Dziennik letni

Bydgoszcz. Moje rodzinne miasto, chociaż w nim mieszkałem zaledwie pierwsze 2 lata życia. Bywam w nim teraz częściej niż kiedykolwiek wcześniej, może ze względu na sentyment, odległość od przystani promowej w Gdyni i na mieszkającą tam rodzinę. W Warszawie, gdzie mieszkałem, nie pozostał już nikt, tylko groby, także małe już grono znajomych, w tym mój najbliższy przyjaciel. Teraz za każdym razem odkrywam Bydgoszcz na nowo, konfrontując moje wspomnienia z dawnych lat z tym, co widzę teraz. Fascynujące miasto, pełne nieznanych mi wcześniej zaułków i miejsc, jak chociażby park w Myślęcinku, gdzie nigdy we wcześniejszych latach nie bywałem. Olbrzymi teren, w miarę zagospodarowany, fantastyczny ogród botaniczny. Szkoda jedynie, że linia tramwajowa kończy się zbyt daleko od centrum parku.

Chodzę po Bydgoszczy i szukam starych szlaków, które przemierzałem jako dziecko razem z babcią, która tam mieszkała. Z Lubelskiej na Plac Poznański, później Poznańską w kierunku Długiej, czasami przez Rynek w kierunku Gdańskiej i na Libelta, gdzie mieszkały siostry babci. Lubelska nieco się zmieniła – chociaż niewiele, Plac Poznański w zupełnie innym układzie komunikacyjnym stał się ruchliwym miejscem, niezbyt przyjemnym. Poznańską i równoległą Grudziądzką mknie sznur samochodów, nie ma już starych sklepów, które pamiętam z dzieciństwa. Codzienny szlak z babcią prowadził z warzywniaka na Placu Poznańskim do intensywnie pachnącej piekarni na Poznańskiej i nieco dalej do mięsnego. Później szliśmy do pasmanterii, którą prowadziła siostra babci – Hela, na kawę. Pasmanteria znajdowała się na początku Długiej bardzo blisko Wełnianego Rynku. Też już pasmanterii w tym miejscu nie ma.

Długa się zmieniła, pamiętam, że jeździły tam tramwaje, była pełna sklepów. Teraz zamiast sklepów przede wszystkim knajpy. Na Długiej czuje się jakiś niedosyt, bo chociaż zachowała swój charakter dość wąskiej, niezbyt wysoko zabudowanej ulicy wielkomiejskiej, to jednak czegoś tutaj brakuje. Widać to szczególnie w tym roku – wiele sklepów (zwłaszcza od Poznańskiej) świeci pustymi witrynami, czekając na nowych najemców.

Życie przeniosło się na drugą stronę zabudowy, na Wyspę Młyńską. Kiedyś było to zaniedbane i dzikie miejsce, w czasach mojej młodości tam, gdzie dzisiaj stoi Opera Bydgoska, rozstawiał karuzele objazdowy lunapark, który dzisiaj ze względu na wymogi bezpieczeństwa, nie miałby prawa funkcjonować. Wtedy nikt o tym nie myślał.

Poruszam się między chaotyczną Grudziądzką, szarą Poznańską, pustą Długą ku Rynkowi. Jest pierwsza połowa czerwca, turystów jeszcze niewielu, głównie wycieczki szkolne. Stary Rynek, choć nie jest przytulny, to jednak ma swój urok. Dzisiaj to jedno z najważniejszych miejsc w Bydgoszczy, a nowa, utrzymana w stylu zabudowa narożnika w kierunku Mostowej, dobrze wpisuje się w sylwetkę miasta. Kiedyś stał tu obrzydliwy pawilon baru Kaskada.

Gdańska zmieniła się niewiele, częściowo odnowiono fasady, począwszy od Jagiellońskiej aż po Plac Wolności jest jedną z najruchliwszych ulic Bydgoszczy. Z babcią szliśmy na ukos przez Plac, później Gimnazjalną w kierunku Libelta. Ja podczas mojej letniej wędrówki, koło dawnego Be-De-Te (czyli po wojnie Domu Towarowego Jedynak) skręcam w Dworcową. Od dawna planowałem, że przejdę całą ulicę aż do dworca, dopiero tego lata udało mi się to. Na początku sporo sklepów i dość duży ruch, ale im bliżej dworca tym szybciej ulica zamiera. Kiedyś jeździły tędy tramwaje, dzisiaj ruch samochodów jest ograniczony – nie ma tramwajów, nie ma też i życia. Zmarnowany kawałek miasta.

***

Mieszkam w hotelu poza centrum miasta, tym razem daleko, bliżej lotniska. Nigdy w tej części miasta nie byłem wcześniej. Podobnie jak w innych podbydgoskich rejonach, i tutaj dominują lasy, co nadaje miastu specyficzny charakter. Ta bliskość przyrody sprawia, że Bydgoszcz jest miastem ”klimatycznym”.

***

Zakupy w małym supermarkecie Netto w Białych Błotach. Dwa lata temu zainicjowano tutaj akcję ”W Białych Błotach wszyscy mówimy dzień dobry”. Takie banderole zawisły w wielu miejscach tej podmiejskiej osady. Ekspedientka w kasie, gdy kładę produkty, nie podniosła na mnie wzroku, cała procedura zakupów odbyła się bez słów. Pani była wyraźnie zmęczona i znudzona życiem. W rogu sklepu kiosk z gazetami. Stanąłem przy okienku, ekspedientka w średnim wieku, ze wzrokiem utkwionym w blat i zajęta pisaniem czegoś, nie podniosła wzroku. Stoję minutę, dwie – żadnej reakcji. Odchodzę więc. Wiem, że już nigdy w tym sklepie nie będę robił zakupów. W Białych Błotach wszystkim mówię ”au revoir”.

***

W hotelu oglądam ”Wiadomości”. W Szwecji nie mam polskiej telewizji, zresztą TVP i tak bym nie oglądał. Wiem, że narażę się na durną propagandę pisowską, ale chcę na własne oczy i uszy przekonać się, czy jest tak źle, jak o tym czytałem. Nie, nie jest źle – jest znacznie gorzej. Akurat natrafiłem na relację ze Szwecji, gdzie reporter szczecińskiej TVP, przygotował relację z Malmö o serii zabójstw i strzelanin w Szwecji w pierwszej połowie czerwca tego roku. Raportaż tendencyjny, wpisujący się w antyimigracyjną retorykę PiS. Pełen półprawd i manipulacji. Czytam w komentarzu:

W jednoznacznie negatywny sposób telewizja publiczna buduje wizerunek uchodźców z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu. Przepełnione ludźmi łodzie (często tonące w drodze) przedstawiane są jak armia najeźdźców. Migranci zaś pokazywani są wyłącznie w trakcie rozruchów, gdy atakują służby porządkowe i demolują ulice. Jeżeli kamera robi zbliżenie, to na twarze wykrzywione we wrogich lub złośliwych grymasach i ręce rzucające kamieniami oraz pokazujące obraźliwe gesty.

Reporter-manipulant z ”Wiadomości” dokładnie trzyma się tego schematu. Na ekranie widzimy płonące samochody, rzucających kamieniami imigrantów, jest oczywiście wszystkiemu winni Merkel i Tusk – jednym słowem pomieszanie z poplątaniem. Bo mimo strzelanin (w tym czasie głównie) w Sztokholmie (a relacja jest z Malmö – zapewne ze względów oszczędnościowych reporterowi szczecińskiej TVP było bliżej) nikt samochodów nie podpalał. Dodatkowo zabrakło informacji, że strzelaniny mają inny charakter – gangsterskich porachunków. Liczy się jednak granie na emocjach, a nie fakty.

W europejskim sondażu oceniającym zaufanie społeczeństwa do mediów, Polska o dziwo nie znajduje się na szarym końcu (jakby można oczekiwać), a w górnej części tabeli. Mediom ufa 40% Polaków. Na czele są państwa skandynawskie, w Finlandii mediom ufa 77% społeczeństwa, w Norwegii 61%, w Szwecji 60%. O dziwo w Albanii 72%. Najgorzej jest w Grecji, Turcji, Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie mediom ufa zaledwie 18%. I to mimo tego, że mają chwaloną za rzetelność i profesjonalizm BBC, a także Financial Times. Ale też The Sun i Daily Mirror

***

Wakacje w Polsce, więc od polityki nie można uciec. Prezes prezesów, teraz wicepremier Nadpremier, Jarosław K. na wiecu (gdzieś) woła: ”Chcemy odzyskać Polskę!”. W jednym z komentarzy z wiecu czytam: ”Znowu żeście ją stracili???!! Dzień Świstaka”.

***

Jest drogo i będzie drożej. Tanie wakacje w Polsce to już historia, szczególnie gdy przelicza się ceny na korony szwedzkie. Za schabowy, który do tej pory kosztował ok. 25-35 złotych dzisiaj trzeba zapłacić 45-55 złotych, co przy słabej koronie szwedzkiej daje ok. 140 koron. Do tego picie, ewentualnie sałatka… W Szwecji za lunch płacimy od 110 do 140 koron. Badając stan gospodarek różnych krajów, porównuje się rozmaite współczynniki, jednak mało który wskaźnik mówi więcej niż tak zwany „Indeks McDonald’s”. Popularny zestaw Big Mac & Co w Polsce kosztuje (przy obecnym kursie korony szwedzkiej) ok. 85 koron, a Szwecji podobnie – 89 koron. Tylko pensje trzymają się lepiej w Szwecji… Z powodu inflacji droższe jest wszystko, jedynie żywność wciąż tańsza i wybór towarów nieporównywalnie większy niż w Szwecji.

***

Zaskakujący hotel w Gdyni, a raczej Rumii. Okazuje się, że i w Polsce można znaleźć miejsce do wypoczynku na bardzo dobrym, światowym poziomie za stosunkowo dobrą cenę (uwzględniając standard). Nie ma oczywiście mowy by znaleźć coś za cenę podobną do tych sprzed 2-3 lat, ale usługi hotelarskie podrożały wszędzie. W hotelu baseny dla dzieci na zewnątrz i wewnątrz, zjeżdżalnie, również baseny w podziemiu hotelu, SPA z tężniami, suchymi i normalnymi saunami, grota solna, jacuzzi – wszystko w cenie noclegu, ręczniki bezpłatne. Do tego sala bowlingowa, pokój dla dzieci z grami komputerowymi, duża hala do zabaw dla dzieci, codziennie organizowane zajęcia dla najmłodszych, przestronna jadalnia z bogatym i urozmaiconym śniadaniem – można dokupić również bufet wieczorny. Wszędzie czysto, uprzejmy personel, bezpłatny parking. W sadzawkach przed hotelem, a także przy basenach na zewnątrz i w środku – żółwie. Chyba po raz pierwszy trafiłem w Polsce do takiego hotelu, wcześniej mieszkałem w takich tylko w krajach pozaeuropejskich. No i plaże w Rewie i Michelinkach. I oczywiście sympatyczna Gdynia, szczególnie latem.

***

Makkartyzm doczekał się już surowej oceny historii, Komisja Tuska miała pójść śladem McCarthy’ego, ale nie jest pewne, czy w ogóle powstanie. Skompromitowała się już na samym początku, a gwóźdź do trumny wbił pełniący obowiązki prezydenta Andrzej D. Jest takie zmontowano zdjęcie, na którym przed Komisją sejmową siedzi Donald Tusk, a ktoś z komisji pyta: Czy w przeszłości spotykał się pan z rosyjskimi agentami? Tusk odpowiada: Nie. Dzisiaj pierwszy raz.

***

Daleki jestem od teorii spiskowych, ale nie mam wątpliwości, że wokół nas działają (świadomie lub przez głupotę) ruscy agenci wpływu. By wspomnieć mojego dawnego kolegę ze studiów w Warszawie, który od lat mieszka w Szwecji, a konkretnie w Uppsali. Obserwuję jego profil na Facebooku (nie jest zablokowany dla postronnych) i co jakiś czas doznaję wstrząsu. Gość nie tylko zafascynowany jest szwedzkimi demokratami, ale także socjaldemokratami… Jak on to godzi? – nie mam pojęcia. Od czasu napaści rosyjskiej na Ukrainę niemal codziennie zamieszcza na swoim profilu wypowiedzi z prawicowych portali (często anglojęzycznych), gdzie winę za trwającą wojnę i ”wciąganie w nią zachodniego świata” obarcza się Ukraińców. Na jego profilu jest zresztą pomieszanie z poplątaniem, niegdyś wychwalał Trumpa, teraz nagle pokłada nadzieje, że kandydatem na prezydenta będzie Robert F. Kennedy Jr. (co prawda postać kontrowersyjna i wyznawca teorii spiskowych, ale jednak demokrata).

Niedawno na swoim profilu (w języku szwedzkim) zamieścił własny wpis, który brzmi w tłumaczeniu:

”Nie ma nic złego w Putinie i Rosji. Właściwie Rosja jest po właściwej stronie historii. Problem leży w fałszywej narracji i zniekształconej prawdzie. Ponieważ jesteśmy państwem wasalnym w amerykańskiej strefie wpływów (tu ma na myśli Szwecję – dop. autora), musimy szerzyć nienawiść do Rosji i antyrosyjską propagandę. Dlatego powtarzamy propagandę, którą mamy rozpowszechniać. Bezkrytycznie i bezrefleksyjnie”.

Gdyby to było śmieszne spojrzenie na historię, to bym nie reagował, ale według tegoż pana, to NATO prowokuje wojnę i winne jest sytuacji na Ukrainie. Od wielu miesięcy poprzez swoje wpisy ów gość powtarza dyrdymały głoszone przez Brauna i mu podobnych, że to nie ”nasza wojna”. W jednym z nich (nie tak dawno) powtarza słowa wątpliwej reputacji dr Leszka Sykulskiego: ”Dzisiaj nasze czołgi, jutro nasze dzieci” i propaguje demonstrację pod ambasadą ukraińską w Warszawie pod hasłem: ”Niedziela Ukraińskiego Rachunku”.

Sykulski to lider antyukraińskiego Polskiego Ruchu Antywojennego, podejrzewany o kontakty z Rosją.  Od co najmniej 11 lat jeździ do Rosji i debatuje z tamtejszymi ekspertami. Przedstawiany jest jako znany geopolityk, ciekawy naukowiec, a nawet profesor. Karierę zaczynał w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Komisji Weryfikacyjnej WSI Antoniego Macierewicza. Dzisiaj jego drogi z PiS się rozeszły, a nie tak dawno nawet pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP Stanisław Żaryn (też złej sławy) napisał na Twitterze: ”Leszek Sykulski jest jednym z komentatorów infekujących polską przestrzeń informacyjną tezami zbieżnymi z przekazem rosyjskiej propagandy przeciwko Polsce”.

Wygląda na to, że Sykulski ma swojego ”agenta” w Szwecji w Uppsali, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że kilku moich znajomych z Facebooka, jest znajomymi mojego byłego kolegi ze studiów. A ponieważ znam ich poglądy, to dziwi mnie, że nadal tolerują znajomość z owym panem. Przy okazji dowiedziałem się z profilu tegoż gościa, że pracował w Polsce jako celnik na Okęciu, i było to w czasach komuny, bo znalazł się w Szwecji nieco przede mną. Nic nie sugeruję, ale zawód celnika w tamtych czasach był ściśle związany ze służbami wiadomej proweniencji, więc bym się tym nie chwalił.

Każdy ma prawo do swoich poglądów, ale gdy są to poglądy niezbyt mądre, to nie ma powodu milczeć. Takich cichych ”agentów wpływu” Rosji jest w Szwecji zapewne wielu, a wśród Polonii znam jeszcze kilku.

Tadeusz Nowakowski

Lämna ett svar