Przedświąteczne wspominki…

Im dłużej mieszka się w kraju, do którego przybyło się w dorosłym wieku, tym bardziej cenniejsze są wspomnienia z lat dzieciństwa czy młodości. Niektórzy, niemający zbyt miłych doświadczeń, próbują je zepchnąć w podświadomość, inni wracają do nich myślami, zwłaszcza w okresach większych tradycyjnych uroczystości czy świąt.

Niedługo Boże Narodzenie, więc dzielę się kilkoma reminiscencjami z tym związanymi. Przyznam, że okres przedświąteczny jest dla mnie niezmiennie urzekający. Pewnie właśnie dzięki wspomnieniom z dzieciństwa – pamiętam nadal atmosferę przygotowań, świąteczne dekoracje w mieście i gorączkową bieganinę po sklepach w poszukiwaniu świątecznych podarków.

W czasach, w których wyrastałam, a więc kilkadziesiąt lat temu, wiele działo się we wszystkich polskich rodzinach, nie tylko katolickich, choć w moim przypadku w tej właśnie. Jedną z corocznych atrakcji dla nas dzieci były, rzecz jasna, żywe karpie, które przywiezione na kilka dni przed Wigilią, pływały sobie spokojnie w niemal każdej polskiej wannie, nieświadome swego przyszłego losu. Ja i moje kuzynostwo nadawaliśmy karpiom wymyślne imiona i karmiliśmy je kulkami z chleba. Ale „karpiowa idylla” trwała krótko, bowiem dzień przed Wigilią pojawiał się nasz dziadek i wyposażony w młotek czynił – jak to mawiał – krótki proces: nas, dzieci, wypędzał zdecydowanie z łazienki, a karpie wracały potem do nas w postaci jednego z głównych dań na wigilijnym stole. Myślę, że dzielę te karpiowe wspomnienia z dzieciństwa z wieloma z moich rodaków.

Moja babcia przestrzegała zwyczaju, aby w dzień Wigilii obowiązywał niemal ścisły post. Dopiero gdy na dworze ściemniło się na tyle, że można było dojrzeć pierwszą gwiazdkę na niebie, zasiadaliśmy do stołu. W większości polskich domów obchody Bożego Narodzenia rozpoczynają się od łamania opłatka, to w końcu stara katolicka tradycja, choć nie trzeba być praktykującym katolikiem, by móc uczestniczyć w tym rytuale. Wiele osób trzyma się też staropolskiej innej tradycji, by zawsze zostawiać przy stole symboliczne, przygotowane wcześniej miejsce dla jakiejś głodnej, niespodziewanej osoby, która chce się pożywić – według tego zwyczaju w Wigilię nie wolno było nikogo, nawet biednego włóczęgi, odpędzić od drzwi.

Tak było i w mojej rodzinie, w której w ten wieczór zbierały się zwykle trzy generacje: dziadkowie, rodzice i dzieci. Na początku był oczywiście opłatek: wszyscy życzyli sobie wesołych świąt, wszelkiej pomyślności, itd., podczas gdy my, przedstawiciele najmłodszej generacji, niecierpliwi i zgłodniali czekaliśmy potulnie, aż wreszcie będzie można dopaść świątecznych dań. I choć nam było żal królującego na stole karpia, pałaszowaliśmy go, głodni po całodziennym poście, z wielkim apetytem. Jak również wszystkie inne pyszne potrawy, przygotowane przez babcię, mamę czy liczne ciotki i stryjenki. Po kolacji wigilijnej następowało rozdanie prezentów świątecznych, na które szczególnie my, dzieci, czekaliśmy oczywiście z utęsknieniem, a późnym wieczorem ten, kto chciał, udawał się na Pasterkę.

Tak to mniej więcej wyglądało w mojej polskiej rodzinie. We wszystkich kręgach kulturowych ludzie są tak przyzwyczajeni do własnych tradycji rodzinnych, że trudno im przyswoić sobie cudze. Muszę przyznać, że byłam w szoku, gdy wiele lat temu po raz pierwszy obchodziłam święta w Szwecji: jedzenie szynki (w Polsce nie je się przecież w tradycyjnych domach mięsa w samą Wigilię) czy klopsików lub żeberek wydało mi się zupełnie nie na miejscu. Karpia jak okiem sięgnąć nie było, więc musiałam zadowolić się śledziem, który również nie smakował jak to, do czego byłam przyzwyczajona. Wszystko było inne i mało przypominało moje własne domowe tradycje. Minęło sporo czasu, zanim w pełni przyjęłam szwedzkie zwyczaje i nauczyłam się je lubić (o moich kulinarnych doświadczeniach w Szwecji pisałam w jednych z wcześniejszych tekstów w NGP).

Często jednak myślę w tym kontekście o wszystkich nowoprzybyłych, którzy po przyjeździe do nowego kraju, na przykład tutaj, do Szwecji, stykają się z zupełnie innym światem. Szok kulturowy i zderzenie kultur są z pewnością wielokrotnie nieuniknione, zwłaszcza na początku. Z biegiem lat faktycznie wymieniłam karpia na świąteczną szynkę (nikt inny w rodzinie poza mną nie chciał go jeść…), ale zachowałam kilka innych polskich tradycji świątecznych, jak np. rozpoczęcie wieczerzy wigilijnej od zupy rybnej, grzybowej czy barszczu. Mieszanie różnych kultur wzbogaca nas w sumie, nawet jeśli nie zawsze jest to proces szybki i łatwy.

Ale – podzieliwszy się tu moimi polskimi wspomnieniami z okresu przed- i w czasie Bożego Narodzenia – muszę też wspomnieć o innej refleksji. Dla wielu ten okres rzeczywiście wiąże się z pozytywnymi przeżyciami. Jednocześnie są rodziny, w których relacje są tak trudne, że utrudniają (czy wręcz uniemożliwiają) jakikolwiek świąteczny nastrój czy spokój. I nie musi to być nawet szczególnie dramatyczne, ale – patrząc już na to z dojrzałej perspektywy – można odkryć, że być może nie wszystko przebiegało w tak miłej atmosferze, jak chciałoby się pamiętać.

Niestety, los nie dla wszystkich jest miłosierny. Ci, którym życie oszczędziło dramatycznych doświadczeń, mogą mieć trudności z empatią wobec innych, dotkniętych nieszczęściem w różnej postaci osób. Dla wielu Boże Narodzenie, tradycyjnie rodzinne święto, oznacza samotność i wykluczenie na kilka dni ze społecznej wspólnoty. Nie mówiąc o domostwach, w których cały ten przedświąteczny okres oznacza niepokój o to, jak sprostać oczekiwaniom wszystkich, a zwłaszcza dzieci, i w których wielu dorosłych boleśnie zdaje sobie sprawę z faktu, że nie stać ich nawet na zakup choinki, a co dopiero na jakiekolwiek prezenty świąteczne. I jeszcze jedno: puste miejsce przy stole w wielu domach przypomina także o bliskich, których nie ma już z nami – smutek z tym związany może rzucić się cieniem także na świąteczne obchody.

Wreszcie, co z pewnością niemniej ważne, nie powinniśmy zapominać o tych wszystkich bezdomnych, dla których Boże Narodzenie z pewnością stanowi szczególnie trudny okres, nie tylko z powodu ciemności i zimna. W tym roku, mając na uwadze wydarzenia polityczne ostatnich miesięcy, aspekt ten jest jeszcze bardziej aktualny. Wojna na Ukrainie przyniosła tylko do tej pory wiele ofiar, a w przyszłym roku może wejść w zupełnie nową, jeszcze bardziej krwawą fazę. Brak wody, prądu, a przez to ciepła, nagła bezdomność i świadomość utraty niekiedy całego życiowego dorobku, nie mówiąc już o stracie najbliższych, oznacza wielkie cierpienie milionów ludzi. To do nich wszystkich i ich ludzkich losów często kierują się w tym czasie moje myśli, zwłaszcza do samotnych, potrzebujących, chorych i nieszczęśliwych, do ofiar wojny po obu stronach i ich rodzin. Ale też do tych wszystkich organizacji charytatywnych, jak też osób prywatnych, które nie ustają w niesieniu pomocy potrzebujących. Chwała im wszystkim za to!

W Szwecji w tym okresie we wszystkich niemal oknach wiszą gwiazdy wszelkich form i rozmiarów oraz stoją świeczniki adwentowe rozświetlające mrok. W adwentowych lichtarzach płoną cztery świeczki, czy to elektryczne czy te tradycyjne, symbolizujące cztery tygodnie Adwentu. Zapalane kolejno w każdą niedzielę wskazują na upływ czasu, skracając czas oczekiwania na Boże Narodzenie. Mają też jednak wartość symboliczną. Niezależnie od preferencji religijnych świecznik czy wieniec adwentowy obrazuje więzi rodzinne i społeczne oraz jedność i wiarę w dobro. Starajmy się zatem wszyscy, żeby – zwłaszcza w tych trudnych czasach – ich płomień, ów symbol wspólnoty i ciepła – jaśniał nieustannie, nie tylko w sensie dosłownym. I nie tylko w czasie Adwentu i Bożego Narodzenia.

M. Anna Packalén Parkman

Lämna ett svar