Prywatność, ba, intymność życia w otoczeniu innych to, historycznie rzecz biorąc, osiągnięcie stosunkowo młode. Ludzie od zarania dziejów żyli blisko siebie, we wspólnotach, najsilniejsza była więź wspólnoty rodzinnej. Ale nawet i tam, intymność i prywatność rozumiane współcześnie nie były znane. Takoż indywidualne wybory stylu życia, czy preferencje co do obyczajów, stroju. Nie były możliwe w okowach rygorów narzucanych przez wspólnotę, i tę dużą i tę małą.
Epoka industrializacji, nowe wynalazki i ekspansja miast zmieniły wiele. Szybkie i wygodne jak na tamte czasy przemieszczanie się windowało miasto, zwłaszcza wielkie miasto, jako miejsce przyjazne indywidualnym wyborom. Interesujących spostrzeżeń dostarcza w tym względzie Richard Sennett w książce: „Ciało i kamień”[1]
Senett posiłkuje się miedzy innymi przykładem metra londyńskiego, które oznaczało nie tylko nowe rozwiązanie w komunikacji miejskiej ale i stało się zaczynem rewolucji społecznej. Odtąd możliwa była separacja społeczna różnych stanów, za to dostępność do nawet odległych miejsc pracy się znacznie poprawiła. Jeszcze pod koniec XIX wieku, warstwy uboższe zdominowane były w Londynie przez służbę i pracowników zajętych serwisem dla warstwy zamożnych. Oznaczało to, że ludzie niższych stanów mieszkali w tych samych domach co ich chlebodawcy. Do tego należy dołączyć przybywające licznie z okolicznych wsi panny i chłopców do sezonowo traktowanych usług. Epoka edwardiańska była ostatnią w której ludzie wyższego i niższego stanu mieszkali w tych samych dzielnicach. Polaryzacja nastąpiła wraz z rozbudową metra. Nastąpiły nowe przemieszczenia statusowe. Ubodzy robotnicy i ludzie serwisu zaczęli przenosić się na południe od Tamizy jak i na północ od centrum miasta ( rozwijała się spółdzielczość budowlana, możliwe stało się dla wielu własne w miarę przyzwoite locum). Zamożniejsi również korzystali z dogodności, jakie stworzył transport publiczny. Tworzyły się nowe osiedla długich rzędów podobnie wyglądających domków, ze stiukowymi efektownymi fasadami, których tylna część wychodziła na małe ogródki i własne ustępy. W miarę upływu czasu, nawet robotnicy mogli się przeprowadzać do podobnie wyglądających osiedli domkowych ( które do dziś stanowią o „typowym” charakterze popularnej zabudowy londyńskiej).
Życie miasta, przy pozorach wielu podobieństw, różnicowało się jednak coraz bardziej, acz w nowy sposób. Teraz już nie tylko przynależność do danego stanu, grupy społecznej, poziom materialny i statusowy, lecz własny wybór decydował o sposobie życia i warunkach bytowych. Ludzki los zaczynał się coraz bardziej indywidualizować. Pojawia się i kiełkuje rozumowanie kategorią własnej wygody, osobności, osobistych preferencji, oczywiście w twardym obramowaniu realnych szans wybicia się na wybraną przez siebie prywatność. Zmiana była jednak mentalnie istotna. Wszystko co dotąd było nieuświadamiane, egzotyczne, może i bajkowe, w każdym bądź razie dla większości nierealne, teraz mogło się po raz pierwszy ziścić.
Rozwijający się z impetem, różnicujący się społecznie Londyn, stał się nie tylko pożywką dla śmiałego indywidualizmu ale i sprzymierzonej z nim indywidualnie formowanej wygody. Miejsca i obyczaje mające służyć wytchnieniu, osobności, tworzenie oaz spokoju i prywatności, stały się standardem grup dobrze uposażonych, z czasem poszerzając krąg beneficjentów. Fabryczny system pracy wpłynął na nowe podejście do kwestii zmęczenia i regeneracji sił. Ekonomiczne myślenie, skutkujące smaganiem pejczem efektywności, pragmatyzm organizacji produkcji, sprawiły, że zaczęły się przebijać idee racjonalnego wypoczynku, podkreślające związek między zmęczeniem a wydajnością. Zmęczenie zaczęto traktować jak reakcję organizmu na utratę energii i jako ważny sygnał ostrzegawczy.
Nie przypadkiem zatem, właśnie w Anglii, kult wydajności spotkał się z racjonalnym uznaniem prawa do wypoczynku. Robotnik angielski pod koniec XIX wieku nie musiał mozolić się już 12-14 godzin jak w Niemczech i Francji, obowiązywał go 10 godzinny dzień pracy, co owocowało wyższą wydajnością pracy niż u robotników na Kontynencie. Ciału osłabionemu zmęczeniem należało przywrócić zatem dyspozycyjność wypoczynkiem. I to w warunkach nowej prywatności.
To co nam, współczesnym, wyda się banalnym doświadczeniem, w XIX wieku było rewelacją. Myślenie o wygodzie i to osobistej, stało się ważnym elementem jakości życia ( o której wtedy jeszcze nikt nie mówił, ani w żaden sposób jej nie mierzył). Nie mniej wygoda, podobnie jak intymność, i wypoczynek, stały się składowymi tego, co w nowy sposób usensowniało życie w mieście otwartym teraz na indywidualizm.
Lepszym, a z pewnością wygodniejszym, czyniły życie określone konkrety. Richard Sennett w atrakcyjny sposób ukazuje w swojej książce rolę prostych zdawałoby się przedmiotów, dziś uznanych za oczywiste, a których użytkowanie w nowej szacie i z lepszą funkcjonalnością gruntownie odmieniły komfort życia. Oto przykłady[2].
Krzesło.
Przedmiot ten miał ułatwiać „tkwienie” na jawie, kontakt inny niż na leżąco i półleżąco, jak to było preferowane w starożytnym świecie. Krzesło, przez długie wieki nowożytności, było niewygodnym przedmiotem na którym się siedziało nie po to by dać wytchnienie kręgosłupowi, tylko po to by zaznaczyć status i różnice stanowe. Obarczone „wysokie statusem” krzesło pozostawało nadal przedmiotem oferującym niewygodne siedzenie. Wprawdzie o ergonomii mowy nie było, to jednak w okresie oświecenia zaczęły pojawiać się wygodniejsze warianty ”przyrządów przeznaczonych do siedzenia”. Przełom następuje w XIX wieku a to za sprawą tapicerskich innowacji. W domach pojawił się wtedy wygodny wielki fotel, z solidnym oparciem dla pleców i rąk, ( dziś niefachowo nazywany: typu angielskiego). Stał się centralnym obiektem i chlubą rodziny, sankcjonującym prawo do osobistej wygody. Wreszcie można było się wygodnie zapaść na siedzeniu w domowych pieleszach i poczuć błogi bezwład. Zaczęto nawet wydzielać przestrzenie intymności, będące nieznaną wcześniej zagrodą prywatności. Człowiek był u siebie i wreszcie tylko dla siebie, kiedy miał na to ochotę.
Toaleta.
Dopiero w XIX wieku intymność dotarła do miejsca nam współczesnym kojarzącym się z nią momentalnie: do toalety i pomieszczania przeznaczonego do mycia ciała ( z czasem była to porządna łazienka). Przedtem, potrzeby fizjologiczne nie były załatwiane na osobności, mało tego, przyjętym było ucinać sobie pogawędki, siedząc na nocnikach. Osobna toaleta, ba, wkrótce potem łazienka, to niewyobrażalny i nawet nie „zamarzany” luksus tamtych czasów.
Miejsce w podróży.
Indywidualizm, sprzężony z pragnieniem prywatności, traktowanej jako wola oznaczenia intymnego kręgu bycia z sobą dla siebie samego, wpłynął również na obyczaje i standardy podróżowania. Ludzie zaczęli doceniać to, że mogą się odgrodzić od siebie, mimo pozostawania w niewielkiej odległości od pozostałych. Prywatności w środkach lokomocji sprzyjało nowe ustawienie siedzeń, inne niż w karocach i powozach. Pasażerowie nie musieli już siedzieć zwróceni do siebie twarzą, co było krepujące i zmuszało do stałego spoglądania za okno wagonu bądź usilnego wścibiania nosa w gazetę. W wagonach bez przedziałów, każdy widział tylko plecy lub bok współpasażera, nie był narażony na niechcianą pogawędkę. Wynalazek ten dotarł z USA i przeniósł się wkrótce nie tylko do europejskich wagonów ale i do kawiarń i pubów.
Święty spokój stał się pożądaną wartością. Po raz pierwszy, pośród zgiełku ulicy i rwetesu miasta, można było pozostać samym dla siebie, wyobcowanym, zatopionym we własnych myślach. Siedzenie na ławce w parku, spacer ulicą, również miał swoje zatoczone kręgi intymności, nie postrzegane wcześniej jako warunek komfortu psychicznego. Życie towarzyskie nie ustało; wręcz przeciwnie, korzystało jednak teraz z wygody obcowania wedle osobistych wyborów i niekoniecznie tylko na warunkach tego, co wypada a co nie.
Prywatność stała się nowym i upowszechniającym się z czasem przywilejem i inspiracją dla nowych obyczajów.
Zygmunt Barczyk