The Nuggets

Cygan, cygaństwo. Nigdy się nie przyzwyczaję do nazywania ich Romami. Rom brzmi mi bezosobowo, nijako, nie kryją się za tym ogniska, wozy, patelnie, gitary, wróżki, skrzypce, konie, ów nieodparty cygański romantyzm, Rom nie opowiada mi żadnej historii którą bym polubił i chciał zapamiętać. A Cyganów znam, lubię i pamiętam.

W czasie przerwy w koncercie „Rhythm and Blues” na sopockich kortach tenisowych, za kulisy zapukał Cygan w średnim wieku, od drzwi usilnie zachęcając gitarzystę i kierownika zespołu Bogusia Grzyba (znanego później ogólnie aranżera, między innymi „Opola”, Leszka Bogdanowicza), aby zechciał posłuchać jak śpiewa jego bratanek. Grzyb przystał na to i wtedy zza pleców naszego gościa wyłoniło się cygańskie pachole. Tak zobaczyłem po raz pierwszy Michaja Burano. Boguś dał mu gitarę, a ten niewiele myśląc zaśpiewał „Lucilla”. Kompletnie poza frazą muzyczną, na dwóch funkcjach, ale jak zaśpiewał! Grzyb przeżegnał się i wpuścił go w drugiej części koncertu z tą jego „Lucillą” na scenę. Muzykom udało się go nie zgubić, a Michaj zaczarował widownię, to był tajfun!

Gdy peerelowska milicja obywatelska rozwiązała „RandB”, nasze drogi się rozeszły, ale śledziłem jego karierę. Święcił triumfy w Polsce, a potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych i przybrał pseudonim John Mike Arlow.

Wydawało się, że oto Michaj zdobywa Amerykę. Niestety, jak szybko zaczął tak szybko skończył, nie udało mu się zainteresować swoją osobą odpowiednio wpływowych menadżerów. Nie potrafił. Chyba zbyt wcześnie wyjechał. Wrócił potem do Polski, pojawił się na estradzie i w telewizji, ale długo miejsca nie zagrzał. Zniknął, tym razem przypuszczalnie na zawsze.

Michaj Burano od wielu lat mieszka w Sztokholmie, ale pomi-mo wielokrotnych starań z mojej strony, nie miał ochoty się spotkać. Nie widuje się go nigdzie, w Ambasadzie, w Konsulacie, w Kościele, na imprezach kulturalnych, w polskich kawiarniach czy restauracjach, dosłownie nigdzie. Zagrzebany w czterech ścianach mieszkania w sztok-holmskiej dzielnicy, przetrawia w nieskończoność swoją nieistniejącą wielkość, wiodąc smutną egzystencję człowieka zapomnianego na własną prośbę.

Inaczej potoczyło się życie i sprawy Czesława Niemena. Stał się dla wielu – po przedwczesnej i nieodżałowanej śmierci ale był już za życia – symbolem wielkiego i niezwykle utalentowanego, niezależnego artysty.

W przypadku tego wielkiego człowieka polskiej estrady byłem również przy porodzie, u samego startu. A było tak. Wybraliśmy się z Leszkiem Kowalskim, kolegą z kabaretu TO-TU, później znanym aktorem Wybrzeża, do Kwadratowej, klubu studentów Politechniki Gdańskiej i tam usłyszeliśmy trio śpiewające bardzo muzycznie i czysto „Malagenię”. Byliśmy wówczas w próbach kolejnego programu i spytałem ich, czy nie mieliby ochoty się zaprezentować. Mieli. Przyszli, zaśpiewali i Włodzimierz „Wowo” Bielicki, reżyser programu, włączył ich z dwoma piosenkami do programu. Niedługo potem trio się rozpadło, ale jeden z nich, niejaki Czesław Wydrzycki, został.

W „Żaku” poznał Franciszka Walickiego, spiritus movens i ojca „RandB”, „Czerwono-Czarnych”, „Niebiesko-Czarnych”, w ogóle wszystkiego co się w Polsce działo w branży tak zwanego „big beatu” i Franek zawiózł w szybkich abcugach Cześka na Konkurs Młodych Talentów do Szczecina, ten wszystkich lekko ograł i tak narodził się Czesław Niemen („Niemena” wymyśliła żona Franka).

Reszta to historia, którą znawcy tematu „profesorowie big beatu” i redaktorzy, Franciszek Walicki i Marek Gaszyński, dokładnie i wielokrotnie opisali.

Dlaczego obaj ci artyści, Michaj Burano i Czesław Niemen, cudowni nuggets, nie zrobili światowych karier? Odpowiedzi szukało wielu, spróbuję i ja.

Myślę, że w przypadku Michaja zagrała po pierwsze jego niedojrzałość. A także to, że nie było wokół niego ludzi, którzy potrafiliby introdukować Burano tam gdzie należało. On sam zaś im w tym nie pomagał, bo nie dorósł wówczas (chyba nigdy nie dorósł) do świata gwiazd. Michajowi brakło obycia, towarzyskiego otrzaskania, oczytania, w ogóle kultury innej niż cygańska, co spowodowało, że szybko stracił równowagę. Zrozumiał z tego co się wokół niego działo tylko to, że oto już się stało, jest super Michajem Burano, transgwiazdą! W rzeczywistości jeszcze się nie zaczęło.

Obawiam się, że mit własnej osoby nie pozwala mu uczestniczyć w normalnym życiu. Ma żal, że nie jest wielbiony, że jego, Michaja „John Mike Arlow” Burano, ze szczętem zapomniano. Michaj w drodze ku sławie zgubił siebie, nawet swój cygański świat zgubił, odseparował się od ludzi.

Nie powinien był w ogóle wyjeżdżać z Polski. Byłby dziś czczonym ogólnie, jak Maryla Rodowicz, artystą, a został zgorzkniałym byłym artystą. Wielka szkoda.

Inna sprawa z Czesławem Niemenem. Również próbował wypłynąć w świat i również jemu się nie udało. Śpiewał w paryskiej Olimpii (scenie nieco zbyt mocno gloryfikowanej w peerelowskiej Polsce, a i później), na innych europejskich scenach, ale nie zachwycił, nie rzucił na kolana. Nie udało mu się przebić tam, gdzie marzeniami mierzył.

Moim zdaniem powód był jeden: Czesław i jego dokonania były jak na ówczesne czasy zbyt słowiańskie, zbyt polskie. Trend akcentowa-nia na scenie narodowej odrębności obudził się znacznie później. Ze zbliżonych powodów nie zrobiła mię-dzynarodowej kariery (też śpiewała w Olimpii) również Ewa Demarczyk, ogromnie utalentowana i śpiewająca z nieprawdopodobnym „pa-zurem” artystka.

Niemena „Pod papugami”, cudowna i wspaniale śpiewana piosenka, była oddechem polskiej młodej, poczynającej się buntować inteligencji. Rodziło się zarzewie buntu, którego nie rozumiał egzystencjalny Paryż. „Pod papugami” było jedną z długiego szeregu piosenek, za którą stał nieznany nikomu wokalista, „Papugi” nie niosły Paryżowi żadnego przesłania.

Miał Czesław również w repertuarze „Dziwny jest ten świat” i tego nigdy nie zrozumiem. Nie pojmuję dlaczego ta piosenka nie została światowym przebojem. Miała wszystko, piękną i zarazem łatwą linię melodyczną, prosty i niosący mocne przesłanie tekst, przystojnego i pełnego charyzmy wykonawcę.

Dlaczego „dziwny świat” Niemena nie chwycił poza Polską? Być może nie usłyszeli go ci, którzy powinni usłyszeć? Albo usłyszawszy zbagatelizowali, bo nikt z Polski nie podjął poważnego wysiłku, aby im piosenkę i artystę porządnie zaprezentować? A może po prostu nie był to jeszcze „czas Niemena”?

Lubię myśl, że nie jest za późno, że jeszcze zdążę usłyszeć „Dziwny jest ten świat”, śpiewany przez jakiegoś światowego artystę. Nie polskiego niestety, nie mamy takich.

W nich obu, Michaju Burano i Czesławie Niemenie, był jakiś rodzaj mistycyzmu, poruszali w słuchaczach struny, o których istnieniu ci wcześniej nie zdawali sobie sprawy. Dwaj najczystszej próby nuggets, stworzone przez naturę i na ludzką pociechę bryłki złota, pozostali tylko w polskim wymiarze i pamięci. Może to i dobrze.

Andrzej Szmilichowski

Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2008 roku.

Lämna ett svar