W podeszłym wieku zmysł smaku na ogół funkcjonuje tak jak za młodu. Trzy razy dziennie mamy możliwość raczenia się smakołykami. Homar, ostrygi i kawior to klasyczne przysmaki. Na homara czy ostrygi można sobie od czasu do czasu pozwolić, ale na oryginalny kawior z jesiotra stać tylko bogaczy.
Dwukrotnie, we wczesnej młodości, miałam okazję rozkoszować się tym smakołykiem bez ograniczeń. Kiedy towarzyszyłam ojcu, profesorowi, w pożegnalnym bankiecie po konferencji, której był organizatorem i przewodniczącym, siedziałam przy honorowym stole, na którym królowała kryształowa czarka po brzegi wypełniona kawiorem. Obok mnie siedział starszawy Rosjanin z siwą bródką. Kiedy usłyszałam jego nazwisko – Oparin, natychmiast przypomniały mi się lekcje biologii i prezentowaną tam teorię powstania życia, stworzoną przez rosyjskiego uczonego Oparina. Propagował on teorię koacerwatów, samoistnie tworzących się pęcherzyków zawierających ważne związki organiczne: białka, tłuszcze i kwasy nukleinowe, z których mogły powstać pierwsze pra-komórki. Zapytałam ostrożnie sąsiada, czy jest spokrewniony ze sławnym Oparinem. ”To ja jestem tym Oparinem” – usłyszałam w odpowiedzi. Zaniemówiłam. Oparin wydawał mi się być rówieśnikiem Darwina. Sąsiad wyglądał na ubawionego. Kontynuowaliśmy rozmowę po rosyjsku. Znałam wtedy dość dobrze ten język. W nagrodę doczekałam się komplementu: „Głuboko mysljaszczaja diewoczka”. Przechowuję te słowa we wdzięcznej pamięci.
Po raz drugi miałam okazję rozkoszować się kawiorem na rejsie z Gdyni do Kopenhagi. Ojciec był tam na konferencji, a dla rodzin (po kosztach własnych) zorganizowano wyprawę statkiem „Mazowsze”, w której brałam udział. Mama zrzekła się z niej na moją korzyść, rzekomo obawiając się choroby morskiej. Na pokładzie zainteresował się mną przystojny oficer. Pewnego razu zaprosił mnie do swej kabiny na kawior. Obawiałam się pójść, ale łakomstwo zwyciężyło. Czekała na mnie kromka pumpernikla z grubą warstwą kawioru. Widząc, że mi smakuje, oficer poczęstował mnie drugą kromką. Na szczęście nic zdrożnego nie zakłóciło uczty. Widocznie mój młodzieńczy sex appeal nie był wystarczająco kuszący.
Nie umiem przyrządzać homarów. Kucharzenie nie jest moim ulubionym zajęciem. Ale mogliśmy się delektować homarami w Tajlandii. Zapiekano je ze specjalnym sosem, skrapiano alkoholem i podpalano. Kiedy próbowaliśmy tego specjału po raz pierwszy, płonący półmisek wzbudził sensację. Na rejsach, w czasach kiedy były tańsze a jednocześnie bardziej luksusowe, w dni kiedy obowiązywała „gala”, podawano homary. Kelner, już przy stole, dla wygody wykrawał gościowi miękką zawartość. Ostatnio homary można zamawiać tylko za dodatkową opłatą. Kelner co wieczór obwozi danie na wózku aby nie kupować kota w worku. Ciekawe czy jest to stale ten sam homar, a może tylko jego atrapa. Nie można było poznać po zapachu.
Z ostrygami było inaczej. Po raz pierwszy jedliśmy je w Belgii, w restauracji specjalizującej się w owocach morza. Podano go na wodnych glonach morszczynu. Innym razem podczas rejsu zwiedzaliśmy miejscowość we Francji, gdzie w zatoce hodowano ostrygi. Mijaliśmy wiele ostrygowych barów. Tam standardowym daniem było pół tuzina ostryg, ćwiartka cytryny, grzanka i kieliszek musującego wina. Zamawialiśmy ostrygi, nie te najdroższe tylko średniej wielkości, żeby nie nadwyrężyć podróżnej kasy. Podczas pobytowej wycieczki nad brazylijskie wybrzeże relaksowaliśmy się na plaży. Koło południa pojawiał się człowiek z koszem. W nim na lodzie leżały ostrygi. Obawiałam się, że sprzedawca nie przestrzega zasad higieny. Para plażowiczów w sąsiedztwie nie miała takich obiekcji. Uspokoili nas, że od kilku dni raczą się ostrygami i żołądki mają w porządku. Poszliśmy w ich ślady.
Kiedy po raz pierwszy od czasów pandemii wybraliśmy się na dwutygodniową wycieczkę na Korfu, niestety nie spełniła ona oczekiwań i okazała się fiaskiem od początku do końca włącznie z jedzeniem. Nie oczekiwaliśmy kawioru, homarów i ostryg tylko tradycyjnej kuchni greckiej. Niektórzy twierdzą, że jest ona mało urozmaicona. Jestem przeciwnego zdania. Klasyczna grecka sałatka to kompletny posiłek w gorącym klimacie. Kalamares czyli frytowane ośmiornice są moim faworytem. Są także tzatziki i saganaki, gorąca przystawka na bazie smażonego sera, papryka i pomidory nadziewane ryżem, podłużne papryczki wypełnione fetą, grillowane plastry bakłażana z czosnkiem i parmezanem, smażone plasterki cukinii moczone w piwie i chrupkie jak chipsy, no i tradycyjne papuciaki czyli połówki bakłażana zapiekane pod beszamelem. Jak widać w greckiej kuchni dominują warzywa. Ryby są drogie, cenę podaje się za 10 deka i płacąc można doznać szoku, jeśli się to przeoczy. Tylko chrupiące smażone rybki wielkości małego palca, które się jada w całości, mają przystępną cenę. Od reguły zawsze są wyjątki. Najsmaczniejszą i niedrogą rybę jadłam właśnie w Grecji. Byliśmy wygłodzeni po dłuższej wędrówce, a żadnej restauracji w zasięgu oka. Na tarasie mijanego domostwa stał jeden stolik. Okazało się, że gospodarze mogą nas poratować. Wkrótce na stole pojawiła się ogromna grillowana ryba w towarzystwie jeszcze ciepłego, świeżo upieczonego chleba. Podobno głód jest najlepszą przyprawą, ale tym razem nie była ona potrzebna. Dań mięsnych jest w Grecji niewiele: popularne szaszłyki, souvlaki, grillowane kurczaki i od wielkiego święta prosiak lub jagnię pieczone na rożnie.
Na Korfu all inclusive okazało się nieporozumieniem. Z greckich specjałów był tylko ser feta. Na śniadanie jadaliśmy jajka sadzone z boczkiem. Innej ”wędliny” nie było, a jajka na miękko i na twardo pomieszano w tym samym pojemniku. Jogurt z miodem kończył każdy posiłek. Obiady i kolacje nie różniły się od siebie. Żadnych greckich smakołyków tylko ryby w sosie, trochę kurczaka i inne nieciekawe smakowo potrawy. Pewnego wieczoru dostrzegłam na bufecie frytowane krążki. ”Nareszcie calamares” – pomyślałam. Radość była przedwczesna. Frytowane krążki cebuli tylko wyglądem przypominały ośmiornice. Innym razem spróbowałam mięsnej potrawy w sosie sądząc, że to kaczka. Okazało się, że zjadłam ragu z królika. Poczułam lekkie mdłości. Nie zwykłam jadać przyjaciół. Przez wiele lat hodowaliśmy króliczki jako zwierzątka domowe co opisałam w nowelce ”Moje króliki”.
Dzieci ignorowały bufet i żywiły się wyłącznie frytkami z ketchupem. Przynajmniej wiedziały z góry, jak to smakuje.
Teresa Urban