W późnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku transatlantyk m/s Batory, niespodziewanie zaprzestał „chodzić” do New Yorku, a jego portem przeznaczenia stało się kanadyjskie Vancouver. To było jaskrawe obniżenie lotów, New York i Vancouver! Po Gdyni krążyły wówczas różne na ten temat plotki, a może i nie plotki? Podobno w każdej plotce można znaleźć ziarenko prawdy.
Oto jedna z tych opowieści. Rejs przebiegał normalnie, morze spokojne, rutynowe zmiany wachty na mostku i w maszynie, ochmistrz jak zwykle rozbiegany, stewardzi kabinowi na swoich posterunkach. Nic specjalnego, kolejny skok przez Atlantyk.
Lecz los, zwany również przeznaczeniem, chciał jednak inaczej. W rejsie z New Yorku do Gdyni jednym z pasażerów pierwszej klasy był niepozorny i milczący mężczyzna w średnim wieku. Nikt, włączając w to stewardów, go nie zapamiętał, zanim stało się to niespodziewane. Otóż godzinę po wyjściu w morze, na granicy amerykańskich wód terytorialnych, zza horyzontu wyszły niespodzianie dwa amerykańskie kontrtorpedowce, podeszły z dwóch stron pod burty Batorego i nakazały zatrzymanie się transatlantyka.
Na pokład weszli dwaj amerykańscy oficerowie, porozmawiali dłuższą chwilę z kapitanem i pomimo jego protestów na burtę wspięło się kilkudziesięciu mariners. Okręty zaś odpłynęły w różne strony z maksymalną szybkością, zmieniając co raz kurs to w lewo to w prawo. Natomiast pozostali na Batorym mariners zaczęli rewidowali systematycznie i dokładnie statek. Gdy skończyli, zgrupowali się na dziobie i spędzili tam wiele godzin, zanim oba okręty ponownie pojawiły się przy burcie Batorego i wzięły ich na pokład.
Co się stało? Co było powodem tak ekstraordynaryjnych zachowań amerykańskich okrętów wojennych? Odpowiedzi należałoby szukać głęboko w obszarach polityki, jak również w dosłownym znaczeniu słowa „głęboko”. Otóż godzinę przed wizyta amerykańskich okrętów, przed dziobem Batorego pojawił się wpierw peryskop, a po chwili na powierzchni oceanu pokazało się obłe cygaro łodzi podwodnej. Bez większych ceregieli nakazano Batoremu „maszyna stop” i na pokład wszedł oficer w mundurze radzieckiej marynarki wojennej, rozglądając się wokoło, jakby kogoś szukał. Wtedy podszedł do niego ów opisywany na początku niepozorny mężczyzna z teczką w ręku. Zamienili kilka słów, zsunęli się po drabince pokładowej do pontonu i odpłynęli do łodzi podwodnej, a ta w ciągu paru minut zniknęła pod powierzchnią wody. Dosłownie kwadrans później pokazały się na horyzoncie amerykańskie okręty.
Czas na wyjaśnienie, co to było. Trzeba się cofnąć o parę lat, do okresu intensywnych badań naukowych nad rozszczepieniem atomu i pogłosek, że amerykańscy naukowcy są tuż-tuż ogłoszenia sukcesu. Nad tym arcyważnym projektem pracowało, między innymi, małżeństwo fizyków nazwiskiem Rosenberg. Okazało się, co było ewidentną porażką amerykańskich służb kontrwywiadowczych, że Rosenbergowie są radzieckimi agentami. Faktem jest, że agenci deptali im już po piętach, szło dosłownie o godziny, czego najlepszym dowodem wydarzenia na Atlantyku, ale Rosenbergowie zdążyli przekazać tajne materiały, pozwalające Związkowi Radzieckiemu skonstruować bombę atomową. Ów niepozorny człowiek okazał się być agentem radzieckiego wywiadu, którego podjęła na oceanie łódź podwodna.
Czy to prawda, czy tylko plotka krążąca po kawiarniach Gdyni w tamtych, bardzo odległych już czasach, nie mnie oceniać. Jednak łączono te dwa fakty, aferę szpiegowską Rosenbergów i aktywny w tym udział m/s Batorego, a w rezultacie „karę” jaka na statek nałożono odmawiając mu wejścia do New Yorku, co spowodowało iż zaczął „chodzić” do Vancouver. To trwało dobrych parę lat, ale w końcu Batory wrócił na swoje stare miejsce przy nowojorskim nabrzeżu. Rosenbergowie dostali karę śmierci, a o niepozornym mężczyźnie z teczką i łodzi podwodnej słuch zaginął.
Ale nie tylko o tej łodzi. Pamiętamy wydarzenia z Karlskrony, gdy na przybrzeżne skały wmeldowała się ruska łódź podwodna z kapitanem Gustinem na mostku. Po latach, gdy osiadł pył po Związku Radzieckim, ktoś kupił tą łódź od Rosji i udostępnił, nie pamiętam w którym szwedzkim mieście, do oglądania i dla dzieci zabawy w wojnę. Łódź po jakimś czasie przestała interesować i znikła, pewnie poszła na żyletki.
Ale Rosja, ku utrapieniu świata, nie znikła. Wręcz przeciwnie, rozpycha się po ukraińskich równinach, siejąc śmierć i cierpienie ludności cywilnej, ale to już inny, niestety aktualny tragiczny temat.
Andrzej Szmilichowski