jatek napierała szwedzka piechota, z drugiej strony nadjeżdżali rajtarzy.

– Dzieci, nie dajcie się! – zagrzewał wódz swą trwożliwą drużynę do wytrwania, ale ta poczęła pierzchać. Pistoletem w jednej i drugiej dłoni utorował sobie drogę od Ratusza na powrót do swej kwatery, gdzie zaryglował bramę i zaczął z góry z okien strzelać razem z kilku ciurami, który go nie odstępowali.

– Poddajcie się! – wołali Szwedzi. – Nic wam się nie stanie, gardłem nie zapłacicie…

Nasz  kapitan  ukazał   się   w   oknie z krucicą w ręku i dumnie zawołał:

– Byle drabowi nie poddam się, wara ode mnie! Jeśli jest oficer między wami niech się przybliży.

I wystąpił z tłumu pospólstwa jakiś „starszy” z niebiesko-żółtą, z opaską na rękawie.

– Jestem kapitanem, poddajcie się rycerzu, dalszy opór i tak jest daremny, bo miasto i zamek w naszym ręku…

Vőlkersahm przekonawszy się, że wobec przemocy nic nie wskóra, rozwarł drzwi swego domu i złożył broń.

Szwedzi uprowadzili jako jeńców komendanta miasta, pewnego porucznika, chorążego, inżyniera i 80 ludzi, a prócz tego wpadł im w ręce łup niespodziewany — transport (30 wozów z kufami!) wina hiszpańskiego, który szedł z Gdańska do Warszawy. Zastawiony stół weselny, jadła w bród i dobry napitek bardzo im posłużył, a nadto duże stado bydła z sobą do Torunia zabrali. Bydgoszcz zatrzymać nie leżało w planach Bülowa, który otwartego spotkania z Polakami unikał.

Po latach smutku i niedoli, jaka na kraj spadła, nareszcie w r. 1660 rozbrzmiały dzwony, głoszące zawarcie pokoju w Oliwie. Niebawem zjechała i do Bydgoszczy komisja rządowa, by naocznie stwierdzić szkody wojenne.

W archiwum miejskim przechowują do dziś opis lustracji z roku 1661, z którego dowiadujemy się, że Zamek Bydgoski w czasie wojen szwedzkich minami podłożonymi zupełnie został zburzony, a budynki spalone, tak, iż nie może być mowy o tym, aby tam kto mógł mieszkać.

Dosłownie opis ten w ówczesnym polsko-łacińskim stylu brzmi: „Teraz per iniuriam belli Suetici minami funditus rozerwany y spalony, tak, że… do rezydencji sposobności niemasz”.

Starostwo bydgoskie atoli istniało w dalszym ciągu. Starostowie przenieśli się ze zamku do folwarku pobliskiego „Grodztwem” zwanego.

I jeszcze raz Szwedzi do Bydgoszczy zajrzeli 14 czerwca 1703 roku. Puł-kownik Jakób Borenskjőld stanął tu w 600 koni i gościł u Bernardynów nieproszony przez całe trzy tygodnie. Jesienią przybyły nowe oddziały, które brały już wszystko bez pytania.

Gołe mury starego zamku służyły następnie za schronienie dla koni Moskali i Mongołów, saskich dragonów i pruskiej konnicy, aż wreszcie w październiku 1773 r. robotnicy i majstrowie zaczęli motykami rozbijać ściany i prochem rozsadzać kamienne głazy, by je na taczkach przewieźć na drugą stronę rzeki, tam, gdzie „Wielki” Fryderyk budował koszary dla swoich huzarów. (Na tym miejscu dziś wznosi się gmach dyrekcji poczt. Za czasów pruskich ulica ta nazywała się Koszarową).

Public Domain . Obraz Juliusza Kossaka: Jan Henryk Dabrowski

Koło ruin zamku zaczaili się 2 października 1794 r. dzielni żołnierze Henryka Dąbrowskiego i w tym oto miejscu, najmniej zabezpieczonym, najpierw weszli do miasta (szli bowiem z czterech stron), staczając z Szekulym krwawą walkę na Rybim Rynku, i na Podwalu. Bitwa, jak wiemy, zakończyła się naszym zwycięstwem a śmiercią wodza Prusaków. Szekulymu kula armatnia urwała nogę. Znaleziono go w zaułku blisko spichrzów, dogorywającego.

W magazynach pruskich w Bydgo-szczy Dąbrowski znalazł takie stosy sukna i skór, że całą swą kilkotysięczną armię przyodział na zimę i obuł dostatnio.

Później znowu Niemiec stąpał po tych rumowiskach, gdzie tyle krwi obcej i naszej serdecznej przez wieki spłynęło. I nie uszanowali najeźdźcy tej naszej drogiej pamiątki, która przetrwać mogła jako żywy pomnik jeszcze dalsze pokolenia, lecz 1895 r. sprzedali zamek na rozbiórkę pewnemu przedsiębiorcy – za 7500 marek.

Z zamczyska nie ma już śladu, chyba gdzieś kamień w fundamencie. Na historycznym kawałku ziemi, obficie potem i krwią nasiąkłym, owitym marzeń barwną wstęgą – dziś wznoszą się szałasy naszych wioślarzy, kwitną róże, pną się bluszcze i powoje, gdyż tu jest piękne ogrodnictwo Floriana Figurskiego, a obok pocztarnia i plac do karuzeli, zaś tam, gdzie przez most zwodzony nad fosą, niegdyś książęta i sławni rycerze na dziedziniec zamkowy wjeżdżali, znajduje się zaciszna knajpa „Starą Bydgoszczą” zwana…

O tempora, o mores! O czasy! O obyczaje!

Stanisław Nowakowski

Tekst z książki “Królewski podarunek i inne opowieści prasowe”, Warszawa 2007

 

 

 

 

 

 

 

 

Lämna ett svar